Hermiona
otworzyła oczy. Miała wielką ochotę po
prostu przewrócić się na drugi bok, nakryć kołdrą po sam czubek głowy i spać.
Niestety, jej budzik nie akceptował pięknego i pełnego jednostronnej miłości
związku z jej łóżkiem. Dziewczyna wyciągnęła rękę i wyłączyła zazdrośnika, po
czym przeciągnęła się. Dopiero teraz poczuła jak bardzo brakuje jej treningów,
skoro po dwugodzinnej grze z chłopakami w Quidditcha miała tak potworne zakwasy
na całym ciele. Pojękując z bólu, ześlizgnęła się z łóżka, zabrała swoją
kosmetyczkę i poszła do łazienki. Na dzień dobry obmyła sobie twarz zimną wodą,
by w końcu się dobudzić, ale niewiele to dało. Nadal zasypiała na stojąco. Gdy
skończyła toaletę, wróciła do pokoju, w którym powoli zaczynało się życie.
-
Dzień dobry ! - przywitała się z nią Parvati, rozsuwając zasłony przy swoim
łóżku.
-
Cześć - odpowiedziała Hermiona.
To
wszystko, nic więcej. Nie czuła się za bardzo związana ze swoimi
współlokatorkami. Po prostu nie mogła
znaleźć z nimi wspólnego języka, nie miały wspólnych tematów. Z Parvati i
Lavender mogła co najwyżej powymieniać szkolne plotki kto, z kim i dlaczego,
ale nie bardzo interesowały ją takie rzeczy. Natalie natomiast była bardzo
skryta i rzadko kiedy się odzywała, nawet na lekcjach. Typ samotnika. Kiedyś
Brown stwierdziła, że ona i Hermiona są do siebie bardzo podobne, z czym ta
druga się nie zgadzała. Hermiona miała Ron i Harry'ego, a także dobre kontakty
z innymi chłopakami, no i kiedyś z Ginny. Szkoda, że kiedyś.
Gryfonka
wyszykowała się i zeszła na dół. W salonie było już kilka osób, mniej lub
bardziej przypominających zombie. Dla uczniów Hogwartu nadszedł czas nazwany
przez jego nauczycieli "przemęczeniem materiału". Ciągła nauka,
zadania domowe, wypracowania, projekty i ćwiczenie coraz większej liczby
zaklęć, wymęczyły zarówno psychicznie jak i fizycznie młody czarodziejów, tak
więc, wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali na dwutygodniową przerwę wiosenną w
połowie kwietnia. Prawie wszyscy. Dla piąto- i siódmoklasistów był to ostatni
dzwonek przed egzaminami, co oznaczało dni i noce spędzone na nauce lub panice,
że nic się nie umie.
-
Jesteś, świetnie ! - Hermiona usłyszała głos Rona, któremu towarzyszył odgłos
zbiegania po schodach. Po chwili chłopak stał już przed nią w salonie, a tuż za
nim podążał Harry. - Idziemy ! - rozkazał rudzielec.
-
Ale… - zaczęła dziewczyna.
-
Po prostu chodź - rzucił Harry i pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia. Poddała
się od razu i ruszyła za nimi.
Ron
szedł bardzo szybko, tak że przyjaciele mieli problem, by dotrzymać mu kroku.
-
Wiesz o co mu chodzi ? - spytała szeptem Hermiona.
-
O to samo, o co chodzi mnie - odpowiedział Harry, a jego ton był co najmniej nieprzyjemny.
Dziewczynę zamurowała. Wyrwała rękę z uścisku przyjaciela i stanęła na środku
korytarza.
-
Okej, w takim razie słucham - powiedziała, zakładając ręce na piersiach.
-
Nie tutaj - syknął Ron.
-
Dlaczego nie ? - zapytała twardo.
-
Ponieważ to bardzo delikatna sprawa - odpowiedział chłopak. Dziewczyna nie
wiedziała o co może im chodzić. Próbowała znaleźć powód dla którego mogliby się
tak zachowywać, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
-
Możemy to równie dobrze załatwić tutaj.
-
Dobrze - Harry w końcu dołączył się do rozmowy. Chłopcy stanęli naprzeciwko Hermiony.
- Czy chodzisz z Malfoy'em ?
Cholera
jasna, pomyślała, starając się zachować kamienną twarz, gdy w środku zaczęła
panikować.
-
Skąd ten pomysł ? - zapytała chłodno.
-
Ciężko tego nie zauważyć, kiedy migdalisz się z nim po kątach - powiedział Ron.
Migdali
po kątach ? Przecież zawsze byli bardzo ostrożni…
-
Widziałeś to na własne oczy ?
-
Nie - odpowiedział rudzielec, a jego pewność wyraźnie zmalała. W Gryfonce
obudził się płomyk nadziei, że może jeszcze uda jej się z tego wyjść obronną
ręką. - Suzie Bones was widziała, gdy zabłądziła w lochach.
Czy
te dzieciaki nie mają nic lepszego do roboty niż włóczenie się po najbardziej
tajemniczych i nieznanych częściach zamku ?, pomyślała ze złością.
-
I ty uwierzyłeś pierwszoklasistce ? - zakpiła, niestety, dość sztucznie. Z
każdą sekundą Hermiona była coraz bardziej zdenerwowana. Skoro tylko
podejrzewając to są tak nieprzyjemni, to wolała nie myśleć jak zareagują, gdy
dowiedzą się, że to prawda.
-
Uwierzyliśmy, nie uwierzyliśmy, chcemy wiedzieć czy to prawda - powiedział
Harry zimnym tonem.
-
Po pierwsze to nie wasza sprawa, a po drugie, jeśli byłaby to prawda, to
mielibyście coś przeciwko ?
-
Tak ! - wykrzyknął Ron. Hermiona nawet nie mrugnęła, spodziewała się tego. -
Malfoy to arystokratyczny dupek, zapatrzony w samego siebie i w dodatku,
nienawidzi szlam, którą jesteś , więc jak mogłabyś się z nim spotykać ?!
Dziewczyna
spojrzała na niego smutno. Nigdy nie usłyszała tych słów od Rona i bardzo ją to
zraniło. Rozumiała, że jest zdenerwowany i zmartwiony, ale mógł się bardziej
kontrolować. Kątem oka zauważyła, że grupka uczniów przystanęła, by im się
przysłuchiwać.
-
Jesteś z nim, czy nie ? - zapytał Harry po raz kolejny.
-
Tak, jestem i nic wam do tego - odpowiedziała spokojnie.
-
Jak możesz ?! Z nim ?! On jest skończonym idiotą ! Co takie się stało, że zmieniłaś
zdanie ? Zwrócił na ciebie uwagę, to wystarczyło ? A może przekupił czymś… Albo
przeleciał !
-
Nie masz prawa mnie oceniać, Ronaldzie ! - wykrzyknęła Hermiona. - To moja
sprawa z kimś się spotykam i dlaczego. Chcesz znać powód ? Bo go kocham,
dlatego !
-
Hermiona, błagam - Harry zwrócił się do niej. - Powiedz, że to głupi żart -
powiedział błagającym tonem.
Dziewczyna
zaczęła mieć wyrzuty sumienia, która natychmiast zdusiła. Nie powinna, przecież
nie robi nic złego.
-
To nie jest żaden kawał, Harry.
-
Z tym debilem ?! - teraz to Harry wybuchnął. Najgorsze obawy Hermiony właśnie
się spełniały, bowiem takie zachowanie chłopaków nie wróżyło zbyt dobrze.
-
Na twoim miejscu uważałbym na słowa, Potter - usłyszała za sobą znajomy głos, a
dwie silne dłonie spoczęły na jej ramionach. Dziewczyna wtuliła się plecami w
swojego wybawcę, szukając u niego wsparcia i pocieszenia. Widziała, jak na
widok tej czułości Ron staje się coraz bardziej czerwony na twarzy.
-
Bo co, Malfoy ? Naślesz na mnie swoich goryli ?
-
Nie, osobiście bym ci dokopał. Ale masz szczęście, że przyjaźnisz się z
Hermioną. Ona jest jedynym powodem, dla którego nie całujesz jeszcze posadzki.
-
A to pech - Ron odzyskał mowę i podszedł bliżej pary. - Bo właśnie przestaliśmy
się z nią przyjaźnić - odwrócił się na pięcie i odszedł od nich.
Harry
stał tam przez chwilę, patrząc to na nich, to na odchodzącego Rona. Hermiona
spojrzała mu w oczy i wyszeptała ciche : "Proszę", jednak chłopak
pokręcił smutno głową i poszedł w ślady przyjaciela. Wokół nich zawrzało.
Uczniowie, którzy przysłuchiwali się ich kłótni, zaczęli zadawać niewygodne
pytania, krzyczeć coś do nich i wyrażać swoją opinię na ten temat. Hermiona
wyłapała kilka znajomych twarzy, ale tak naprawdę, nie obchodziło ją co o tym
myśleli. Odwróciła się przodem do Draco i wtuliła w jego pierś. Skoro teraz
wszyscy wiedzieli, to mogli sobie na to pozwolić.
-
Hej - powiedział miękko chłopak, głaskając ją po włosach. - Wszystko ok. ?
-
Tak - odpowiedziała dziewczyna. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Draco
uśmiechnął się do niej delikatnie. - Po prostu zabierz mnie stąd.
Chłopak
bez słowa chwycił ją za dłoń i zaczął przepychać się przez tłum. Po chwili
znaleźli się w lochach. Hermiona myślała, że skręcą w stronę celi, jednak Draco
zaprowadził ją prosto pod wejście do pokoju wspólnego.
-
Jesteś pewien, że to dobry pomysł ? -zapytała, gdy otworzyło się przejście.
-
I tak połowa szkoły już o tym wie. Poza tym, ze mną nic ci nie grozi.
-
Okej - Hermiona wzięła głęboki wdech, po czym weszli do środka.
Jeśli
jakiekolwiek życie panowało w salonie, to z ich wejściem zupełnie zamarło. Jakby ktoś zatrzymał czas. Draco i Hermiona szybko przeszli przez
pomieszczenie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w jego pokoju.
-
Zablokuj drzwi - poradziła dziewczyna, gdy znaleźli się w pokoju.
Chłopak
przekręcił zamek, po czym podszedł do niej i ją przytulił, czego w tej chwili
najbardziej potrzebowała.
-
Powinnam powiedzieć im wcześniej - powiedziała Hermiona.
-
Myślisz, że to by coś zmieniło ? Zareagowaliby tak samo. Idioci.
-
Draco, proszę, nie mów tak o nich.
-
Jak chcesz. Nie sądziłem, że im to dzisiaj powiesz.
-
Dlaczego ?
-
Ponieważ właśnie tego się bałaś. Że na wieść o tym tak zareagują.
-
Może łudziłam się do samego końca, że będzie inaczej. Że są bardziej dojrzali.
-
Tu chyba nie o dojrzałość chodzi, Hermiono - dziewczyna uśmiechnęła się smutno.
- Gryffindor i Slytherin to dość wybuchowa mieszanka jeśli chodzi o
mieszkańców, prawda ?
-
Wiem. Ale czy nie powinno być inaczej ? Czy pomimo dzielących nasz różnic, nie
powinniśmy być jednością, wspólnotą ? Tak jak połączyli się Gryffindor,
Ravenclaw, Slytherin i Hufflepuff ? Uczyć się nawzajem od siebie, wspierać ?
-
Nie wiedziałem, że jesteś taką idealistką. Zawsze miałem cię za realistkę -
zaśmiał się Draco.
-
Wierz mi, jest dużo rzeczy, których jeszcze o mnie nie wiesz - Hermiona
odsunęła się od chłopaka i usiadła na jego łóżku.
-
Ach tak ? Czego na przykład ?
-
Tak łatwo nie będzie - uśmiechnęła się szeroko. - Sam musisz się dowiedzieć.
-
Wyzwanie ? Przyjmuję.
-
Świetnie. Jestem bardzo ciekawa jak ci pójdzie.
-
Wątpisz we mnie ? - Draco usiadł koło niej na łóżku.
-
Skądże, wierzę w ciebie - powiedziała, całując go.
Draco
oddał pocałunek. Hermiona uwielbiała, gdy ją całował. Jego usta miały te
jedyny, niepowtarzalny smak i w przeciwieństwie do snu z początku roku, zawsze
niosły ze sobą ten żar, który ją rozpalał. Tak jak teraz. Ostatkami silnej woli
zmusiła się, by utrzymać ręce przy sobie i delikatnie, ale stanowczo zakończyć
pocałunek. Za każdym razem przychodziło jej to coraz trudniej.
-
Śniadanie chyba nam już przepadło - powiedział Draco po chwili.
Hermiona
spojrzała na zegar. Rzeczywiście, za 10 minut zaczynały się lekcje. A to
znaczyło, że już nie będą mogli się chować w bezpiecznym pokoju Dracona, tylko
będą musieli wyjść na zewnątrz do ludzi. Do tych wszystkich, którzy są
przeciwko nim.
-
Niestety - jęknęła Hermiona.
-
Nie martw się, raczej nas nie zabiją.
-
Wiem, wiem. Ale przekonać o tym będzie musiał się sam.
-
Dlaczego ? Tchórzysz ? - Draco uśmiechnął się złośliwie.
-
Nie. Mam spotkanie z Umbridge - odpowiedziała dziewczyna, wstając.
Jeśli
ten dzień zaczął się źle, to teraz nadchodziła katastrofa.
- Kiedy
ostatni raz widziałaś się z rodzicami, koteczku ?
Hermionie
przebiegł po plecach nieprzyjemny dreszcz. Siedziała w gabinecie Umbridge w
otoczeniu tych wszystkich kotów i różowych ozdób, od których zaczynało ją
mdlić, naprzeciwko cukierkowo miłej ropuchy. Musiała zaliczyć tą głupią
rozmowę, ale z każdą z minutą coraz bardziej żałowała, że tu przyszła. Do tej
pory minęły dokładnie dwie.
- Chwilę
przed odjazdem do szkoły, proszę pani – odpowiedziała sztywno.
- A kiedy
ostatni raz się z nimi kontaktowałaś ?
- Wczoraj
wieczorem.
Kontakt.
Dobre określenie tego, co było w mejlach, które wysyłała do rodziców. Zwykłe :
„U mnie wszystko dobrze. Dużo nauki.
Niedługo zaczynamy próby do przedstawienia. A co u Ciebie, mamo/tato ?” Z
ich strony było dokładnie tak samo. Tylko mama próbowała czasami wyciągnąć z
niej coś więcej, z marnym skutkiem. Hermionę bardzo bolało to, że nie mogła być
z nimi do końca szczera, ale musiała ich psychicznie przygotować na nowinki,
które przywiezie wraz z końcem roku szkolnego. Siebie z resztą też. W końcu, w
wakacje wróci do swojego poprzedniego życia. Do życia Tess. Znów będzie zwykłą
dziewczyną z miasta, ze zwykłymi znajomymi. Ale już nie jest tak do końca
zwykła.
- To bardzo
dobrze, kochanie. Na jakim poziomie są twoje relacje z nimi ?
-
Zwyczajnym. Dobrym – ropucha zapisała coś w puszystym, różowym długopisem w
wielkim notesie, rozłożonym przed nią.
- Nie masz
do nich żalu, za to co zrobili ? – Gryfonkę zaskoczyło to pytanie. Skąd ona
wiedziała o takich rzeczach ? Przecież dziewczyna nie chwaliła się swoją
sytuacją rodzinną. Wiedzieli o tym tylko jej przyjaciele, no i oczywiście,
Draco.
- Nie, nie
mam. Podjęli swoją decyzję i muszę ją uszanować.
- To dość
rzadko spotykana podstawa wśród osób, które to dotknęło.
Hermiona
zaczęła nerwowo stukać palcami w oparcie fotela, zastanawiając się, czy
naprawdę Umbridge musi zadawać jej takie pytania, by stwierdzić, że dziewczyna
nie ma myśli samobójczych ? Zaraz chyba jednak zacznie…
- Wyjątki
się zdarzają – odpowiedziała z przesadnym uśmiechem.
- Dobrze,
koteczku. A jak układa się między tobą a twoimi rodzicami zastępczymi.
-
Ro…rodzicami zastępczymi ? – wydukała Hermiona, zbita z tropu. – Ja nie mam
rodziców zastępczych !
- Ależ masz,
koteczku – powiedziała ropucha, grzebiąc w jednej ze stojących na jej biurku
teczek. – Według tego dokumentu, zatwierdzającego adopcję, Alicja i Adam
Pluskota adoptowali cię kilka tygodni po tym jak się urodziłaś.
Dziewczyna
patrzyła na kobietę i nie rozumiała ani słowa. Adoptowana ? Nie, to niemożliwe.
- Nie, to
nie może być prawda – powiedziała cicho.
- Ależ tak
jest, koteczku. Spójrz – ropucha podała jej kartkę papieru.
Hermiona
wręcz wyrwała dokument z rąk Umbridge. Zaświadczenie o adopcji. Czytała, ale nic do niej nie docierało. Słowa
nie przedzierały się przez mur, którym się otoczyła. Dopiero ostatnie nazwisko,
które przeczytała na kartce sprawiło, że zaczęła odzyskiwać umiejętność
logicznego myślenia. Bez słowa wstała i wyszła z gabinetu Umbridge.
-
Kochanieńka, nie możesz teraz wyjść ! - usłyszała za sobą wołanie kobiety.
Dziewczyna
przyśpieszyła kroku.
-
Hermiono Granger, masz tu wracać w tej chwili !
-
Wal się - mruknęła pod nosem.
Dopiero
pod chimerą Hermiona zdała sobie sprawę, że nie zna hasła do gabinetu
Dumbledore'a.
-
Pomarańczowe Frugo ? - zaryzykowała. Postać nie poruszyła się nawet o milimetr.
- Czerwone Frugo. Czarne Frugo. Zielone Frugo. Karaluchowy blok. Dmuchawki.
Sezamie otwórz się ! Też nie ? No to nie wiem. Proszę, czy możesz się otworzyć
? To bardzo, bardzo ważne ! Błag… - Chimera zaczęła się obracać, ukazując
schody. - Dziękuję.
Hermiona
wbiegła na schody, przeskakując po dwa stopnie, o mało nie wywracając się na
ostatnim. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami do gabinetu dyrektora.
Zapukała.
-
Proszę - rozległo się po drugiej stronie.
Dziewczyna
otworzyła drzwi i weszła do środka.
-
Panna Granger - Dumbledore, który stał na środku pokoju, uśmiechnął się na jej
widok. - Co panią tutaj sprowadza ?
-
To, pani profesorze - odpowiedziała, podnosząc do góry dokument. - Czy to
prawda ?
-
Obawiam się, że tak - ton, jakim wypowiedział te słowa był spokojny, jednak
Hermiony wcale to nie uspokoiło.
-
Wiedział pan o tym i nic mi nie powiedział ?!
-
Nie powiedziałem ci o tym, ponieważ nie zostałem upoważniony, by cię o tym
informować.
-
Upoważniony ? Przez kogo, panie profesorze ? Przez moich rodziców ? Tych
biologicznych czy zastępczych ? - Hermiona próbowała zachować spokój, jednak z
każdym kolejnym słowem podnosiła ton.
-
Nie - przerwał jej kobiecy głos. Głos, który pamiętała od małego, który
przypominał o najpiękniejszych momentach w jej życiu. - Przeze mnie, kochanie.
-
Babcia ? - dziewczyna nie wierzyła
własnym oczom. Jej babcia, mugolska babcia w Hogwarcie.
-
Elizo, jak dobrze cię widzieć ! - odezwał się Dumbledore, podchodząc do
kobiety.
-
Witaj, Albusie - przywitali się całusami w policzki. - Muszę ci powiedzieć, że
jak na swoje lata, to bardzo dobrze się trzymasz .
Mężczyzna
zachichotał, po czym wskazał jej miejsce na jednym z krzeseł.
-
Babciu, znasz profesora Dumbledore'a ? - Hermiona odzyskała mowę po szoku, jaki
przeżyła.
-
Oczywiście, kochanie. Nie jesteś jedyną
osobą w naszej rodzinie, która uczęszczała do Hogwartu - kobieta usiadła na
wskazanym krześle. Hermiona podążyła jej śladami, siadając na miejscu obok.
-
Jesteś czarownicą ? Po co pytam - żachnęła się dziewczyna. - Oczywiście, że
jesteś ! Ale dlaczego mi o tym nie powiedziałaś. Ani o adopcji ?
-
Wraz z twoimi rodzicami wyczekiwaliśmy na odpowiedni moment. Chcieliśmy, byś
była na tyle duża i dojrzała, by zrozumieć.
-
Ten moment trwał przez ostatnie 3 lata, nie uważasz ?
-
Wiem, wiem. Jednak w moich oczach nadal jesteś moją małą wnusią, którą uczyłam
sznurować buciki - babcia pogłaskała ją po policzku.
Jak
na zawołanie, w głowie dziewczyny pojawiła się nowa fala wspomnień. Wspomnień
Tess. Przytulny domek na obrzeżach miasta z wielkim ogrodem i sadem, zawsze
pachnący drewnem, gorącymi ciasteczkami i … niezwykłością. Jako dziecko
uwielbiała spędzać tam wakacje i ferie zimowe.
Było w nim coś, co ją przyzywało, pociągało. I oczywiście, uwielbiała
swoją babcię. Kochaną babcię Elizę, która zawsze miała czas, by się z nią
pobawić, upiec ciasteczka lub opowiadać niezwykłe historie na dobranoc. Jak
Hermiona mogła nie zauważyć, że jej babcia jest czarownicą ?!
-
Chcesz wiedzieć jak to możliwe, że skoro ja jestem czarownicą, to dlaczego moja
jedyna córka, Alicja, nigdy ci nie powiedziała, że nią jest ?
-
Coś w ten deseń - odpowiedziała dziewczyna. Tak wiele pytań kłębiło się w jej
głowie.
-
Cóż, twoja mama nie jest czarownicą. Jest charłaczką. Gdy się urodziła, nic nie
wskazywało, że nie jest magiczna, jednak z biegiem lat nabieraliśmy coraz więcej
podejrzeń, a kiedy w 11 urodziny nie otrzymała listu z Hogwartu, ja i twój
dziadek wiedzieliśmy kim jest. Zawsze starałam się, by nie czuła się z tego
powodu gorsza, odrzucona. W domu praktycznie nie używaliśmy magii, robiąc
wszystko jak normalni ludzie. Alicja skończyła szkołę, poszła na studia i tam
poznała Adama. Zakochali się od pierwszego wejrzenia. Zawsze śmiała się, że
byli sobie przeznaczeni od początku. W końcu, co innego pchnęłoby ją do tego,
żeby w podstawówce jako język obcy wybrać polski ? Przez jakiś czas po ślubie
mieszkali w Londynie. Potem w ich życiu pojawiłaś się ty, więc zamieszkali na
stałe w Polsce.
Końcówkę
tej historii Hermiona znała z opowiadań rodziców.
-
Ale dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziała ?
-
Myślę, że sama wstydziła się tego, kim jest, kochanie. Tak, Albusie ? Widzę, że
umierasz, by zadać mi to pytanie. Naprawdę, twoje maniery kiedyś cię zgubią.
-
Dziękuję, Elizo - Hermiona zupełnie zapomniała, że oprócz nich w pokoju znajduje
się również Dumbledore, ponieważ całą uwagę skupiła na opowieści babci. -
Chciałem jedynie spytać, czy nie napiłabyś się czegoś.
-
Herbaty z rumiankiem, właściwie, to dwie. Hermionie przyda się coś na
uspokojenie.
-
Jestem spokojna ! - powiedziała dziewczyna.
-
Właśnie widzę, kochanie - babcia uśmiechnęła się do niej czule.
-
Za chwilę wracam - Dumbledore wstał ze swojego miejsca i opuścił gabinet.
-
Niezwykły człowiek - powiedziała Eliza, gdy zamknęły się za nim drzwi. - I jak
dobrze wychowany. Ech, nie spotyka się już młodzieńców z takimi manierami.
-
Babciu, profesor Dumbledore ma jakieś… sto lat. Nie jest już młodzieńcem.
-
Wiem, wiem. Duszę ma starą, ale ciało całkiem młode. I przystojne.
-
Babciu !
-
Nie pozwolisz starej kobiecie nacieszyć oczu ? - zaśmiała się kobieta.
-
Nie, dopóki nie opowiesz mi całej historii. Od początku do końca.
-
Dobrze, jak sobie życzysz, kochanie.
***
- Jesteś pewna, że nie
chcesz dokładki, córeczko ? - Eliza Watson stała przy kuchennym stole z kolejną
porcją ciasteczek. Była ubrana w ten sam, służący jej od lat fartuch, który
teraz zakrywał odświętne ubranie.
- Nie, mamo. Najadłam się
za wszystkie czasy - odpowiedziała Alicja, rozsiadając się wygodniej na swoim
krześle. Tuż obok siedział Adam, jej mąż. Uroczy, młody człowiek z zamiłowaniem
do muzyki. Grał nawet w zespole.
- A ty, Adamie ? - Eliza
namierzyła kolejnego potencjalnego zjadacza jej wypieków.
- Dziękuję, mamo, jestem
pełny - uśmiechnął się.
- Ech, trudno. Zapakuję wam
trochę do domu.
- Nie, mamo, proszę -
Alicja zaśmiała się. - Mamy już całą lodówkę pełną twoich przysmaków. Od
tygodnia nie ruszałam garnków. Daj mi się trochę wykazać.
- Tylko kilka, na drogę,
gdy będziecie jechać - Eliza trwała przy swoi m.
- Dobrze - poddała się jej
córka. - Ale tylko kilka.
- Dobrze - kobieta
rozpromieniała. Wiedziała, że w trakcie roku szkolnego jej córka i zięć mieli
niewiele wolnego czasu, tak więc chciała ułatwić im życie jak tylko mogła. -
Kawy, herbaty ?
- Ja poproszę kawę -
zgłosił się Adam.
- Ja też - Alicja wstała od
stołu i zaczęła sprzątać naczynia.
- Ależ zostaw to, kochanie.
Dam sobie radę. Siadaj i opowiadaj, jak sobie radzicie.
- O czym tu mówić, mamo.
Uczelnia, dom, praca i tak w kółko.
Eliza, przysłuchując się
odpowiedzi córki, zebrała ze stołu wszystkie naczynia i zaniosła je do kuchni.
- Nadal pracujesz w tej
kawiarni ? - zapytała, w międzyczasie myjąc naczynia. Jedno zaklęcie i wszystko
lśniło. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Jeszcze nie wyszła z wprawy.
- Tak, mamo.
- Nie sądzisz, że powinnaś
znaleźć jakąś inną pracę, po tylu latach. W życiu trzeba się rozwijać -
zawołała z kuchni.
- Mam podpisaną umowę,
elastyczne godziny pracy i całkiem dobrą pensję. Mnie to wystarcza. Poza tym,
niedługo składamy prace i zdajemy egzaminy, nie mam czasu na szukanie nowej.
No tak. Młodzi kończyli w
tym roku studia. Po dyplomie cały świat stał dla nich otworem. Eliza chciała,
by zostali w Anglii, gdzieś blisko niej. W końcu przecież pojawią się kiedyś
wnuki, a kobieta o niczym innym nie marzyła, jak właśnie o tym, by jej córka
miała własne dzieci.
- A ty, Adamie ? - kolejne
zaklęcie i woda na kawy zagotowała się w trzy sekundy.
- Od dwóch miesięcy pracuję
w księgarni, niedaleko campusu. W dziale fantastyki, oczywiście.
Wsypując kawę do filiżanek,
Eliza zaczęła zastanawiać się, czy właśnie nie zamiłowanie chłopaka do
fantastyki nie sprawiło, że Alicja w ogóle zwróciła na niego uwagę. No i oczywiście
koncert jego zespołu we wcześniej wspomnianej kawiarni.
- Podoba ci się w niej ?
- Bardzo - odpowiedział
mężczyzna. Eliza zalała filiżanki gorącą wodą, wstawiła je na tace i zaniosła
do pokoju. Po chwili doniosła cukier i śmietankę.
- W takim razie tylko się
cieszyć, że tak się wam układa.
Kobieta usiadła naprzeciwko
młodych. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych i zakochanych. Te spojrzenia, czułe
gesty, słowa… Przypominali ją samą i Johna, ojca Alicji i męża Elizy, który zmarł
tak wcześnie, gdy jego córka była na pierwszym roku studiów.
Dzwonek do drzwi przerwał
rozmyślania Elizy.
- Ciekawe kto to może być -
powiedziała, wstając od stołu.
W drodze do drzwi ściągnęła
fartuszek i poprawiła włosy. Otworzyła. Na dworze padał śnieg. Nic dziwnego, w
końcu mięli początek grudnia. Tuż przed nią, na wycieraczce stała starsza
kobieta ubrana w długą, czarną spódnicę, granatowy płaszcz z podniesionym
kołnierzem i beżowym beretem przykrywającym siwe włosy, a i tak była dobrze
ubrana jak na kogoś, kto na co dzień chodzi w długich sukniach i przekrzywionym,
szpiczastym kapeluszu. W ręce trzymała nosidełko, w którym coś się ruszało.
- Minerwo ! - wykrzyknęła
zaskoczona Eliza. Panna McGonagall była ostatnią osobą, którą spodziewała się
ujrzeć na swoim ganku.
- Witaj, Elizo - przywitała
się Minerwa. - Mogę wejść ?
- Ależ oczywiście, wchodź,
wchodź.
Eliza zrobiła miejsce dla
gościa, który wszedł do przedpokoju. Minerwa odstawiła nosidełko na podłodze,
ściągnęła płaszcz i beret, które podała Elizie i z powrotem chwyciła nosidełko.
- Przepraszam, za to
najście, ale mamy do czynienia z bardzo delikatną sytuacją. Profesor Dumbledore
osobiście prosił, bym zwróciła się z tym do ciebie.
- Mamo, coś się stało ? - z
pokoju wyłoniła się postać Alicji.
-Nie, nie kochanie -
zapewniła ją matka. - Minerwo, to moja córka Alicja oraz jej mąż Adam -
przedstawiła młodą parę. - Kochani, to panna Minerwa McGonagall, moja stara
znajoma z czasów szkolnych.
- Bardzo miło mi panią
poznać - Adam podszedł do kobiety i ucałował jej dłoń, jak na dżentelmena
przystało.
- Dzień dobry - wymieniły z
Alicją uścisk dłoni.
- Mnie również miło was
poznać - Minerwa uśmiechnęła się chłodno. - Nie wiedziałam , że masz gości -
zwróciła się do Elizy. - Ale to chyba nawet lepiej.
- O co chodzi, Minerwo ?
- O nią - kobieta podniosła
do góry nosidełko, po czym odciągnęła kocyk tak, że oczom zebranych ukazała się
malutka postać, nadal delikatnie czerwona i troszeczkę pomarszczona o dużych,
zielonych oczach.
***
-
Profesor McGonagall zaniosła mnie do ciebie ? Dlaczego ?
-
Myślę, że Albusowi zapadły w pamięć moje słowa, gdy narzekałam, że bardzo
chciałabym już mieć wnuki. Tak czy inaczej, Minerwa zostawiła cię po opieką
twojej mamy, a mnie zabrała na spacer, podczas którego opowiedziała mi twoją
historię, kochanie. Gdy wróciłyśmy, twoja mama trzymała cię na rękach, śpiącą i
za żadne skarby nie chciała oddać z powrotem. Zdobyłaś jej serce w ułamku
sekundy. Adama z resztą też. Wtedy Minerwa skłamała, że pracuje w agencji
adopcyjnej i że jesteś jedną z jej podopiecznych, dla której szuka nowego domu.
Po tych słowach Alicja i Adam odbyli kilkuminutową rozmowę, podczas której
zdecydowali się na adopcję. Po trzech dniach legalnie stali się twoimi rodzicami.
Hermiona
siedziała bez ruchu. Więc tak zdobyła nowy dom. Mimo, że nie była ich
dzieckiem, Alicja i Adam wychowali ją jakby właśnie była. Nigdy nie dali jaj
powodu by podejrzewać, że jest inaczej. Dali
jej miłość i oddanie, poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Przygarnęli i zaopiekowali
się najlepiej jak potrafili.
-
Co się stało z moimi biologicznymi rodzicami ? - zapytała po chwili.
-
To dłuższa historia - odpowiedziała jej babcia. - Tak naprawdę nie wiemy jak
dokładnie nazywają się twoi rodzice biologiczni. Znamy natomiast twojego bardzo
dalekiego przodka.
-
Jak to jest możliwe ? - dziewczyna była szczerze zaskoczona.
-
To świat magii - uśmiechnęła się kobieta.
-
W takim razie, może opowiesz mi tą dłuższą historię ?
-
Dobrze, kochanie. Minerwa McGonagall znalazła cię pod bramą Hogwartu. Ktoś,
prawdopodobnie twoja matka, wysłał patronusa z informacją, gdzie można cię
znaleźć. Minerwa oczywiście, z początku nie dowierzała, ale w końcu poszła
sprawdzić. Leżałaś w tym samym nosidełku, w którym pojawiłaś się w moim domu.
Minerwa zabrała cię oczywiście do zamku, prosto do Albusa. Znaleźli przy tobie
list od twojej matki, w którym tłumaczyła, że nie jest w stanie się tobą zająć
i dlatego chce, byś znalazła nowy dom. Na końcu dodała informację, że jesteś
charłakiem. Minerwa i Albus nie mogli tego sprawdzić, ale nie to zwróciło ich
uwagę.
-
Co takiego ?
-
Twoje oczy.
-
Coś z nimi było nie tak ?
-
Były zielone. Dokładnie takie same jak teraz. A jako noworodek powinnaś mieć…
-
Niebieskie. Uczyli nas o tym na biologii. Wyjątki się zdarzają.
-
Owszem, ale nie aż tak zielone. Odcień, który masz jest bardzo rzadki,
praktycznie nigdy niespotykany.
Hermiona
wywoła z pamięci obraz swoich oczu. Dla niej były to zwykłe, mocno zielone oczy
z brązowymi plamami wokół źrenicy. Nic szczególnego.
-
Zarówno Albus i Minerwa, jak i ja znaliśmy tylko jedną osobę, która miała
identyczne.
-
I na tej podstawie stwierdziliście, że jest moim przodkiem.
-
Nie, to tylko wzbudziło nasze podejrzenia, które potem okazały się słuszne.
-
Skoro tak, to czy nie można było po tym ustalić kim są moi rodzice ?
-
To nie takie łatwe.
-
Dlaczego ?
-
Może najpierw powinnaś dowiedzieć się, o kim mówimy. Wtedy zrozumiesz. Chodź -
babcia Hermiona wstała z krzesła i poszła w głąb gabinetu.
Hermiona,
coraz bardziej zdenerwowana i zaciekawiona, ruszyła za nią. Zobaczyła Elizę
stojąco przed jednym z portretów. Babcia zasłaniała jej obraz, więc dopiero gdy
podeszła bliżej, zobaczyła go w całej okazałości. Przedstawiał mężczyznę o
czarnych, dłuższych włosach, wąsach połączonych ze spiczastą brodą i z bladą,
wręcz przeźroczystą cerą. Miał długą, szczupłą twarz i spiczasty nos. Nie
uśmiechał się, tylko groźnym wzrokiem patrzył teraz na stojącą przed nim Hermionę.
Jednak to właśnie oczy skupiały na sobie całą uwagę patrzącej. Były takie jak
jej. Identyczne pod każdym względem.
-
Hermiono, poznaj swojego pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-dziadka, Salazara
Slytherina.
Hej, hej. Wiem, że od prawie dwóch miesięcy nie wstawiłam nowego rozdziału, ale w moim życiu ostatnio dość dużo się działo, więc musiałam wszystko ogranąć i ... oto jestem z powrotem. Notka dość długa i ciągnąca się, ale bardzo ważna :) Od teraz, będzie się jeszcze bardziej komplikować, to macie ja w banku :D Przepraszam, że mnie tak długo nie było :( Dziękuję wszystkim, którzy mimo to zostali, jesteście wspaniali ♥ KOCHAM WAS ♥