24 listopada 2013

Rozdział 30

Struga zielonego światła, wysłana w ich kierunku, przeleciała centymetry od ucha Rona i uderzyła w stojącą na jednej z półek roślinę. Gliniana doniczka, w której stał kwiat spadła na ziemię, roztrzaskując się na tysiące malutkich kawałeczków. Nim Hermiona zdążyła zareagować, Harry i Ginny posłali w kierunku przeciwnika swoje zaklęcia. Śmierciożerca zdążył zablokować atak Ginny, jednak nie udało mu się obronić przed Harrym i po chwili mężczyzna, oszołomiony, spadał w dół schodów. Celując w przeciwnika, Gryfoni zaczęli schodzić w dół.
- Dzieciaki ! - pani Weasley wpadła na schody jak huragan. Widok skradającej się czwórki zaskoczył ją, jednak szybko się opanowała. - Wracajcie na górę i zablokujcie się w pokojach ! Natychmiast !
- Ale my chcemy pomóc ! - powiedziała Ginny. Hermiona i chłopcy poparli jej słowa pomrukiwaniem.
- To nie jest zadanie dla dzieci !
- Nie zostawimy was samych ! - wykrzyknął Harry.
- Oni mają rację, Molly  - Remus pojawił się znienacka obok pani Weasley. Jego ubranie było w ogromnym nieładzie, jakby ubierał się w ogromnym pośpiechu, a po jego skroniach spływały krople potu.
- To tylko dzieci ! - upierała się kobieta.
- W tej chwili przyda się każda różdżka - powiedział Lupin. - Przynajmniej do momentu, kiedy nie pojawi się reszta Zakonu. Poza tym, są dobrze przygotowani. Dadzą sobie radę.
- A jeśli coś im się stanie, Remusie ? - pani Weasley przyjrzała się im dokładnie. - Dasz mi stuprocentową pewność, że wyjdą z tego cało ?
- Nie, ale…
- No widzisz !
- Ale moim zdaniem są świetnie przygotowani. To duże ryzyko, ale lepiej, żeby mieli szansę się obronić niż zostać zaatakowani z zaskoczenia, kiedy będą się chować.
Pani Weasley nie była w stanie odpowiedź na argumentację Lupina, ponieważ ich rozmowę przerwał krzyk dochodzący z głębi domu.
- Dobrze. Ale jak tylko pojawi się Zakon, uciekacie na górę i chowacie się ! - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu i zbiegła po schodach.
Remus uśmiechnął się delikatnie, chcąc dodać im otuchy, po czym ruszył za panią Weasley. Hermiona zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, żeby przygotować się do nadchodzącej walki. Instynktownie, ścisnęła mocniej trzymaną w dłoni różdżkę, a przez jej myśli przeszły wszystkie zaklęcia, których nauczyła się do tej pory. Otworzyła oczy dopiero, gdy usłyszała głos Ginny.
- Gotowa ? - wyszeptała Weasley.
- Tak - odpowiedziała.
Zaczęły powoli schodzić w dół, a starsza Gryfonka czuła jak z każdym krokiem jej serce zaczyna bić coraz mocniej. Śmierciożercy nie zdążyli jeszcze dotrzeć na pierwsze piętro, lecz zamaskowana postać czekała już na nich na półpiętrze.
- Expeliarmus ! - Hermiona rzuciła zaklęcie i z satysfakcją przyglądała się jak różdżka przeciwnika wylatuje w powietrze i spada w dół, kilka metrów od próbującego ją złamać Śmierciożercy.
- Drętwota ! - Ginny powaliła bezbronnego mężczyznę na ziemię. - Nie tak delikatnie, Miona ! - rzuciła Weasley i zbiegła po schodach na dół.
Granger odprowadziła ją zaskoczonym wzrokiem. Zawsze wiedziała, że Ginny ma cięty język i potrafi się odgryźć, jeśli ktoś wejdzie jej za skórę, ale tego się po niej nie spodziewała. Z drugiej strony, Weasley już nie raz ją zaskoczyła i pewnie zrobi to ponownie. Hermiona zeszła po schodach i weszła w sam środek chaosu. Co chwilę powietrze przecinały zaklęcia rzucane przez obydwie strony konfliktu. Niektóre z nich trafiały w cele, inne uderzały w najróżniejsze części pokoju, powodując ogromne zniszczenia i hałas. W pomieszczeniu unosił się także smród spalenizny.
- Crucio!  - znad wrzawy walki wybił się kobiecy głos.
Hermiona nie wiedziała, z której strony nadciąga atak, ani czy też to ona jest jego celem, więc zareagowała instynktownie.
- Protega Maxima ! - wykrzyknęła, wykonując różdżką odpowiedni ruch.
Jasna strużka światła, która wystrzeliła z jej różdżki utworzyła tarczę wokół niej, otaczając dziewczynę ze wszystkich stron. W sekundzie, w którym ochronny kokon zamknął się, w jego powierzchnie uderzyło zaklęcie, które odbite od jego powierzchni, trafiło w żyrandol. Znajdujące się w nim żarówki zapaliły się na moment, rozświetlając ciemności panujące w pokoju. Nastąpiła chwila zupełnego zatrzymania. Hermiona, podobnie jak reszta osób znajdujących się w pokoju, rozglądała się naokoło, kalkując liczbę przeciwników, a tych było sporo. Dziewczyna miała jednak wrażenie, że w głębi ogródka dostrzegła Tonks i McGonagall, co przyniosło jej sekundową ulgę. Nie byli sami, co znaczyło, że Zakon Feniksa wiedział już o ataku na dom  jej babci, a przynajmniej taką żywiła nadzieję. Gdy tylko światło zgasło, walka rozgorzała na nowo.
- Drętwota ! - Gryfonka zaatakowała Śmierciożercę, który znajdował się naprzeciwko niej, jednak jej zaklęcie zostało odbite. Mimo to, dziewczyna spróbowała jeszcze raz. - Ascendio ! Drętwota !
Hermiona nie była pewna, czy udało jej się pokonać przeciwnika, ponieważ już po chwili nadszedł kolejny atak z drugiej strony.

Pół godziny później sytuacja nie przedstawiała się o wiele lepiej. Śmierciożercy i zakon podzielili się na dwa fronty. Ci drudzy zabarykadowali schody, aby uniemożliwić zwolennikom Czarnego Pana przedostanie się na wyższe piętra budynku, gdzie chował się wyczerpany Black. W skład fizycznej bariery wchodziło wszystko, co swoim kształtem nadawało się do odbijana zaklęć z pomocą magicznej powłoki, którą wyczarowali państwo Weasley z pomocą Lupina. Teraz część Zakonu Feniksa zajmowała schody, chowając się za stosem połamanych lub nadal całych mebli i doniczek z kwiatami, które zostały ukształtowane w prostokątną ścianę.
Śmierciożercy byli w bardziej komfortowej sytuacji. Mimo przybycia kilku członków zakonu, nadal mieli przewagę liczebną i w przeciwieństwie do drugiej strony, w ich szeregi nie wchodziło tak wielu młodych czarodziejów, którzy jeszcze nie do końca byli biegli w walce na różdżki i rzucaniu zaklęć, które miały zranić przeciwnika. Teraz rząd zakapturzonych postaci stał przed barierą, próbując zburzyć ją na wszystkie możliwe sposoby.
Hermiona czuła każde zaklęcie, które uderzało w barykadę. Schody, na których siedziała trzęsły się za każdym razem, sprawiając, że jej serce przyśpieszało swoje bicie. Z każdym uderzeniem była coraz bardziej świadoma tego, że mogą nie przeżyć tego starcia. Bardziej niż o siebie, martwiła się o swoich przyjaciół. Nie chciała, żeby którykolwiek z bliskich jej ludzi ucierpiał. Przez nieudaną próbę samobójczą Harry’ego wiedziała jak bardzo są dla niej ważni, a wspomnienie tego, co czuła stojąc nad nieprzytomnym przyjacielem było nadal świeże. Nadal bolało.  Dziewczyna siedziała ściśnięta między Ginny a Ronem, którzy byli tak samo zestresowani jak ona. Weasley’ówna trzymała jej dłoń, co im obydwu dodawało otuchy.
- Bariera nie wytrzyma długo - głos Lupina ledwo przebił się przez hałas łamanych mebli. - Musimy przenieść się wyżej. Może uda uformować się coś na górze.
Uczniowie Howartu od razu podnieśli się z miejsc i zaczęli wchodzić na piętro. Za nimi podążyli Dora z babcią Hermiony i panią Weasley. Shacklebolt i Lupin nie ruszyli się z miejsc. Hermiona i Ginny rzuciły w kierunku  mężczyzn zaskoczone spojrzenie, podobnie jak Tonks, którą również zaniepokoiło ich zachowanie.
- Remus ? - Tonks zeszła stopień niżej, jednak Lupin powstrzymał ją ruchem dłoni.
- Ktoś musi zostać - powiedział spokojnie. - Zatrzymamy ich, żebyście mieli więcej czasu na schowanie się.
- Al…
- Idźcie, póki jeszcze jest czas - przerwał jej mężczyzna.
Pani Weasley pociągnęła ją delikatnie za ramię, wyrażając tym swoją aprobatę dla wypowiedzianych przed chwilą słów. Tonks wyrwała się z uścisku i podbiegła do Lupina, po czym go pocałowała. Mężczyzna był zaskoczony, jednak oddał pocałunek.
Hermiona taktowanie odwróciła wzrok. Cieszyła się, że w końcu udało im się jakoś wyrazić swoje uczucia, ale czy naprawdę musieli zostać zaatakowani i znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, żeby do tego doszło ? Gryfonka odwróciła się dopiero, gdy usłyszała głos Remusa.
- Idźcie już !
- Obiecaj, że wrócisz - powiedziała twardo Tonks. To nie była prośba. Młoda kobieta wydała mu najzwyczajniej w świecie rozkaz.
- Obiecuję - powiedział Lupin, uśmiechając się do niej smutno. - Ale teraz już naprawdę musicie iść.
Grupka, z Harrym i Ronem na czele ruszyła w górę.
- Gdzie są Fred i George ? - zapytała nagle Ginny, gdy byli kilka kroków za półpiętrem.
- Szli tuż za… - Ron obrócił się, stając twarzą w twarz z Hermioną - … mną.
Granger rozglądała się naokoło, lecz nigdzie nie widziała bliźniaków. Kiedy uświadomiła sobie, że ich nie ma, poczuła skurcz w żołądku, a wyobraźnia zaczęła jej podsuwać przerażające obrazy. Fred i George leżący rani lub martwi na podłodze w salonie, a nad nimi pochylająca się Bellatrix z pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy i żądzą mordu w oczach. Gryfonka odsunęła od siebie te wizje, pocieszając się z myślach, że gdyby oni naprawdę zginęli, Śmierciożercy już dawno by im to ogłosili.
- FRED ?! GEORGE ?! - pani Weasley wykrzyknęła tuż przy uchu dziewczyny. - FR…
Resztę wołania zagłuszył potworny huk, który ku ich zdziwieniu dochodził z góry, a nie z dołu. Po chwili rozległy się krzyki i wołania.
- Weszli przez dach - powiedziała babcia Hermiony, patrząc w górę. - Zniszczyli dach i weszli do środka.
- Syriusz ! - Harry zaczął biec po schodach zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
Hermiona ruszyła za nim, ponieważ wiedziała, że tam, gdzie będzie Syriusz, będzie też jej bezbronna mama. Dziewczyna nie musiała się obracać, żeby sprawdzać, czy Ron i Ginny biegną za nią. Była tego po prostu pewna. Choć czasem podwijała im się noga, mogła na nich liczyć. Tak jak teraz. Już na pierwszym piętrze powitała ich chmura szarego pyłu. Cząsteczki gipsu unoszące się w powietrzu podrażniały nos i drapały w gardle oraz uniemożliwiały zobaczenie czegokolwiek w odległości większej niż kilka metrów, ale mimo to, Hermiona nadal przebijała się przez nie w stronę korytarza z pokojem Syriusza. Przed sobą widziała majak sylwetki Harry’ego.
- MAMO ?! - wykrzyknęła.
Drobinki dostały się do jej gardła i skrzeli podrażniając je do tego stopnia, że dziewczyna zaczęła kaszleć, a z każdym zaczerpniętym oddechem było jeszcze gorzej. Mimo to, biegła dalej. Za sobą słyszała krzyki. Ktoś wydawał krótkie polecenia donośnym głosem, co świadczyło o tym, że Śmierciożercy byli coraz bliżej.
- Nie ma ich tu. - Harry pojawił się przy niej znienacka. - Musieli schować się gdzieś indziej. Wiesz dokąd mogli pójść ?
Hermiona znała ten dom jak własną kieszeń. W końcu spędziła w nim dużo czasu. Poza tym, jej ulubioną grą była zabawa w chowanego, a stary piętrowy dom był idealnym miejscem na znalezienie kilku ciekawych kryjówek. Po drugiej stronie korytarza znajdowała się jedna z jej ulubionych.
- Ostatni pokój po lewej - powiedziała na tyle cicho, by tylko przyjaciel mógł ją dosłyszeć.
Harry przytaknął, na znak, że zrozumiał i ruszył do przodu. Gryfonka szła tuż za nim, uważając przy tym by nie oberwać żadnym zaklęciem. Przy schodach zaczęły się problemy. Wpadli prosto między dwie walczące ze sobą grupy. Liczba osób po obydwu stronach zdawała się być równa, co było jakimś pocieszeniem. Potter nagle przyśpieszył, bez ostrzeżenia. Widziała tylko jak jego plecy oddalają się coraz szybciej, aż w końcu zniknął jej z pola widzenia. Dziewczyna przeklęła w duchu jego chęć robienia wszystkiego samemu. Czasami naprawdę potrafił tym wejść jej za skórę.
- Expeliarmus !
Smukłe drewienko, które trzymała wyślizgnęło się z jej dłoni w momencie, w którym zacisnęła palce na powietrzu, boleśnie wbijając sobie paznokcie w skórę. Różdżka powędrowała z gracją do góry, zatrzymała się na chwilę w powietrzu i poleciała na ziemię, w zupełnie przeciwnym kierunku. Hermiona miała wrażenie, że słyszy jak magicznym przedmiot toczy się w dół po schodach.
- Znów się spotykamy, szlamo.
Czarna postać pojawiła się tuż przed nią, trzymając wyciągniętą różdżkę centymetr od jej klatki piersiowej. Dziewczyna nie musiała ściągać przeciwnikowi maski, by odkryć czyja twarz się za nią kryje. Doskonale wiedziała, do kogo należy zarówno głos jak i blond włosy wstające spod prawie zsuniętego kaptura.
- Pan Malfoy - powiedziała spokojnym tonem, choć w środku cała się trzęsła.
- Może w końcu nauczysz się, że nie należy się wtrącać w nie swoje sprawy.
Mężczyzna zrobił krok do przodu. Hermiona, instynktownie, zrobiła krok w tył. Im bardziej Malfoy przybliżał się do niej, tym bardziej ona się oddalała. Ta zabawa w kotka i myszkę skończyła się jednak, gdy dziewczyna poczuła zimną, drewnianą belkę na swoich plecach. Koniec. Znajdowała się przy schodowej barierce, otoczona ze wszystkich stron.
- Tak właśnie kończą stworzenia takie jak ty - ciągnął Malfoy, celując w nią. - Karykatury, które śmią się nazywać czarodziejami. Dostaliście moc, na którą nie zasługujecie i już uważacie się za nie wiadomo jak ważnych i wyjątkowych. To właśnie przez was czysta, czarodziejska krew zostaje skażona. - Hermiona poczuła jak jego wzrok przesuwa się po niej od góry do dołu. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie, równe temu, które słychać było w jego głosie. - A teraz przynajmniej na świecie będzie o jedną, brudną szlamę mniej.
Przez cały czas jego przemowy Granger zastanawiała się, jaka byłaby jego reakcja, gdyby dowiedział się, do kogo mówi. Gdyby ktoś uświadomił go, że nazwał szlamą potomkinię Salazara Slyhterina i Lorda Voldemorta. Na samą myśl o wielkim przerażeniu jakie by go ogarnęła, nieświadomie uśmiechnęła się pod nosem. Malfoy musiał zauważyć jej uśmiech, ponieważ w jego oczach momentalnie zapłonęło oburzenie i wściekłość. Mężczyzna uniósł swoją różdżkę do góry. Hermiona wiedziała, co się stanie. Dwa słowa i jej życie się skończy. Gdy tylko wypowiedziała w myślach to ostatnie słowo, jej ciało napięło się, a w do oczu zaczęły cisnąć łzy. Nie mogła zawołać po pomoc, bo ta i tak przybyłaby za późno, a pozostali byli zbyt zajęci walką o swoje życie, by sprawdzić co u niej. Nie miała o to żalu. Każda sekunda ciągnęła się, przedłużając chwile zwątpienie i okrutnej świadomości tego, co wydarzy się za chwilę. W momencie, w którym dostrzegła zdecydowanie w spojrzeniu Malfoya, zamknęła powieki, a po policzku spłynęła jej jedna, pojedyncza zła. Czekała na film, o którym często mówili ludzie, którzy zetknęli się ze śmiercią. Wspomnień z całego życia, przepływających jak film, od początku do końca. Nic takiego się nie pojawiło. Tylko wyrzuty, że nie zdążyła zrobić tak wielu rzeczy. Że nie pogodziła się z przyjaciółmi, choć już dawno przeszła jej złość na nich. Nie mówiła im jak wiele dla niej znaczą, jak ważni są w jej życiu, jak bardzo ich potrzebuje. Że tak mało spędziła czasu z mamą od momentu, w którym dowiedziała się prawdy. Powinna zapewnić, że bez względu na to, kto ją wydał na świat, to właśnie Alice pomogła jej stawiać pierwsze kroki, czytać pierwsze książki, pisać pierwsze litery. Tuliła ją w nocy, gdy nie mogła spać z powodu wysokiej temperatury lub potwora, który czaił się w szafie i nie miało znaczenia, że na akcie urodzenia znajdowało się jakieś inne nazwisko. Alice zawsze była i będzie jej matką. Najbardziej jednak żałowała tego, że nie będzie mogła znów spojrzeć w te głębokie, szare oczy. Nie poczuje delikatnych dłoni na swojej skórze, nie usłyszy tego głosu, który budzi w niej odczucie, jakby znała go od dzieciństwa.  Nie poczuje smaku jego ust. Nie powie mu tych dwóch, ważnych słów, które ma ochotę wykrzyczeć za każdym razem, gdy go widzi. Nie pokłóci się z nim o jakąś drobnostkę i nie stanie w obronie Rona i Harry’ego, gdyby znów zebrało mu się na narzekanie na nich. Już nigdy go nie zobaczy. Wszystkie wyrzuty zniknęły, za to pojawił się on. Stał tam, jak gdyby nigdy nic z lekko złośliwym uśmiechem, który tak uwielbiała. Po jej myślach krążyło tylko jedno słowo. Jego imię.
- Avada… - Hermiona wstrzymała oddech, gdy usłyszała początek klątwy. To był koniec.
Nagle poczuła powiew powietrza tuż przy swoim uchu. Zaskoczona, otworzyła oczy, żeby zobaczyć jak Lucjusz Malfoy zostaje trafiony przez smugę czerwonego światła. Zaklęcie nie zwaliło go z nóg, lecz ogłuszyło na chwilę. I to była jej szansa na ucieczkę. Problem w tym, że nie mogła znaleźć żadnego wyjścia. Była otoczona ze wszystkich stron.
- SKACZ !  - przez odgłosy walki przedarł się jeden, pojedynczy krzyk.
To było jak odruch. Hermiona przekroczyła barierkę i stanęła po drugiej stronie, trzymając się od tyłu balustrady. Zdała sobie sprawa z tego co robi, gdy leciała już w dół. Zaczęła krzyczeć w momencie, w którym poczuła jak silne ramiona łapią ją i postawiają na ziemię.
- Wszystko ok ? - Twarz, której właściciel zadał jej to pytanie wydawała jej się znajoma, lecz krążąca w jej żyłach adrenalina i szok spowodowały, że potrzebowała kilku sekund, żeby zrozumieć kto przed nią stoi.
- Charles ? - wykrztusiła, kiedy była w stanie znów się odezwać. - Co ty tu robisz ?
- Nie ma czasu na wyjaśnienia - odpowiedział Olivander. - Masz swoją różdżkę ? - zapytał, przyglądając jej się uważnie.
- Malfoy mi ją wytrącił.
- Teraz jej nie znajdziemy. Masz się gdzie schować ?
Hermiona przytaknęła. Niedaleko od miejsca, w którym stali było ukryte zejście do piwnicy.
- Dobrze. Idź tam, będę cię osłaniał - powiedział chłopak i na potwierdzenie swoich słów powalił czarną postać, która stała tuż za dziewczyną.
Granger, nadal oszołomiona, ruszyła do wyznaczonego celu. Szybko przemieściła się z salonu do pustego korytarza, przy wejściu do domu. Wejście do piwnicy odkryła przez przypadek, kilka lat temu. Był to jeden z tych dni, w których jej babcia była zbyt zajęta by się nią opiekować, więc dziewczynka sama kręciła się po domu. Tym razem jej ofiarą padły panele przy ścianie, które zmieniły się w klawisze od pianina. Hermiona grała swój pierwszy skomponowany utwór, gdy w pewnym momencie, między listwami pojawiła się szpara i po chwili dziewczyna stała przed wejściem do piwnicy. Ciekawa tego, dokąd prowadzą schody, weszła do środka. Nie mogła znaleźć włącznika do światła, więc drogę w dół przebyła w zupełnej ciemności. Jednak w pomieszczeniu, które odkryła, wszystko było doskonale widoczne. Jednak żadna z rzeczy, które widziała nie były jej znane. Słoiki z dziwną zawartością, kociołek i probówki, wszystko to przypominało wnętrze domu czarownic, o których słyszała z bajek. Ne zdążyła dokładniej zbadać pokoju, ponieważ do środka wpadła przerażona babcia i zabrała ją na górę. To był jedyny raz, kiedy Hermiona dostała od niej ostrą reprymendę i chociaż miała ku temu wiele okazji, już nigdy nie weszła do tajemniczego pomieszczenia. Do dzisiaj.
Choć minęło kilka lat, Gryfonka nadal pamiętała gdzie należy nacisnąć, by otworzyć wejście. Jak poprzednio, między dwoma panelami pojawiła się mała szpara, która rozrastała się dalej, aż w końcu wycięła kształt drzwi. Prostokątny fragment ściany wsunął się odrobinę do środka, robiąc przy tym odrobinę hałasu. Hermiona i Charles spojrzeli w kierunku salonu, sprawdzając, czy nie zwrócili uwagi niechcianych osób. Nikt jednak nie pojawił się na horyzoncie. W między czasie, jeden z boków drzwi oderwał się od ściany i zatoczył półkole, odsłaniając schody prowadzące w dół.
- Schowaj się - polecił Olivander. - Wrócę po ciebie, gdy będzie po wszystkim - obiecał.
Dziewczyna spojrzała na niego ze strachem w oczach. Ona będzie w bezpiecznych schronie, podczas gdy on będzie narażał swoje życie.
- Uważaj na siebie - poprosiła, patrząc mu w oczy.
- Jak zawsze - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem.
Dźwięk tłuczonego szkła rozległ się echem po korytarzu.
- Szybko - Charles wręcz wepchnął ją do środka. - Nie wychodź, dopóki po ciebie nie przyjdę - polecił za nim zamknęły się drzwi.
Hermiona stała jeszcze przez chwilę u szczytów schodów, nasłuchując jak chłopak oddala się. Została zupełnie sama w całkowitej ciemności. Oparła dłonie o zimne, chropowate ściany i nie pewnie postawiła pierwszy krok. Stopień znajdował się o wiele niżej niż przypuszczała. W ostatniej chwili odzyskała równowagę i jeszcze mocniej naparła na ściany. Znając już odległość miedzy jednym stopniem a drugim, mogła spokojnie ruszyć do przodu. Krok za krokiem, schodziła coraz niżej w kierunku delikatnej poświaty, która czekała na końcu schodów. Chociaż skupiała się na tym, żeby nie upaść, jej myśli ciągle wracały do walczących na górze. Miała nadzieję, że nikomu nic się nie stało i że walki już niedługo się skończą, chociaż nie miała pojęcia, co mogłoby to spowodować.
Zejście na dół zajęło jej trochę czasu, lecz w końcu zeszła z ostatniego stopnia i postawiła stopy na podłodze. A za zakrętem czekało na nią pomieszczenie, w którym paliło się światło. Wyglądało praktycznie tak samo jak je zapamiętała. Ściany były zakryte przez półki pełne składników, słoików, probówek, kociołków. Na środku pomieszczenia stał metalowy stół ze wbudowanym paleniskiem, do złudzenia przypominający te, na których pracowali w trakcie lekcji eliksirów. Hermiona podeszła do jednej z półek i chwyciła najcięższy kociołek, jaki znalazła. To była jej broń, na wszelki wypadek, gdyby któryś ze Śmierciożerów przez przypadek zabłądził do jej kryjówki. Ona, jako dziecko znalazła to miejsce przez zupełny przypadek, lecz oni, dorośli i wyszkoleni nie mieliby z tym żadnego problemu i właśnie to ją martwiło. Gryfonka usiadła na podłodze w rogu ściany przylegającej do schodów i mocniej zacisnęła palce na trzymanym kociołku. Teraz nie pozostało jej nic innego jak tylko czekać.
Jak przystało na piwnicę, było w niej chłód i wilgotno. Z początku dziewczyna nie odczuwała tego tak bardzo, lecz im dłużej tu siedziała, tym bardziej zimno przenikało przez jej ciało. Hermiona nie była pewna ile czasu spędziła przytulona plecami do półek. Przestała liczyć sekundy, gdy była przy tysiącu, ponieważ świadomość upływających minut nie działała zbyt kojąco. Każde 60 sekund spędzone tutaj równało się 60 sekundom walki toczonej na górze. 60 sekund, w trakcie, których ktoś z bliskich jej osób mógł zostać rozbrojony, zraniony lub nawet… To ostatnio słowo nie było w stanie przejść nawet przez jej myśli.
Odgłos odsuwających się drzwi przerwał jej rozmyślania i martwą ciszę, która panowała w piwnicy. Gryfonka podniosła się z miejsca, po czym podeszła do wejścia, nie wychodząc jednak na schody. W skupieniu przysłuchiwała niepewnym krokom intruza na schodach. Gdyby to był Charles, z pewnością odezwałby się, żeby upewnić ją, że to właśnie on. A może zmusili go, żeby wydał jej kryjówkę i teraz, z różdżką wroga przyłożoną do pleców, nie jest w stanie jej ostrzec przed zbliżającym się zagrożeniem ? Jednak nikt prócz Malfoya nie specjalnie zaprzątał sobie głowę 15-letnią czarodziejką pozbawioną różdżki. Jednak to stwierdzenie wcale jej nie uspokoiło, wręcz przeciwnie. Poczuła jak adrenalina zaczyna krążyć po jej ciele, a serce przyśpiesza na samą myśl, że Charles może być teraz na łasce jakiegoś Śmierciożercy. Rytmiczne uderzanie dwóch stóp oznaczało, że tylko jedna osoba zaraz wyłoni się zza zakrętu. Hermiona uniosła kociołek na głowę, przygotowując się na wszelki wypadek do szybkiego ataku. Odgłos kroków zbliżał się do niej, aż nagle gwałtownie się urwał. Powstałą ciszę przerwało jedynie ciche pyknięcie, po którym zgasło światło. To wystarczyło, by dziewczyna zaczęła panikować. Intruz musiał rzucić zaklęcie Lumos, ponieważ ciemność rozjaśniła delikatna mgiełka zza zakrętu.
Gdy tylko źródło światła wyłoniło się zza zakrętu, Hermiona zamachnęła się porządnie. Kociołek minął głowę intruza zaledwie o centymetry, lecz to jej nie zniechęciło. Znów porządnie się zamachnęła i choć tym razem miała wrażenie, że w coś uderzyła, nadal wymachiwała kociołkiem na prawo i lewą, modląc się w duchu, by udało jej się powalić napastnika. Ten jednak wyrwał się z jej rąk i upadł na podłogę, natomiast jej nadgarstki zostały zamknięte w uścisku przez dwa silne ramiona. Chciała krzyczeć, wezwać jakąś pomoc, lecz napastnik zakrył jej usta dłonią. Z jej gardła wydobył się przytłumiony dźwięk, którego osoby znajdujące się na górze nie byłby w stanie usłyszeć. Hermiona próbowała się wyrwać, lecz uścisk był za silny.
- Spokojnie - usłyszała męski głos tuż nad swoich uchem. Choć słowo zostało wypowiedziane ciepłym, przyjaznym tonem, wcale jej nie uspokoiły. - To ja, Charles. Jesteś bezpieczna.
Gryfonka przestała na chwilę walczyć o wolność i po raz pierwszy uniosła głowę, by zobaczyć twarz nieznajomego. Spojrzała prosto w ciemne oczy. Coś mówiło jej, że zna ich właściciela. Przeniosła wzrok z oczu na włosy, potem na nos, uszy, podbródek. Wszystko to razem złączyło się w jeden obraz, przedstawiający znajomą twarz.
- Charles - powiedziała łamiącym się głosem i wtuliła się w chłopaka.
Olivander rozluźnił uścisk, po czym pogłaskał ją po głowie, chcąc pocieszyć dziewczynę. Stali tak przez chwilę, podczas której Hermiona cieszyła się ulgą, którą odczuła.
- Już po wszystkim ? - zapytała, odsuwając się od niego.
- Tak. Walka się skończyła - odpowiedział, uśmiechając się smutno, jak to miał w zwyczaju.
- A mama i Syriusz ? Co z nimi ? I z innymi ? - dopytywała dalej.
- Są na górze, a twoja mam strasznie się o ciebie martwi, więc chodźmy - Charles objął ją ramieniem i zaczął prowadzić w stronę schodów.
Dziewczyna poddała się i teraz oboje przemierzali stopnie w drodze na piętro. Hermiona czuła, że coś jest nie tak. Charles zbyt szybko odpowiedziała na jej pytanie, jakby miał już przygotowaną odpowiedź, a to nie wróżyło nic dobrego.
Gdy wyszli z korytarza do salonu, jej oczom ukazał się przerażający widok. Pomieszczenie wyglądało jak po przejściu huraganu. Co prawda, wszystkie ściany były na swoim miejscu (czego nie można było powiedzieć o dachu), jednak ogołocone ze wszystkiego, co się na nich znajdowało i z dziurami po gwoździach oraz zabrudzeniami różnego pochodzenia bardziej przypominały scenerię z horrorów niż z filmów familijnych. Tuż pod sufitem, na ostatnim kablu, wisiał powyginany żyrandol bez ani jednej żarówki, za to z kaktusem w doniczce zaczepionym o jedno z jego ramion. Najgorzej jednak prezentowała się podłoga. Znajdowały się na niej resztki wszystkiego, co znajdowało się w pokoju. Fragmenty drewnianych mebli, rośli, doniczek, obrazów. Stronnice książek leżały porozrzucane, niektóre z nich były po przypalane na bokach, inne nadal tkwiły w okładach. Stół, który stał na środku zniknął gdzieś, natomiast krzesła tworzyły górę znajdującą się w jednym z kątów. Na polu bitwy ostała się tylko kanapa, z pociętą tapicerką i watą szklaną wychodzącą na wierzch. Całość prezentowała się katastroficznie.
Dopiero po chwili Hermiona zrozumiała, dlaczego jest w stanie wszystko zobaczyć, choć żyrandol nie działa, a nikt w pomieszczeniu nie wyczarował źródła światła. Za oknem dniało. Dziewczyna podeszła ostrożnie do okna, które teraz było po prostu dziurą w ścianie, otoczoną drewnianą framugą. Tylko leżące na ziemi szkło świadczyło o tym, że kiedyś miała ona inne przeznaczenie.
Słońce leniwie unosiło się nad horyzontem w lekko różowej poświacie, jakby nieświadome tego, co działo się zaledwie kwadrans wcześniej. Witało nowy dzień, pełen nadziei, wiary i szczęścia. Nowy dzień życia.
- MAM JĄ ! - krzyk Charlesa przerwał jej rozmyślania.
- Hermiona ? - Harry pojawił się znikąd.
- Harry !
Hermiona podeszła do przyjaciela i bez słowa przytuliła. Po jej policzkach spłynęła pojedyncza łza, którą szybko starła rękawem bluzy.
- Jak się czujesz ? - zapytała, nad tuląc Harry’ego do siebie.
- Nie najgorzej - odparł Potter. - A ty ?
- Jak idiotka - odpowiedziała, zgodnie z prawdą. - Siedziałam jak głupia w tej piwnicy, kiedy wy walczyliście i narażaliście życie. A teraz jeszcze… Harry, twoja ręka !
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła rozcięcie na jego ramieniu o długości co najmniej 10 centymetrów. Rana nadal delikatnie krwawiła. Hermiona delikatnie chwyciła jego ramię, by móc lepiej się jej przyjrzeć. Nacięcie z pewnością nie było głębokie, lecz w pewnością bolesne.
- To nic takiego - Potter uśmiechnął się pocieszająco.
- Ale właśnie o to mi chodzi. Ukrywałam się jak tchórz,  a ty z pewnością nie jesteś jedyną ranną osobą…
- Tak, bo lepszym rozwiązaniem było latanie między Śmierciożercami z patelnią zamiast różdżki - sarknął Harry.
Chłopak położył dłonie na jej ramionach i odsunął dziewczynę od siebie, aby spojrzeć jej w oczy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że chociaż ty byłaś bezpieczna. To było najlepsze rozwiązanie, zarówno dla ciebie jak i dla nas, więc przestań się obwiniać, jasne ?
- Ok - odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
Harry puścił jej ramiona i odgarnął opadającą mu na oczy grzywkę, a oczom Hermiony ukazała się jego blizna. Podobnie jak kilka miesięcy wcześniej jej obrysowanie było krwawe.
- Harry… twoja blizna znów krwawi - powiedziała dziewczyna, przeszukując kieszenie bluzy w poszukiwaniu jakiejś chusteczki, jednak nic nie znalazła.
Potter był szybszy i wytarł czoło końcem bluzki.
- Czy V… czy on… ?
- Nie. Tym razem nic - odpowiedział Harry, patrząc ponad nią w jakiś punkt na ścianie.
Odgłos szybkich kroków na schodach zapowiadał zbliżającą się osobę. Sekundę później Hermiona znalazła się w bezpiecznych ramionach Alice, którą przycisnęła ją do siebie, gładząc ją po włosach tak jak wcześniej Olivander.
- Nic ci się nie stało ? - zapytała zdenerwowanym tonem. - Widziałam jak jeden z nich posłał zaklęcie w twoim kierunku, ale nie byłam pewna czy….
- Nic mi nie jest - odpowiedziała Hermiona. - A co z tobą ? Jesteś cała ? - Dziewczyna zrobiła krok do tyłu i przyjrzała się kobiecie. Nic nie wskazywało na to, żeby była ranna. Została jedynie przykryta warstwą kurzu.
- Nie, wszystko dobrze.
- Nie musisz się o nią martwić, Hermiono. - Od strony kanapy doleciał do niej głos Syriusza.
Zaskoczona Gryfonka podeszła do mebla, uważając pod drodze by nie nadepnąć na nic ostrego. Po kilku krokach zobaczyła czarną czuprynę, a gdy stanęła tuż obok oparcia jej oczom ukazał się Black, leżący na tym, co zostało z kanapy. Podobnie jak Alice, zakrywał go kurz. Na jego ubraniach widniały rozdarcia, lecz Hermiona nie dopatrzyła się żadnych ran. Jedynie podkrążone oczy, pot na twarzy i niesamowita bladość zdradzały, że Black nie jest w pełni swoich sił. Przez myśl przeszło jej, że w tej chwili nawet Draco miał już bardziej zaróżowioną skórę niż Syriusz w tamtym momencie. Ich spojrzenia spotkały się, a mężczyzna uśmiechnął się do niej słabo.
- To twarda kobieta - powiedział, przenosząc wzrok na Alice, która stanęła przy córce, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Sam widziałem jak znokautowała jednego z tych skur…czybyków - zreflektował się w ostatniej chwili.
- Znokautowała ? - Hermiona spojrzała z niedowierzaniem na kobietę. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Powiedzmy… - Syriusz zamyślił się na chwilę. - Że twoja mama i wazon z kwiatami to zabójcza broń. Przyłożyła mu z taką siłą i precyzją, jakby miała to we krwi i nic innego nie robiła przez ostatnie 20 lat. Cud, że jeszcze ustał.
- Tak, to zdecydowanie rodzinna cecha - dorzucił Charles, krzywiąc się lekko.
Hermiona rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. Dopiero teraz, w świetle zauważyła wielkiego guza, który pojawił się po lewej stronie jego głowy.
- To ja ? - zapytała.
- Tak - odpowiedział, uśmiechając się głupkowato. Po chwili jednak syknął z bólu, a uśmiech zszedł z jego ust. - Ał. To już drugi raz, o ile dobrze pamiętam…
- Chyba tak… - przyznała Gryfonka, lekko zmieszana.
- Drugi ? - Alice nie kryła swojego rozbawienia. - Kiedy przyłożyłaś temu biedakowi pierwszy raz ?
- Na treningu Qudditcha.
- Grasz w Quidditch ? - Syriusz był tak zaabsorbowany tematem, że podniósł się, by mieć lepszy kontakt z rozmówcami. - Nie znałem cię od tej strony Hermiono. Jak to w ogóle…
- To długa historia - urwała Hermiona. - Chodź - zwróciła się do Charlesa. - Znajdziemy coś na tego guza.
Dziewczyna chciała jak najszybciej uciec od tych wszystkich pytań, więc raźnym krokiem przemierzyła drogę od kanapy do wyjścia na jadalnię, która prezentowała się tak samo jak salon. Na ten widok jej serce ścisnął ogromny żal. To był dom jej babci. Dom, w którym się wychowała. Dom, w którym odkryła wiele rzeczy, nauczyła się czytać pod czujnym okiem Elizy. To tutaj znalazła spokój i ciszę po tym jak dowiedziała się o swojej przeszłości. To było jedno z jej miejsc na Ziemi. Miejsce, gdzie czuła się bezpiecznie. A teraz, zostało jej odebrane, już na zawsze. Z pewnością wszystko zostanie odbudowane, stworzone na nowo, lecz nie będzie to już ten sam dom. Jego niewinność i bezpieczeństwo zostały zmiażdżone i pogrzebane. Hermiona wiedziała, że nie będzie w stanie w nim spokojnie przebywać bez odwracania przez ramię, by sprawdzić, czy nikt jej nie zagraża.
Teraz jednak ujrzała tylko Charlesa, który posłusznie szedł za nią. Gryfonka skręciła do kuchni, która była prawdopodobnie najlepiej zachowaną częścią domu. Jako zamknięte pomieszczenie nie nadawała się do walki, tak więc przetrwała napad Śmierciożerców bez większego szwanku, nie licząc porozbijanych talerzy i misek.
- Poczekaj tutaj - poleciał Olivanderowi, który stanął przy drzwiach i oparł się o framugę.
Dziewczyna pokonała odległość między drzwiami a lodówką, skacząc na niezasypane odłamkami fragmenty podłogi. Zajęło jej to trochę czasu, jednak w końcu udało jej się dotrzeć do celu. Lodówka nie chodziła już od jakiegoś czasu, ale udało jej się znaleźć jeszcze folie z kostkami lodu, a przynajmniej tą odrobiną, która nie zdążyła się jeszcze roztopić. Hermiona rozglądała się naokoło szukając jakieś ścierki, aż w końcu jej wzrok trafił na fragment materiału. Chwyciła jeden z jego końców i pociągnęła do siebie. Gdy skończyła, w jej ręce znajdował się fragment materiału, który kiedyś był częścią większej całości, lecz nadal na tyle duży, by zmieścić w sobie resztki lodu. Gryfonka położyła folię na środku materiału, po czym ściągnęła go za końce, tworząc w ten sposób kompres. Z gotowym opatrunkiem poskakała z powrotem do Charlesa.
Bez słowa przyłożyła zimny okład do wypukłości na jego czole. Na twarzy chłopaka pojawiła się ulga.
- Lepiej ? - zapytała.
- O niebo - odpowiedział z uśmiechem. - Już ci to mówiłem, ale potrafisz przyłożyć - dodał lekko złośliwie.
- Wiem. Przepraszam - powiedziała żałośnie. - To się więcej nie powtórzy, obiecuję !
- Wierzę ci. - Chociaż się przekomarzali, Olivander wypowiedział te słowa poważnym tonem. Zabrzmiało to niemal jak deklaracja.
Stali tak przez chwilę, nie odzywając się ani słowem. Ta cisza im nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, była znakiem tego, że sprawy między nimi powoli zaczęły się układać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przebywali w swoim towarzystwie w pełni swobodnie, bez rozpamiętywania tego, co było. Liczyło się teraz.
Hermiona czuła jak poziom adrenaliny w jej krwi powoli spada. Kilka oddechów później, wszystko wróciło do jako takiej normy. I to właśnie wtedy poczuła, że stoi w pomieszczeniu, które w miejscu gdzie kiedyś były szklane drzwi, ma wielką dziurę, temperatura powietrza nie przekracza kilkunastu stopni, a ona ma na sobie jedynie pidżamę - za duży t-shirt i spodenki. Jej ciało przeszedł dreszcz, natomiast ręce i nogi pokryły gęsią skórką. Zadrżała delikatnie, lecz na tyle, by Charles to zauważył. Chłopak zareagował jak przystało na dobrze wychowanego człowieka. Szybkim ruchem ściągnął bluzę, którą miał na sobie.
- Masz. - Wyciągnął ubranie w jej kierunku. - Włóż, bo zamarzniesz.
- Nie, dzięki. Jest ok - odpowiedziała. Był to miły gest z jego strony, ale zaraz przecież o tak mieli wrócić do salonu.
- No już. - Nie ustępował.
Gryfonka poddała się z westchnieniem i wzięła od niego odkrycie.
- Dzięki.
Charles przejął od niej swój okład, podczas gdy dziewczyna założyła na siebie rozgrzaną bluzę. Przyjemne ciepło rozeszło się po jej wyziębniętej skórze z niesamowicie przyjemnym uczuciem. Hermiona zapięła nakrycie, które było na nią zdecydowanie za duże.
- Wróćmy do środka. Pewnie się martwią, że tak długo nie wracamy - powiedziała po chwili.
- Jasne.
Ruszyli tą samą drogą, którą tu przyszli. Tym razem w salonie znajdowało się więcej osób. Rodzina Weasley’ów stała w tuż za kanapą, zawzięcie dyskutując pod stosem z krzesełek, Syriusz podzielił się kanapą z Kingsleyem, a jej Alice z Elizą zasłaniały kogoś, komu dokładnie się przyglądały. Hermiona strzelała, że to musi być Harry. Nie widziała jednak nigdzie ani Tonks ani Remusa ani profesor McGonagall, która mignęła jej przed oczami w trakcie walki. Najbardziej jednak zaskoczyła ją wysoka, ubrana w ciemne szaty postać stojąca w głębi korytarza.
- Co tu robi Snape ? - zapytała cicho Charlesa.
- Przybył wraz z innymi członkami Zakonu jak wsparcie pod sam koniec.
- To rozumiem, ale czemu jeszcze tu jest ?
- Nie wiem. Może będzie potrzebny przy opatrywaniu rannych.
Na dźwięk tego ostatniej słowa, coś w środku Hermiona przekręciło się do góry nogami. Miała świadomość, że bez ofiar się nie obejdzie, ale starała się odsuwać tę myśl jak najdalej od siebie.
- Ilu ich jest ?
- George, Ginny, Kingsley i Harry, przynajmniej tyle widziałem. No i jest jeszcze Tonks. - Ton, którym chłopak wypowiedział jej imię nie wróżył nic dobrego. Hermiona bała się zadać to pytanie, lecz w końcu troska i ciekawość zwyciężyły.
- Co z nią ?
- Oberwała dość mocno jakąś klątwą. Lupin zabrał ją od razu do św. Munga. McGonagall jest tam teraz z nim.
Kiedy znaleźli się na wysokości kanapy, Charles podszedł do mebla i delikatnie oparł się o jeden z jej rogów, co zwróciło uwagę siedzących na niej mężczyzn na nowo przybyłych. Dopiero teraz Hermiona zobaczyła opuchliznę pokrywającą twarz Shacklebolta. Jego lewe oko było przekrwione, a na znajdującym się pod nim policzku widziała szrama.
- Nie martw się, Hermiono - odezwał się do niej swoim głębokim głosem. - To nic takiego. Bywałem w gorszym stanie. I uśmiechnij się trochę. Przegoniliśmy ich, prędko tu nie wrócą.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. To ona powinna pocieszać, a nie być pocieszana. W końcu to ona chowała się w piwnicy, kiedy oni musieli tu walczyć o przetrwanie.
- Właśnie. Jak udało wam się ich pokonać ?
- Magia ! - powiedział głośno Fred, który nie wiadomo kiedy znalazł się tuż za nią.
Choć udało mu się ją przestraszyć, Hermiona nie dała tego po sobie poznać. George również znalazł się przy nich, on jednak nie zaanonsował swojej obecności w tak żywy sposób. Gryfonka była pewna, że jedyną przeszkodą w zrobieniu tego był fakt, że jego lewa ręką była usztywniona.
- I odrobina szczęścia - powiedział, stając koło brata.
- Wypróbowaliśmy nasze nowe dzieło.
- Łajnobomby, które zamiast smrodu wypuszczają proszek powodujący okropne wypryski, coś na kształt ospy z dużą ilością ropy.
- I co ? - zapytała Hermiona.
- Zadziałały ! - wykrzyknęli bracia, jednocześnie. Bliźniacy roześmiali się i przybili sobie piątkę.
- To czy w takim razie nie powinniśmy być wszyscy w tych wypryskach ? - zapytała po chwili.
- Czy nie zauważyłaś, że twoja herbata smakowała ostatnio ciut… inaczej ? - zapytał Fred.
- Czy wy…
- Tak ! - Odpowiedział George, zanim zdążyła zadać pytanie. - Cały ostatni tydzień piliście antidotum.
 - Zrobiliście z nas króliki doświadczalne ?!
- Nie - zaooponował jego bliźniak. - Królikami byliśmy my. W waszym przypadku było to raczej… dmuchanie na zimne, gdyby coś się wydostało z naszego pokoju. Złapało tylko Kingsley’a i Syriusza, ale szybko się tego pozbyliśmy.
- A gdyby były jakieś efekty uboczne ? Co wtedy ?
- Aż tak bardzo nam nie ufasz ?  Wszystko sprawdzamy na sobie, dopiero później na innych.
- Mogliście coś powiedzieć.
- Mama by się nie zgodziła. A teraz, dzięki temu, wygraliśmy ! - zakończył George.
Hermiona spojrzała na nich spode łba. Ich argumenty nie bardzo ją przekonały. Rozumiała ich chęć tworzenia i kibicowała im z całego serca, gdy zakładali swój biznes, ale podawanie tego bliskim bez ich wiedzy był dla niej niezrozumiałe.
- Jeszcze raz odwalicie coś takiego, a skończycie jak Charles - ostrzegła, parząc na nich wzrokiem bazyliszka.
Bliźniacy jednocześnie spojrzeli na Olivandera, który nadal przykładał sobie obkład do czoła.
- Coś ty mu zrobiła ? - Fred udał przerażenie.
- Znów się pokłóciliście o to, co było w grudniu ? - zapytał George, równie „przejęty” . - Dziewczyno, ja rozumiem, że jesteś na niego zła, ale żeby mu tak od razu przywalać w głowę ?!
- Nic mi nie jest - odpowiedział Charles, mordując bliźniaków wzrokiem.
- Czekajcie - Syriusz odezwał się po raz pierwszy, odkąd bliźniacy pojawili się przy kanapie. - Co takiego stało się w grudniu ?
- Nic - odpowiedziała szybko Hermiona.
- O nie, znam te miny. To musiała być jakaś większa akcja - Black nie dawał za wygraną.
- Było minęło, nie wracajmy do tego - dorzucił Charles.
Choć Hermiona czuła na sobie jego wzrok, nie była w stanie na niego spojrzeć.
- No nie bądźcie tacy ! - usłyszała Syriusza.
Od odpowiedzi uratowała ich Eliza, która nadeszła w towarzystwie Snape’a, aby opatrzyć ranę Kingsley’a. Mijając Hermionę, nauczyciel rzucił jej krótkie spojrzenie, lecz nic nie powiedział. Gryfoni przesunęli się w bok, robiąc miejsce dla pomocy medycznej. Obydwoje z uwagą przyglądali się poczynaniom Elizy i Snape’a.
Mężczyzna miał przy sonie niewielką torbę, w której zaczął czegoś szukać. Po chwili wyciągnął małą probówkę z ciemnogranatowym płynem o czerwonym poblasku i wacik. W skupieniu otworzył probówkę i nalał odrobinę eliksiru na watę, po czym delikatnie przemył nią szramę. Kingsley nawet nie mrugnął, gdy środek najpierw przeczyścił, a następnie zaczął uleczać rany. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą widniało rozcięcie, teraz pojawiła się różowa blizna. Snape znów pogrzebał w torbie, tym razem wyciągając z niej małe, drewniane pudełeczko.
- Stosuj to dwa razy dziennie, rano i wieczorem - zwrócił do Shacklebolta podając mu je. - Za tydzień wszystko powinno zniknąć.
- Dziękuję, Severusie - odpowiedział Kingsley. Jego ton był szczery i pogodny.
W odpowiedzi, nauczyciel eliksirów skinął jedynie głową. Jego miejsce zajęła Eliza, którą zaklęciem próbowała pozbyć się opuchlizny z twarzy aurora.
- Wracając do tematu - odezwał się Syriusz. - Co wydarzyło się w grudniu ?
- Wydoroślej, Black - Snape odezwał się, zanim którykolwiek z uczniów z Hogwartu zdążył zareagować. - Choć może w twoim przypadku to niemożliwe - dodał ciszej. - Biorąc pod uwagę, że o mało nie zostałeś zabity przez Śmierciożerców oraz cała ich grupa przed chwilą napadła na ten dom, masz na głowie większe problemy niż problemy sercowe bandy nastolatków.
- Oni przynajmniej mają jakieś życie miłosne, Smarkerusie. O ile wiem, twoje utknęło na podrywaniu Jęczącej Marty - odpowiedział mu Syriusz z zadziornym uśmiechem.
Harry, Hermiona i Charles przysłuchiwali się tej wymianie zdań z lekkim niedowierzaniem. Granger nie mogła uwierzyć, że dwóch dorosłych facetów, a zwłaszcza Syriusz, są w stanie zachowywać się jak dzieciaki w piaskownicy.
- Widzę, że czujesz się już o wiele lepiej - Alice zabrała głos, zanim Snape otworzył usta.
- Co mogę powiedzieć ? Odrobina złośliwości działa cuda ! - odpowiedział jej Black.
Watson zignorowała go.
- Idźcie na górę, żeby się spakować - zwróciła się do Harry’ego i Hermiony. - Dopóki nie uprzątniemy tego bałaganu, zamieszkamy gdzieś indziej.
- Gdzie ? - zapytał Harry, patrząc z nadzieją w kierunku Weasley’ów, którzy nadal prowadzili swoją dyskusję.

- W Dziurawym Kotle.

Na początku, chciałabym Was bardzo przeprosić, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, ale od jakiegoś czasu po prostu siadałam przed klawiaturą i czegokolwiek bym nie napisała, wszystko wydawało mi się nie za dobre lub po prostu nudne. Nie wiem ile razy zaczynałam pisać ten rozdział. Teraz jest już lepiej. Postaram się dodać następny rozdział o wiele szybciej :)
Jeszcze raz przepraszam i dziękuję, że jesteście ♥
Zwłaszcza Draco, za to, że nieświadomie zmuszała mnie do pisania.  

28 lipca 2013

Rozdział 29

Hermiona dryfowała na materacu po niewielkim jeziorze niedaleko domu swojej babci. Z początku, propozycja chłopaków, żeby wybrać się nad wodę nie bardzo przypadł jej do gustu, jednak teraz była wdzięczna im za to, że ją namówili. Spokój i cisza tego miejsca działały na nią kojąco, sprawiając, że zapominała o wszystkich problemach…
- LECI BOMBA ! - gdy doszedł do niej krzyk Rona, chłopak zdążył już wskoczyć do wody i ochlapać nią wszystkich naokoło, w tym ją i Ginny, która pływała na materacu obok.
- Ty idioto ! - wydarła się jego siostra, a Hermiona tylko zaśmiała się.
Czekała, aż któryś z nich zrobi coś takiego, więc zachowanie Rona nie było dla niej zbyt wielkim zaskoczeniem. Nie znaczyło to jednak, że miała zamiar puścić mu to płazem. Przeszła na materac Ginny i spojrzała na nią porozumiewawczo. Młodsza Gryfona zrozumiała o co jej chodzi i obie, zanurzyły nogi w zimnej wodzie.
- Na trzy - szepnęła Hermiona. Odczekała chwilę, aż w wodzie pojawi się także Harry, który poszedł w ślady przyjaciela i również skoczył na bombę. - Raz, dwa… - Potter wynurzył się z wody - trzy.
Zaczęły machać nogami, które zaczęły tworzyć fale i pianę zalewające nie tylko Rona i Harry’ego, ale też bliźniaków, którzy wybrali się z nimi, korzystając z dnia wolnego w nowej pracy.
- O nie ! - powiedział Fred. - Jeśli to jest wojna, szanse muszą być równe ! Z materaca !
- Śnisz, braciszku - zaśmiała się Ginny.
- Jak chcecie - rzucił George, jak gdyby nigdy nic.
Hermiona czuła, że pod jego uśmieszkiem kryje się coś więcej. I miała rację. Nawet nie zauważyła, kiedy bliźniacy znaleźli się tak blisko ich materaca, lecz z pewnością poczuła, kiedy Fred zaczął wciągać ją do wody. Dziewczyna krzyknęła i chwyciła mocno materac, ściskając jego koniec z całej siły.
- Fred, zostaw mnie ! - wykrzyknęła.
Weasley tylko się zaśmiał i ciągnął dalej.
Gryfonka próbowała uwolnić nogi, jednak Fred unieruchomił je na dobre. Jej ręce ześlizgiwały się z mokrego materacu, ale mimo to nadal dzielnie się trzymała. Do momentu, w którym do akcji nie wkroczył Ron i nie zaczął jej łaskotać. Chcąc ratować się przed niespodziewanym atakiem przyjaciela, dziewczyna zupełnie zapomniała o drugim zagrożeniu i po chwili została wciągnięta do jeziora przez Freda. Spotkanie z zimną wodą wywołało nieprzyjemne uczucie, które zniknęło po sekundzie. Hermiona odszukała wzrokiem Ginny, która nadal dzielnie walczyła z George’em i Harrym. Potter próbował pokonać Weasley metodą Ron, więc Hermiona bez wahania ruszyła jej na ratunek. Bez ostrzeżenia, wskoczyła Harry’emu na plecy i odciągnęła do tyłu.
- Sama tego chciałaś - zawołał przyjaciel i rzucił się na wodę do tyłu, w czego skutek, dziewczyna znalazła się pod taflą.
Wyplątała się z uścisku Harry’ego i pociągnęła go na dół, tak, że przez chwilę obydwoje było pod wodą. Gdy wynurzyli się na wierzch, Ginny prowadziła zażartą walkę z Fredem i George’em, a jej pomocą był Ron.
- Dołączamy ? - zapytał Potter.
- Nie - odpowiedziała Hermiona. - Niech załatwią to między sobą.
- To co ? Ścigamy się, kto pierwszy dopłynie do drugiego brzegu ?
- Zgoda - rzuciła szybko i zaczęła płynąć.
- Ej, to było nie fair ! - krzyknął Harry i ruszył za nią.
Hermiona, jeszcze jako Tess, chodziła obowiązkowo na basen przez dwa lata, wraz całą klasą i szło jej nawet nienajgorzej, jednak od tamtego czasu pływała bardzo rzadko i nie była teraz do końca pewna, czy da sobie radę, ale mimo to, nie poddawała się. Płynęła do przodu, a przynajmniej taką miała nadzieję, ponieważ nic nie widziała przez wodę wlewającą się do jej oczu. Co jakiś czas musiała też wypluwać tę z ust. Na początku płynęła tak jak ją uczyli, ale po chwili machała jak najszybciej, bez ładu i składu. Jej mięśnie powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa, ale mimo to pruła do przodu. Nie musiała patrzeć na Harry’ego, żeby wiedzieć, że jest bardzo blisko niej. Czuła i słyszała jego obecność. Chłopak wyprzedził ją minimalnie, więc Hermiona jeszcze bardziej przyśpieszyła, wykrzesując z siebie resztki energii. Przed sobą zobaczyła coś, co do złudzenia przypominało drugi brzeg. Świadomość, że cel jest już blisko, dodała jej skrzydeł. Okazało się, że Harry’emu również i to właśnie on jako pierwszy wyskoczył z wody. Sekundę później Hermiona również znajdowała się na lądzie. Zmęczona, położyła się na pisaku, a przyjaciel rozłożył się obok niej. Oboje z trudem łapali oddech, więc leżeli w ciszy, dochodząc do siebie po ogromnym wysiłku.
- Wygrałem - wysapał Harry.
- Raz ci… się… udało - powiedziała z trudem Hermiona.
W odpowiedzi Harry sypnął na nią mokrym piaskiem.  Dziewczyna uśmiechnęła się i strzepnęła go z siebie. Gryfonka zamknęła oczy i wystawiła twarz w stronę słońca. Zaczęła już po woli wysychać, gdy nagle ktoś zasłonił jej źródło ciepła i światła. Leniwie uniosła jedną powiekę i zobaczyła nad sobą uśmiechniętą Ginny.
- Wracaj do wody - zarządziła dziewczyna.
- Nie chce mi się. Tu jest tak ciepło…
- Już nie - Weasley wykręciła swoje włosy tuż nad brzuchem dziewczyny.
- Jędza… - mruknęła Hermiona.
- No chodź ! - Ginny pociągnęła ją za ręce do góry. Dziewczyna poddała się z jękiem i wstała.
Na brzegu stali już bliźniacy, a Ron dopływał do nich z dwoma materacami dziewcząt.
- A nasze rzeczy ? - zapytał Harry, który stanął koło niej.
- Nie ma problemu - powiedział Fred.
Weasley machnął różdżką i ich koce wraz z całą zawartością przeniosły się na zajmowany teraz przez nich brzeg.
- Tu są mugole - syknął Ron.
- Ja tu nikogo nie widzę, a ty ? - zwrócił się George do bliźniaka.
- Nikogo - potwierdził. - Wyluzuj braciszku. Poza tym, nawet jeśli, to pewnie pomyśleliby, że są zbyt nawaleni i to tylko zwidy.
- Tu ma rację - powiedziała Ginny, siadając na swoim materacu
- Ale nie przesadzajcie. To się może kiedyś źle skończyć - powiedziała Hermiona z lekką naganą w głosie. Rozumiała, że chłopcy po skończeniu Hogwartu w końcu mogli używać mocy, co czasami się przydawało, ale w niektórych przypadkach było niepotrzebne i nierozważne.
- Wyluzuj, Miona - powiedział Fred. - Za dużo się gorączkujesz.
- Trzeba cię ochłodzić - przytaknął mu brat.
George porwał ją na ręce i rzucił z nią do wody.
- Idiota - trzepnęła go w ramię, gdy złapała grunt i szybko uciekła na swój materac, na którym zaczęła płynąć w kierunku środka jeziora.
- A ty dokąd ? - zawołała za nią Ginny.
- Jak najdalej od was ! - odkrzyknęła Hermiona.
Gdy dotarła do celu podróży, ułożyła się wygodnie na materacu i zamknęła oczy. Tym razem chłopacy nie mieli najmniejszych szans jej przeszkodzić, wątpiła, żeby chciało im się płynąć tak daleko.
Po pewnym czasie dziewczyna przewróciła się na brzuch. Głowę oparła na prawej ręce, lewą zaś zaczęła wyznaczać bardzo pokręconą linię na tafli jeziora. Jej myśli zdawały się błądzić w tę i z powrotem, ale tak naprawdę wciąż wracały do jednej osoby. Nie chciała tego, ponieważ obiecała sobie, że nie będzie myśleć o niczym, co się z nim wiązało. Przez pierwsze dwa tygodnie Draco pojawiał się w jej głowie średnio co pięć minut, a ich wspólne zdjęcie zostało jej tapetą na telefonie. W tym czasie też Hermiona często przeglądała ich rozmowy w zeszycie, przypominała co chwilę każdą wymianę zdań, wszystkie jego słowa. I była wrakiem człowieka. Całe dnie spędzała nad książkami i zeszytem lub patrzyła przez okno, rzadko się odzywała, a myślami i tak była gdzieś indziej. Powoli zaczęła przerażać swoich bliskich, zwłaszcza Ginny, która poważnie zmartwiła się jej stanem. To właśnie ona zabrała Hermionę na długą rozmowę, w trakcie której wytłumaczyły sobie wszystkie zgrzyty ostatniego roku szkolnego. I mimo, że obie otworzyły się przed sobą, starsza Gryfonka zostawiła parę rzeczy dla siebie. Jeszcze nie była w stanie znów tak bezgranicznie zaufać Weasley’ównie. Ta rozmowa bardzo jej pomogła. Hermiona zrozumiała, że nieważne jak bardzo by się starała, nie sprawi, że Draco pojawi się przy niej od pstryknięcia palcami, a ciągłe wspominanie go tylko ją dobije. Dlatego schowała zeszyt w pudełku pod łóżkiem, które przesunęła pod samą ścianę, a zdjęcie przerzuciła na komputer, po czym usunęła z telefonu i nie wspominała o chłopaku już w żadnej rozmowie z przyjaciółmi, z czego wszyscy byli zadowoleni. Zaczęła normalnie funkcjonować, czego najlepszym przykładem był ten dzień.
Dziewczyna energicznie rozgarnęła wodę dłonią, jakby rozganiała tłoczące się w jej głowie myśli. Rozedrgana tafla zaczęła się uspokajać, rozpływając się okręgami. Jezioro było tak czyste, że Hermiona spokojnie mogła zobaczyć co znajduje się kilka metrów pod nią. Gryfonka wychyliła się trochę poza materac i spojrzała w dół. Przy dnie zamigotał jej jasny kształt, wyglądający jak zatopiona piłka lub koło ratunkowe.
- Już czas - usłyszała cichy szept, tuż nad swoim uchem. - Czas.
Gryfonka odwróciła się gwałtownie, jednak nikogo nie zobaczyły za sobą.
- Już czas… - szept rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą martwą ciszę.
Przesłyszało ci się, pocieszyła się w myślach Hermiona, na pewno. Chłopcy są zbyt daleko, a koło niej nikogo nie ma, więc to pewnie tylko szum wiatru. Dziewczyna wzięła głębszy wdech i wróciła do podziwiania dna jeziora. Coś się nie zgadzało. Jasny kształt, który wcześniej na nim spoczywał, znajdował się o wiele wyżej. Miała wrażenie, jakby przesuwał się w jej kierunku. Nagle jego kontury stawały się coraz wyraźniejsze. Jedna większa część i pięć mniejszych, podłużnych, przyczepionych do niej… Dłoń. Trupioblada dłoń, który sunęła w jej kierunku. Hermiona siedziała jak sparaliżowana. Chciała uciekać jak najdalej od dziwnego odkrycia, ale nie mogła. Jej ciało odmówiło współpracy z umysłem, który teraz krzyczał, żeby odpłynęła. Próbowała się poruszyć, lecz jej mięśnie nawet nie drgnęły. Po prostu siedziała w zupełnym bezruchu, patrząc jak ręka przybliża się coraz bardziej. Kościste palce wyprostowały się nienaturalnie, jakby chciały jak najszybciej znaleźć się na powierzchnią wody. Ich paznokcie były sine, wręcz fioletowe, jakby dłoń należała do topielca. A teraz od wydostania się ponad taflę jeziora dzieliły ją jedynie centymetry…
- HERMIONA ! - krzyk Rona rozdarł boleśnie panującą wokół niej ciszę. - GRASZ Z NAMI ?
Dziewczyna zareagowała od razu, odszukując wzrokiem przyjaciela, jednak dopiero po chwili zrozumiała, co do niej mówił.
- T…TAK - odkrzyknęła. - PEWNIE.
Hermiona znów spojrzała na dno. Dłoń zniknęła. Zaskoczona, sprawdziła wodę naokoło materaca. Ręka nie przepłynęła na żadną stronę. Po prostu wyparowała, jakby w ogóle jej tu nie było. Dziewczyna jeszcze raz wróciła do miejsca, gdzie ją widziała. Nic, pustka. Nagle zaświtała jej myśl, że to był tylko sen. Że pewnie musiała zasnąć, a krzyk Rona ją obudził. Tak, tak musiało być.
- IDZIESZ CZY NIE ?! - tym razem odezwał się Fred.
- JUŻ ! - odkrzyknęła i zaczęła płynąć w ich kierunku, zanurzając w wodzie tylko końcówki palców. Tak na wszelki wypadek.
- Już gotowi ? - zapytał George, kiedy Hermiona i Ginny pakowały wszystkie rzeczy do toreb.
- Nie - odpowiedziała Ginny.
- Co tak długo ? - jęknął Fred.
- Może zamiast gadać, byście nam pomogli ? - zapytała wściekła Hermiona, upychając kolejny ręcznik.
Chłopcy stali sobie w najlepsze, kiedy one musiały się z tym wszystkim męczyć. Prawdziwi dżentelmeni. W końcu udało jej się zmieścić ręcznik w torbę. Zostały jeszcze kolejne dwa.
- Mówisz, masz.
Torba, którą trzymała w ręce, zmniejszyła się do wielkości orzecha ziemnego, tak samo jak leżące obok ręczniki. Natomiast mniejsze rzeczy, takie jak krem z filtrem czy okulary przeciwsłoneczne wymieszały się z piaskiem.
- Super - sarknęła dziewczyna. - Jak my to teraz znajdziemy ?!
- Wyluzuj, weźmiemy wszystko i odczarujemy w domu - powiedział Ron.
Wziął garść piasku z miejsca, gdzie wcześniej leżały rzeczy i wsypał sobie do kieszeni. Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale nic nie powiedziała. Magia miała służyć czynieniu dobra i pomagać w trudnych sytuacjach, a nie upraszczać życie w najdrobniejszych rzeczach. Jak tak dalej pójdzie, to zaczną czarować szczoteczkę, żeby sama myła im zęby.
- Panienko ? - George zaoferował jej swoje ramię. Dziewczyna ścisnęła mocniej malutką torebkę i chwyciła jego rękę. - Trzymaj się mocno.
Teleportacja łączna. Przez ostatni miesiąc zdążyła się z nią oswoić i znosiła podróż o wiele lepiej niż na początku, jednak nadal nie mogła się przyzwyczaić do uczucia przeciskania przez tubę. Wszystko zaczęło wirować, a ona znów poczuła ucisk ze wszystkich stron, który wycisnął całe powietrze z jej płuc. Po chwili, stała już spokojnie w ogrodzie babci. Hermiona otworzyła oczy.
- Dzięki - zwróciła się do George’a.
- Nie ma problemu - Weasley mrugnął do niej i znów się teleportował po któregoś z chłopaków.
Rozległo się ciche pyknięcie, oznajmiające, że Fred i Ginny również pojawili się w ogrodzie. Kolejne. Fred zniknął. Ginny podeszła do Hermiony i razem ruszyły do wejścia. W domu jak zwykle panowało zamieszanie. Ktoś się pojawiał, ktoś znikał, ktoś gotował, ktoś sprzątał, ktoś odpoczywał, ktoś się kłócił. Dzień jak co dzień.
Dziewczyny przeszły przez szklane, rozsuwane drzwi łączące ogród i altankę, która służyła za jadalnię. Na jej środku znajdował się ogromny, drewniany stół z ławkami po bokach zamiast krzeseł. Boczne ściany zastawione były szafkami z zastawą stołową, obrusami oraz innymi przydatnymi rzeczami. Z pomieszczenia można było dostać się jednymi drzwiami do kuchni, drugimi zaś do salonu. Na ścianie między nimi znajdował się zegar i kolekcja rodzinnych zdjęć Elizy, przedstawiające wszystkich począwszy od niej samej po jej męża, córkę, byłego zięcia i wnuczkę. To wszystko połączone razem sprawiało, że jadalnia wyglądała przytulnie i to właśnie w niej najczęściej przesiadywano. Teraz jednak pomieszczenie było puste.
- Jesteśmy - zawołała Hermiona, odkładając mini torbę na stół.
- To wspaniale - z kuchni rozległ się głos pani Weasley.
Kobieta pojawiła się w drzwiach, ubrana w fartuch. Jej ręce ubrudzone były mąką, podobnie jak włosy i twarz, natomiast jej fartuch zdobiła duża, czerwona plama ulokowana centralnie.
- Nadleciało twoje wybawienie, kochanie - Eliza zwróciła się do kogoś, kto jeszcze znajdował się w kuchni.
- Nareszcie ! - powiedziała mama Hermiony z ulgą w głosie.
Gryfonka uśmiechnęła się pod nosem słysząc odpowiedź Alice, która po rozwodzie wróciła do pierwotnej formy swojego imienia. Jej mama i kuchnia to niedobrany duet.
- Chodźcie dziewczynki - pani Weasley zaprosiła je do środka. - W końcu pojawił się ktoś, kto nie odkroi sobie palców.
- Nóż był upaćkany jakimś tłuszczem - próbowała się bronić Alice, stając za matką Ginny. Hermiona zauważyła plastry na środkowym palcu lewej dłoni.
- Oczywiście, jak zawsze masz na wszystko wytłumaczenie, kochana - pani Weasley przewróciła oczami, co wyglądało dość zabawnie. Stojąca obok Hermiony Ginny zdusiła w sobie chichot. - Tak czy inaczej, dobrze, że już jesteście. Dziś wieczorem będziemy mieć gości, a połowa dań jeszcze nie gotowa.
- Wyciągnijcie fartuchy z szafki i przyjdzie - rozległ się głos nadal niewidocznej babci.
- Skoro dziewczynki będą wam pomagać, to może ja zajmę się czymś innym ? - zaproponowała mama Hermiony z nadzieją w głosie.
- Możesz zacząć sprzątać salon. Fred i George zmienili je w pobojowisko.
- To ja chyba wolę gotować - mruknęła pod nosem Alice, ale mimo to udała się w kierunku wskazanego pokoju. Nie była typem kury domowej. Domem zawsze zajmował się Adam, ona natomiast poświęcała się pracy i córce.
Hermiona podeszła do szafki i wciągnęła z niej dwa fartuchy, po czym jeden rzuciła Ginny.
- Coś tu smakowicie pachnie - Ron przeszedł przez szklane drzwi, pociągając nosem.
Dopiero po uwadze przyjaciela, Hermiona poczuła zapach pieczonego sera i pieczarek. Chłopak musiał albo mieć naprawdę dobry węch, albo być naprawdę głodny.
- Chłopcy, idźcie pomóc pannie Watson w sprzątaniu salonu - pani Weasley wyszła z kuchni i stanęła przed swoimi synami i Harrym, którzy weszli do jadalni. - Zwłaszcza wy - powiedziała, patrząc na bliźniaków.
- Czemu ? - obruszył się Fred.
- Bo te skrzydła nietoperza i wypalone ślady w dywanie nie są raczej dziełem Karmelka.
- Skubany, znów dorwał się do naszych zapasów - powiedział George, wzdychając teatralnie.
- Możemy po nim posprzątać, ale to ostatni raz - bliźniacy zniknęli w drzwiach.
Ron i Harry ruszyli za nimi z kwaśnymi minami.
- Molly, może twój najmłodszy syn i Harry mogliby podlać ogród ? Sama chciałam to zrobić, ale nie dam rady - zawołała Eliza.
- Oczywiście. Słyszeliście, kochaneczki. Konewki w dłoń.
Hermiona przyglądała się jak jej przyjaciele, krokiem jakby szli na ścięcie, poszli do ogrodu. Ich miny były rozbrajające. Dziewczyny spojrzały na siebie z uśmiechem i poszły do kuchni. W pomieszczeniu panował okropny zaduch, spowodowany gotującymi się na kuchni potrawami i pieczenią w piekarniku.
- Hermiono, ty dokończysz krojenie - pani Weasley wskazała deskę, na której znajdował się ogromny nóż i do połowy skrojona papryka. Obok niego stała miska na pokrojone warzywa i wiaderko z warzywami do pokrojenia. Metr dalej leżała kolejna deska, na której pracował zaczarowany nóż pani Weasley.
- Ok.
Gryfonka podeszła do stanowiska i zaczęła kroić, słuchając jak matka Ginny wydaje jej polecenia. Dziewczyna dostała za zadanie pomoc w pieczeniu ciasta, którym właśnie zajmowała się jej mama.
Chodź praca w kuchni była bardzo zdyscyplinowana i szybka, potraw do zrobienia wcale nie ubywało. Po godzinie Hermiona nabrała podejrzeń, że pani Weasley zaprosiła na tę kolację połowę Hogwartu z rodzicami. Jeśli tylko. Dziewczyna skroiła tak wiele rzeczy, że jej ręce powoli się buntowały, a ona nie będzie w stanie zgiąć wskazującego palca prawej dłoni przez najbliższy tydzień. Zaczynała powoli błagać w duchu o jakieś wybawienie.
- Skończyłaś już, Hermiono ? - zwróciła się do niej pani Weasley.
- Tak - odpowiedziała dziewczyna, krojąc z ulgą ostatni ogórek.
- W takim ra…
Huk, który się rozległ zagłuszył końcówkę zdania. Pani Weasley wybiegła z kuchni, Hermiona i Ginny były tuż za nią. Serce dziewczyny przyśpieszyło, a ona sama poczuła jak adrenaliny zaczyna krążyć w jej żyłach.
- SYRIUSZU ! - wykrzyknął Harry. To nie był zwykły krzyk. Głos Pottera był pełen bólu i niedowierzania. - SPÓJRZ NA MNIE ! SYRIUSZ !
Hermiona wyprzedziła panią Weasley i pierwsza wbiegła do ogrodu. Już przemierzając jadalnię widziała Syriusza leżącego na trawie oraz pochylonego nad nim chrześniaka. Ron stał w tyle, zielony na twarzy. Wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować.
- Co się stało ? - zapytała, gdy tylko minęła drzwi.
- SYRIUSZ ! - Na twarzy Harry’ego pojawiły się łzy.
- On… on - Ron zaczerpnął powietrza - On jest ranny.
Dziewczyna dobiegła do mężczyzny. To co zobaczyła, sprawiło, że zawartość jej żołądka przewróciła się kilka razy. Trawa wokół niego była poplamiona krwią, tworząc w niektórych miejscach niewielkie kałuże. Syriusz natomiast leżał na plecach, z rękoma i nogami rozrzuconymi jak szmaciana lalka. Kątem oka Hermiona zauważyła, że jedna z jego nóg jest nienaturalnie wykrzywiona. Jednak to nie był największy problem. Mężczyzna miał ogromną ranę na brzuchu, z której porządnie krwawiło. Harry próbował zatamować krwotok, jednocześnie cucąc Blacka. Hermiona nie namyślała się długą. Ściągnęła fartuch, który miała na sobie, zwinęła go w kłębek i przycisnęła do rany Syriusza, modląc się w duchu, żeby nie uszkodzić mu żadnego narządu. Nie wiedziała jak głęboka jest jego rana i miała nadzieję, że mu nie zaszkodzi.
- SYRIUSZU, OTWÓRZ OCZY ! - Harry puścił ranę i zaczął szarpać mężczyznę za ramiona. - JUŻ.
Hermiona spojrzała na Rona. Ledwo się trzymał.
- Idź stąd. I zabierz Harry’ego za nim coś zrobić Syriuszowi - poleciła sucho. Nie wiedziała skąd bierze się w niej to opanowanie, ale była za nie wdzięczna.
- Chodź, stary - Ron pociągnął Harry’ego do góry. Ten jednak wyrwał się i znów złapał Syriusza.
- ZOSTAW MNIE.
- Fred, George, pomóżcie bratu - Alice pojawiła się przy córce. Była równie opanowana. W końcu była lekarzem, widziała w życiu niejedno. Uklęknęła przy córce i pomogła dociskać ranę. - Daj rękom odpocząć - poleciła.
Bliźniacy podeszli do Harry’ego i podnieśli go do góry.
- Zostawcie mnie ! JUŻ ! SYRIUSZU ! SYRIUSZU ! - Harry wyrywał się i wiercił, ale bliźniacy byli silniejsi. Trzymając go pod pachy, ruszyli w stronę drzwi. - ZOSTAWCIE MNIE. SYRIUUUUUUSZ !
Jego krzyki nadal były słyszalne, choć chłopcy już dawno zniknęli wewnątrz domu. Nagle mężczyzna nabrał gwałtownie powietrza i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na nich zdezorientowany.
- Molly, daj mi coś do zatrzymania krwotoku. Fartuch zaczyna przeciekać - zawołała Alice. Pani Weasley podała jej swój, i poleciała do szafek w poszukiwaniu czegoś innego.
- Mi… mi…- zaczął Syriusz ochrypłym głosem.
- Cii… nie wolno ci teraz nic mówić - powiedziała mama Hermiony, przyciskając kolejny fartuch.
- Daj, teraz ja - zwróciła się do niej Hermiona i przejęła fartuchy.
- Mi.. Ministerstwo… - zaczął mężczyzna, łapiąc desperacko oddech z każdym wyszeptanym słowem. - Oni… zaraz… tu będą…
- Czego od nas chcą ? - zapytała Alice, delikatnie unosząc jego głowę.
- M…mnie - wyszeptał i jego głowa opadła na ramię.
- Mamo, musimy go przenieść do domu i jak najszybciej opatrzyć - zadecydowała Alice. - Znasz jakieś zaklęcie ?
- Ale tylko na małe rany. Możemy spróbować, może chociaż zatamuje krwawienie - odpowiedziała Eliza, wciągając różdżkę.
Jednym płynnym ruchem uniosła Syriusza do góry. Hermiona musiała puścić fartuchy, które teraz opadły na trawnik, niedaleko plamy, która utworzyła się pod mężczyzną. Black, prowadzony przez Elizę, przeleciał przez drzwi do jadalni i wleciał do salonu.
- Już nie mogę - jęknął Ron i odwrócił się do nich tyłem. Zwymiotował.
Ostry zapach rozszedł się, podrażniając nos Hermiony. Dziewczyna wstała i spojrzała na siebie. Jej ręce, bluzka, spodnie, wszystko było we krwi. Dopiero teraz poczuła, że trzęsą jej się kolana i dłonie.
- Wszystko ok. ? - zapytała ją Ginny. Była blada na twarzy, ale trzymała się lepiej niż brat.
- Tak. Muszę się tylko umyć - powiedziała spokojnie, ocierając czoło czystą częścią dłoni.- Lepiej zajmij się Ronem.
Ginny podeszła do brata i pomogła mu wstać. Hermiona pomogła jej z drugiej strony. Podpierając Rona, weszły do jadalni i posadziły do przy stole. Młodsza Gryfonka zniknęła w drzwiach kuchni i po chwili wróciła do pokoju z miską i szklanką wody,. Położyła naczynie na kolanach brata, a wodę, którą przyniosła, wylała mu na twarz.
- Ginny ! - oburzył się słabym tonem.
- Później mi podziękujesz. Idź się ogarnąć zanim wszystko zaschnie - zwróciła się do Hermiony.
Dziewczyna bez słowa weszła do salonu, gdzie panował prawdziwy chaos. Syriusz leżał na dywanie, otoczony ręcznikami, a Alice i Eliza klęczały nad nim. Babcia wymachiwała różdżką, szepcząc pod nosem zaklęcia, które jak na razie nie przynosiły skutku. Natomiast pani Weasley stała z boku, wysyłając patronusa z wiadomością o tym co się stało.
- Czy mogę Wam jakoś pomóc ? - zapytała Hermiona mamy.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Teraz cała nadzieja w babci i tym całym Snape’ie, gdy się pojawi.
- A…
- Naprawdę, damy sobie radę - powiedziała dobitnie Alice, przywołując matczyny ton. Dziewczyna wiedziała co to znaczy. Koniec tematu.
Hermiona spojrzała jeszcze raz na Syriusza. Był coraz bledszy, a to nie wróżyło nic dobrego. Musiała się zmusić, żeby wyjść na korytarz. Gdy przechodziła obok drzwi wejściowych, usłyszała pyknięcie. Ktoś teleportował się pod ich drzwi. DING-DONG. Gość był na tyle kulturalny, żeby zadzwonić. Podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Zobaczyła postać ubraną w czarne szaty, której duży nos został jeszcze bardziej wyolbrzymiony przez szkiełko judasza. Profesor Snape. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedziała ze sztucznym uśmiechem.
- Witam, panno Granger - odpowiedział sucho, przekraczając próg. Hermiona zamknęła za nim drzwi. - Gdzie jest ten idiota, Black ?
- Cały czas prosto, ostatnie drzwi na lewo, proszę pana - zwróciła się do niego, siląc się na uprzejmość. Było to dość trudne, bo miała straszną ochotę mu przywalić.
- Dziękuję - mężczyzna ruszył we wskazanym kierunku.
Weszła po schodach na górę, biorąc co drugi stopień. Jej pokój znajdował się na ostatnim piętrze powiększonego domu, więc musiała pokonać dwie kondygnacje schodów. Gdy znalazła się w swoim pokoju, który dzieliła z Ginny, wciągnęła z szafy czyste ubrania i poszła do łazienki. Tam umyła dokładnie ręce i twarz. Szorowała zapamiętale, chcąc pozbyć się czerwonych plam z dłoni. Skończyła, kiedy spływająca z nich woda straciła różowy kolor. Hermiona zakręciła kran i spojrzała w wiszące nad umywalką lustro. Na policzkach nadal miała rumieńce, a jej źrenice były powiększone - pozostałość po adrenalinie, która powoli ją opuszczała. Znów spryskała twarz zimną wodą i wytarła dokładnie ręcznikiem. Następnie ściągnęła z siebie zakrwawione ubrania i wrzuciła je do kosza na brudne pranie. Na szczęście, materiał nie przesiąknął i nogi oraz brzuch miała czyste. Jak najszybciej ubrała bluzkę i spódniczkę i zeszła na dół. W korytarzy natknęła się na babcię. Kobieta stała przy drzwiach wejściowych, czytając list. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.
- Coś się stało ? - zapytała Hermiona.
- Oddział aurorów przyjdzie do naszych drzwi w poszukiwaniu Syriusza Blacka. Przysłali nakaz rewizji. Podejrzewają go o zamordowanie jakiegoś mugola.
- Tego Syriusza ?
- Tak, tego. Kompletna bzdura. Nie wiem w co on się wpakował, ale nie wygląda to za ciekawie - powiedziała Eliza, składając list.
- Kiedy się pojawią ? - zapytała dziewczyna ze ściśniętym gardłem.
- Za chwilę. Wejdą od ogrodu, bo właśnie tam natrafili na jego ślad…
- Musimy przenieść gdzieś Syriusza !
- Nie możemy. Biorąc pod uwagę jego stan, teleportacja by go zabiła. Na razie został umieszczony na pierwszym piętrze, ale to nic nie pomoże, kiedy oni wejdą do domu.
- W takim razie nie możemy ich wpuścić.
- Nie mamy innego wyjścia, kochanie. Mają nakaz wydany przez ministra.
Hermiona zaczęła rozpaczliwie szukać jakiegoś rozwiązania. Przecież chodziła na zajęcia z prawa w świecie magii. A podstawą każdego prawa jest, to że na jeden paragraf istnieje pięć mówiących jak go ominąć. Dziewczyna wróciła myślami do lekcji poświęconej nakazom sądowym. I wtedy ją olśniło.
- Czy mama jest tu zameldowana ? - zapytała.
- Do czego zmierzasz, kochanie ? - zdziwiła się Eliza.
- Po prostu odpowiedz na moje pytanie. Czy mama jest tu zameldowana ?
- Tak, tak samo jak ty.
- Świetnie - dziewczyna uśmiechnęła się. Oby jej pomysł wypalił.
- Elizo, potrzebują cię ! - pani Weasley pojawiła się na schodach.
- Już idę ! - odpowiedziała babcia. - Zawołaj któregoś z bliźniaków. Jeśli przyjdą, musi być z tobą ktoś dorosły, żeby móc ich wpuścić.
- Zostawisz mi nakaz ?
- Proszę - kobieta wręczyła jej kartkę papieru i wbiegła na schody.
- FRED ! - krzyknęła, otwierając list.
Przeczytała uważnie dokument, od początku do końca. Jej plan miał coraz większe szanse wypalić.
- Jestem - Weasley pojawił się koło niej. - I wszystko słyszałem. Lepiej chodźmy do jadalni, żeby nas nie zaskoczyli.
Siedzieli przy stole z Ginny i Ronem, czekając na pojawienie się aurorów. Salon, prze który przeszli był dokładnie wysprzątany. Gdyby ktoś do niego wszedł, nigdy by nie zgadł, że kilka minut wcześniej na dywanie wykrwawiał się człowiek.
- Chyba o czymś zapomnieli - powiedziała Ginny, lekko spanikowanym tonem, wskazując na leżące w kałuży krwi fartuchy.
- Rzeczywiście - Fred klepnął się w głowę i ruchem różdżki sprzątnął miejsce, w którym po sekundzie pojawił się pierwszy auror.
Pyknięcie po pyknięciu, ogród zapełnił się czwórką czarodziejów, na których czele stał Lucjusz Malfoy. Ostatnia osoba, której Hermiona spodziewała się w ogródku swojej babci. Na widok mężczyzny, który był tak podobny do swojego syna, zalała ją fala tęsknoty. Jej oddech znów stał się płytki, a w oczach zebrały łzy. Nie miała teraz czasu na rozklejanie się, więc szybko je pokonała. Idąc ramię w ramię, stanęła z Fredem dokładnie w progu szklanych drzwi.
- Panna Watson, jak mniemam - zwrócił się do niej Malfoy ze swoim złośliwym uśmieszkiem.
- Granger - poprawiła. - Panna Watson to moja matka.
- Mój błąd. Oraz pan Weasley. Cóż za miła… niespodzianka - powiedział, rozglądając się po ogrodzie. - Dostali państwo zawiadomienie o rewizji ?
- Tak - odpowiedział Fred, zachowując powagę.
- W takim razie …
- Nie tak szybko, panie Malfoy - odezwała się Hermiona. Stojący za mężczyzną autorzy spojrzeli na nią zaskoczeni. Pewnie nie często widzieli kogoś, kto stawia się Lucjuszowi Malfoy’owi.
- Czy ma jest jakiś problem, panno Granger ? 
- Nakaz, który został nam przysłany, został wystawiony jedynie przez ministra magii.
- Jedynie.
- Tak. Przy Stormy Road 2467 mieszka także charłaczka, Alice Watson.
- Co to ma… - zaczął Fred, ale Hermiona dźgnęła go łokciem w bok.
- Charłacy również podlegają pod ministerstwo magii - Malfoy wypowiedział pierwsze słowo jakby chciał pokazać jak bardzo brzydzi się ludźmi pokroju jej mamy.
- Owszem, ale według poprawki wprowadzonej przez Stowarzyszenie Niemagicznych sprzed 3 lat, osoby nie magiczne podlegają najpierw pod sąd niemagiczny, jeśli chodzi i nakazy rewizji i zatrzymanie oraz postawienie w stan oskarżenia. Co oznacza, że oprócz ministra magii, ten sąd również musi wystawić pozwolenie na rewizję. Myślę, że jako pracownik ministerstwa został pan zapoznany z tymi zmianami, panie Malfoy.
Ten przypis miał na celu zapewnić charłakom pewnego rodzaju nietykalność i ochronę przed ludźmi pokroju Malfoy’a.
- Droga panno Granger, to nie stanowi żadnego problemu. Pięć minut i nakaz przyfrunie do państwa drzwi.
- W takim razie możemy poczekać te kilka minut - powiedział Fred.
- Oczywiście, pozostaje tylko kwestia legalności całego przeszukania - kontynuowała swój plan Hermiona. - W tym domu obecnie znajduje się czwórka czarodziejów, którzy są niepełnoletni. Z państwa zachowania wynika, że nie miało być to przeszukanie szturmowe, tylko zaplanowany przegląd, z listem informującym o nakazie.  W takim przypadku, przed pojawieniem się jednostki, u naszych drzwi powinien pojawić się pracownik społeczny ministerstwa i upewnić się, że na czas rewizji niepełnoletni czarodzieje będą znajdować się w innym, bezpiecznym miejscu, gdzie nie będą narażeni na stres i niedogodności związane z przeszukiwaniami.
- Niezameldowani czarodzieje, panno Granger.
- Ja jestem zameldowana, panie Malfoy. W końcu to dom mojej babci. Tak czy inaczej, wszystkie dowody lub podejrzani, których byście tu państwo znaleźli, byłby bezwartościowe, a przestępcy musieliby zostać wypuszczeni z aresztu. Poza tym, czy posiadają państwo fizyczny dowód obecności pana Blacka w tym domu ?
- Jego różdżka była ostatnio aktywowana w tym ogrodzie - wysyczał Malfoy.
- Owszem, ale nie można stwierdzić ile razy, prawda, panie Malfoy ? Pan Black mógł się tu teleportować poczym udać się w inne miejsce. Nie są państwo w stanie stwierdzić, czy rzeczony mężczyzna nadal tu przebywa czy nie.
- Życzę panu powodzenie w uzyskiwaniu nakazu, panie Malfoy - powiedział Fred. Na jego twarzy zakwitł złośliwy uśmiech.
Ojciec Dracona, do tej pory zimny i opanowany, podszedł do nich, a jego maska obojętności zniknęła, zastąpiona czystą furią. Zniknęły maniery i pewność siebie. Mężczyzna patrzył na nich morderczym wzrokiem.
- Wejdziemy do tego domu, czy wam się to podoba czy nie. I nie powstrzyma nas synalek Weasley’a, który jest za głupi, żeby znaleźć sobie normalną pracę i mała, brudna…
- Wystarczy, Malfoy - Hermiona, zajęta swoją wymianą zdań z Lucjuszem, nie zauważyła, że ktoś pojawił się jadalni. Teraz Artur Weasley stał za nią i za swoim synem, patrząc twardo w oczy Malfoy’a.
- Artur, cóż za niespodzianka.
- Słyszałeś, Hermionę - powiedział ojciec Rona tonem, który zmroził nawet dziewczynę. - Nie macie najmniejszego prawa przeszukiwać tego domy czy nawet znajdować się na terenie należącym do Elizy Watson. Nalegałbym, abyście opuścili państwo ten ogród.
Mężczyźni stali, siłując się wzrokiem. Atmosfera panująca wokół nich robiła się coraz bardziej napięta. Hermiona zaczęła czuć się odrobinę nieswojo, ale mimo to nadal stała wyprostowana, gotowa odeprzeć kolejny atak Malfoy’a.
- Hm.. Panie Malfoy ? - odezwał się jeden z aurorów.
- Co ? - burknął mężczyzna.
- Co robimy ?
Malfoy przeszedł wzrokiem po twarzach stojącej przed nim trójki. Najdłużej zatrzymał wzrok na Hermionie. Dziewczyna dzielnie zniosła jego spojrzenie, patrząc mu bezczelnie w oczy.
- Idziemy - powiedział Lucjusz, znów opanowanym tonem. - Już !
Aurorzy zaczęli znikać. Jeden po drugim, tak jak się pojawiali.
- Zapłacisz mi za to, Granger - wysyczał Malfoy.
- Zobaczymy, panie Malfoy - uśmiechnęła się. - Do widzenia, proszę pana. I proszę pozdrowić Dracona - dodała z sarkazmem.
- Oczywiście, panno Granger - odpowiedział i zniknął.
Hermiona wypuściła z ulga powietrze z płuc i odwróciła się przodem do zebranych w jadalni. Napotkała zatroskane spojrzenie pana Weasley’a.
- To było bardzo ryzykowne, Hermiono - powiedział.
- Ale skoro pomogło, było tego warte.
- Na twoim miejscu, uważałbym. Zwłaszcza na młodego Malfoy’a. Nie zdziwiłbym się, gdyby Lucjusz przygotował ci jakąś niespodziankę za jego pośrednictwem.
Ron rozkaszlał się, jakby dawał znać, że zgadza się ze swoim ojcem.
- Niech się pan nie martwi, panie Weasley. Coś na to poradzę - odpowiedziała z uśmiechem i weszła do domu.
Z kolacji zaplanowanej przez panią Weasley nic nie wyszło. Matka Rona przełożyła spotkanie na następny tydzień, ponieważ przez większość wieczora, wszyscy domownicy czuwali przy Syriuszu. Pojawili się także Remus z Tonks, Dumbledore i nawet profesor McGonagall. Przez pewien czas, wszyscy dorośli siedzieli w zamknięci w pokoju z Syriuszem, który przeżył dzięki staraniom Snape’a, Alice i Elizy. Jego rana została wyleczona zaklęciem, jednak nadal był zbyt słaby, żeby wstać z łóżka.
- Nic mu nie będzie - Ron poklepał Harry’ego po ramieniu, gdy w trójkę siedzieli w jadalni.
- Wiem - odpowiedział Potter, poprawiając okulary. - Jestem tylko ciekaw, co mu się stało.
- Dowiesz się jutro - powiedziała Hermiona, ziewając.
Ten dzień był pełen wrażeń i emocji. Dopiero gdy wszystko się uspokoiło, dziewczyna poczuła jak bardzo. Znów ziewnęła.
- Nie wiem jak wy - powiedziała, wstając - ale ja już padam na twarz. Idę spać.
- Masz rację. Nie ma co siedzieć - powiedział Harry. - Idziesz, Ron ?
- Pewnie.
Złota Trójca rozstała się przy drzwiach do swoich pokoi. Hermiona weszła ostrożnie do swojego pokoju, nie chcąc obudzić Ginny. Była tak zmęczona, że nawet nie martwiła się wieczorną kąpielą. Po prostu przebrała się w pidżamę i weszła do łóżka. Ostatnią rzeczą o której pomyślała przed zaśnięciem był on.
HUK. Jeszcze większy niż przy pojawieniu się Syriusza. Hermiona zerwała się na równe nogi.
- Ginny - szepnęła. - Słyszałaś to ?
- Tak - odszepnęła dziewczyna, stając koło niej.
Gryfonki na palcach podeszły do drzwi uchyliły je. Hermiona wychyliła głowę i rozejrzała się po korytarzu. Jej serce biło jak oszalałe. Nagle naprzeciwko nich pojawiła się głowa Harry’ego.
- Co jest ? - zapytał zaspany.
- Nie wiem. Może…
Odgłos tłuczonego szkła przerwał jej w połowie. Trzask rozszedł się echem po całym domu. Przyjaciele zamarli, słuchając, co będzie dalej. Nagle rozległy się krzyki i trzaski łamanych mebli. Ktoś był w domu.
- Podaj mi moją różdżkę - szepnęła Hermiona do Ginny.
- Masz - Weasley wcisnęła jej w dłoń zimne drewienko.

Dziewczyna mocniej zacisnęła dłoń na jej uchwycie i wyszła na korytarz. Ginny ruszyła za nią. Gdy schodziły po schodach, usłyszały kroki chłopaków. Powoli schodzili na dół, trzymając się w grupie. Nagle ktoś wbiegł na schody. Po chwili stali oko w oko ze śmierciożercą. Hermiona uniosła różdżkę, tak samo jak ich przeciwnik. Sekundę później na schodach rozbłysnęło zielone światło.    

Odzyskałam komputer. W końcu ♥