22 stycznia 2013

Rozdział 20


Ten rozdział dedykuję ~Draco :D Dziękuję, że jesteś ♥ 

Jeśli coś pozwalało Hermionie oderwać się od problemów codziennego życia, to z pewnością były do treningi Quidditcha. Latając na miotle oczyszczała swój umysł ze wszystkich niepotrzebnych myśli i pozwalała porwać się grze. Także obecność wiecznie roześmianego Deana miała na nią kojący wpływ. A na tym treningu przeszli samych siebie. Po kilku minutach Charles zrezygnował z napominania ich, bowiem do wygłupów przyłączyła się reszta drużyny i w końcu Olivander był zmuszony ogłosić "wolny trening", czyli każdy robi co chce. Fred i George zaczęli zakładać się o to, który z nich dalej wybije tłuczka, tak, że piłki zaczęły niebezpiecznie przybliżać się do okiennic zamku. Harry smętnie wodził wzrokiem za zniczem, czasami podejmując wysiłek złapania go i wypuszczenia później na wolność, Angelina postanowiła, że będzie rzucać karne Charlesowi, który zaczął się już nudzić. Natomiast Hermiona i Dean przeszli wszystkich, najzwyczajniej w świecie bawiąc się w berka. W pewnym momencie Hermiona zbyt mocno się rozpędziła i wpadła w kolegę, o mało nie spadając z miotły. Dean złapał ją w ostatniej chwili, a ona stopami zatrzymała miotłę, lądując na samym jej końcu. Dopiero po chwili zrozumiała, że jest wręcz przytulona do Deana. Wyswobodziła się z uścisku, na co chłopak zaśmiał się.
- Jeśli o mnie chodzi, możesz tak częściej - zażartował.
- Ciekawe co na to twoja dziewczyna ? - Hermiona zauważyła, że chłopakowi od razu zrzedła mina. - Przepraszam, nie chciałam cię urazić…
- Nie, nie, nic się nie stało. Po prostu… zerwaliśmy. Chris nie była… tą jedyną. Rany, brzmię jak dziewczyna - zaśmiał się.
- To nic złego. My przecież też czekamy na swojego księcia z bajki, który przyleci na białym hipogryfie. - uśmiechnęła się. W wersji magicznej koń odpadał, ale testrale były za ciemne (nie licząc faktu, że większość ludzi ich po prostu nie widziała).
- Wiem, tylko czy nie wydaje ci się to głupie ? Chłopak…
- A co ma płeć do tego jakiej miłości szukamy ? - podleciała bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. - Jesteś romantykiem ? To dobrze, bo większość dziewczyn właśnie takich woli.
- Tylko czasem mam wrażenie, że nie znajdę tej odpowiedniej… - zrobiło się strasznie sentymentalnie. Ona znalazła tego jedynego, i co z tego ?
- Któregoś dnia znajdziesz, co do tego nie mam wątpliwości - odpowiedziała. - Ale niestety, to nie będę ja - westchnęła teatralnie.
- Skąd wiesz ? - spojrzał jej prowokacyjnie w oczy, także przybliżyli się do siebie nieznacznie. - Nie mów hop, póki nie skoczysz.
- Masz rację, tego nie wiem. Ale wiem jedno - powiedziała konspiracyjnie.
- Co takiego ? - chłopak nachylił się do niej.
- Berek ! - wykrzyknęła, klepiąc go porządnie w plecy. Roześmiani, wrócili do zabawy.
Wieczorem, gdy już Charles podziękował im za niezwykłe " solidny" trening, Hermiona wracała do zamku w świetnym humorze. Na chwilę zapomniała o wszystkich wydarzeniach ostatnich dni i cieszyła się chwilą. Było to niesamowite uczucie.
- A co z tobą ? Znalazłaś już swojego księcia ? - zapytał Dean, gdy wpinali się po kamiennych schodach prowadzących do bramy głównej.
- Tak, ale to trochę… skomplikowane - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie chciała poruszać tego tematu. Za bardzo tęskniła.
- Czemu ?
- Ponieważ … hm… - zamyśliła się, chcąc jak najodpowiedniej ubrać swoje myśli w słowa. - Powiedzmy, że nie odpowiada mu ta rola… - to chyba najzgrabniejsze określenie relacji między nią a Draconem.
- Charles trochę narozrabiał, ale myślę, że powinnaś da mu jeszcze jedną szansę - Hermiona stanęła jak wryta. Charles ? Od kiedy to Dean był po jego stronie ?  Pamiętała przecież jak Gryfon złorzeczył na kapitana tuż po tym co się stało na początku grudnia. Była bardzo ciekawa co sprawiło, że zmienił zdanie.
- Myślę, że na to jest trochę za późno.
- Dlaczego ?
- Nie potrafiłabym mu jeszcze raz zaufać, po tym co się stało. A taki związek nie miałby najmniejszego sensu. Spędzanie każdej wolnej chwili na zastanawianiu się, czy właśnie nie migdali się z jakąś panną nie jest szczytem moich marzeń - przy ostatni słowie Hermiona źle stąpnęła i znów o mało nie spadła ze schodów. I tym razem Dean pomógł jej utrzymać równowagę. - Dzięki.
- Nie ma za co. I tak nadal uważam, że powinniście spróbować.
- Ale…
- Sama nie wiesz, co może z tego wyjść. - Hermiona poddała się z jękiem.
- Dobrze, spróbuję - obiecała, krzyżując palce z plecami. To w jej mniemaniu zwalniało ją ze złożonej obietnicy. Miała już dość kłopotów z jednym chłopakiem, nie potrzebowała na głowie byłego.
Cisza i spokój panujące w bibliotece działały na nią wręcz zbawczo. Żadnych krzyków, napadów śmiechu czy wybuchów. Tylko szelest kartek, skrobanie piór i zapach farby ciągnący się od wiekowych książek. To właśnie w takim miejscu Hermiona czuła się najlepiej. Nic nie zakłócało jej wewnętrznego spokoju i toku myślenia, dlatego w spokoju mogła skończy zadanie domowe z Eliksirów. W momencie, w którym postawiła ostatnią kropkę, jak spod ziemi wyrósł przy niej Lee.
- Hej, Herm - nagły szept, który pojawił się tuż przy jej uchu sprawił, że delikatnie podskoczyła, przestraszona. - Luz, to tylko ja.
- Merlinie, Lee, musisz mnie tak straszyć ?
- Wybacz - uśmiechnął się łobuzersko.  Hermiona przyjrzała mu się dokładnie. To, że coś kombinował było wiadome od razy, ponieważ ludzie tacy jak Jordan i bliźniacy omijali bibliotekę szerokim łukiem. Nie wiedziała tylko co.
- Słuchaj, Herm, robisz teraz coś ważnego ?
- Nie, właśnie skończyłam.
- Poszłabyś ze mną w jedną miejsce ?
- Lee… o co ci chodzi ? - chłopak zmarszczył brwi, jakby próbował rozwiązać w myślach jakiś skomplikowany wzór matematyczny.
- O nic, mamy po prostu dla ciebie małą niespodziankę - odpowiedział po chwili.
- Mamy ?
- Herm, błagam, mogłabyś na chwilę przestać zadawać pytania i zrobić to, o co ludzie proszą ?
- Ja…
- No to świetnie - powiedział Lee, zagarnął wszystkie jej rzeczy i wyciągnął ją na korytarz. Szli w milczeniu aż do korytarzy na szóstym piętrze.
- I gdzie teraz ? - zapytała Gryfonka.
- Musisz iść do końca i w lewo.
- A ty nie idziesz ?
- Nie, tutaj moja rola się kończy.
- Ale…
- Idź, idź - popchnął ją delikatnie i w ostatniej chwili wskoczył na schody, które zaczęły się przemieszczać.
Hermiona ruszyła niepewnym krokiem do rozwidlenia dróg na końcu korytarza. Następnie skręciła w lewo , tak jak poinstruował ją Jordan. Nagle poczuła dziwne mrowienie w karku, jak wtedy, gdy wiesz, że ktoś cię obserwuje, ale nie wiesz kto. Dziewczyna obejrzała się delikatnie przez ramię, jednak nikogo nie zobaczyła. Potrząsnęła ramionami, aby pozbyć się dziwnego odczucia i ruszyła dalej. Na samym końcu korytarza zamigotała jej wysoka, ciemnowłosa postać.  Te ruchy, krok... Charles. W pierwszym odruchu chciała się wycofać, ale postanowiła, że tym razem nie stchórzy. Podeszła do chłopaka, jak gdyby nigdy nic.
- Przyszłaś - powiedział, uradowany. Gryfonka nie podzielała jego optymizmu.
- O co chodzi ? – spytała szorstko. Widziała, że swoim tonem zaskoczyła Olivandera, ten jednak szybko się opanował.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- O czym ?
- O tobie i o mnie. O nas – dopiero teraz odważył się spojrzeć jej w oczy. Malowała się w nich jakaś niewytłumaczalna nadzieja, przez którą zaczęło ją skręcać w żołądku.
- Już nie ma o czym, Charles – powiedziała powoli i dobitnie. Chłopak podszedł bliżej, na co ona wycofała się kilka kroków.
- Wiem – odpowiedział gorzko na nieme pytanie. – Wiem, że narozrabiałem. Wiem, że cię zraniłem, ale musisz zrozumieć. Postaw się na moim miejscu. Gdyby ktoś ci powiedział, że spotykam się za twoimi plecami z Angeliną, to nie postąpiłabyś tak samo ?
- Nie. Nie, ponieważ ci ufałam. I zanim zdecydowałabym się na jakąkolwiek formę zemsty, upewniłabym się co do trafności plotki. Mogłeś ze mną porozmawiać, zapytać, a nie brać wszystko na wiarę.
- Masz rację, Hermiono, powinienem, ale za bardzo się bałem… że cię stracę. Brzmi to absurdalnie, wiem, ale tak było.
- No to rzeczywiście dołożyłeś starań, żeby tak się nie stało. Jak mogłam być taka głupia, żeby nie zrozumieć, że całowanie się z dziewczyną mojego najlepszego przyjaciela jest twoim sposobem na uratowanie naszego związku. Czysty geniusz – sarknęła.
- Hermiono, błagam, wiem, że to był czysty idiotyzm, ale zrozum ! Naprawdę mi na tobie zależy – przysunął się do niej. Hermiono, oszołomiona tym, na jaki tor zeszła ta rozmowa, tym razem się nie odsunęła. – Jesteś najważniejszą osobą w całym moim życiu. Błagam, wróć do mnie. Nie mogę bez ciebie żyć !
Gryfonka biła się z myślami. Nie chodziło o to, czy do niego wrócić czy nie. Nie wiedziała jak delikatnie odmówić. Ale z drugiej strony, dlaczego miałaby być delikatna ?
- Charles, ja… - nie było dane jej dokończyć, ponieważ chłopak przyciągnął ją znienacka do siebie i pocałował. Hermiona zacisnęła z całej siły usta i odepchnęła od siebie rozczarowanego Olivandera. – Proszę, nie utrudniaj mi tego.
- Al.. – przyłożyła mu palec do ust, które jeszcze przed chwilą wpijały się w jej wargi, zostawiając na nich smak goryczy. Coś w jej świadomości mówiło jej, że słyszy kroki. Ktoś biegł, ale na korytarzu nie widziała żywej duszy. Mrowienie w karku nagle ustąpiło.
- Wysłuchaj do końca – wzięła głęboki oddech i odjęła palec. – Tego co było między nami nie da się już odbudować. Nie chodzi mi o samo uczucie, ale o zaufanie. Nie chcę każdej chwili spędzać na martwieniu się o to, czy nie całujesz się po kątach z kimś innym, a każdą dziewczynę, na którą dłużej spojrzysz traktować jak śmiertelną rywalkę.
- Mogę to zmienić. Będę przy tobie cały czas i obiecuję, że nie będę się za nikim oglądał.  Po prostu daj nam jeszcze jedną szansę. Tym razem nam się uda, czuję to !
- To nic nie da, Charles, bo ja… już nie czuję tego co kiedyś… Spóźniłeś się z tą rozmową.  Teraz jest już na nas za późno.
- Zakochałaś się w kimś innym ? – spytał z odrazą.
- Tak – odpowiedziała, patrząc mu w oczy. – Zakochałam się w kimś innym. I to uczucie jest o wiele mocniejszego od tego, którym darzyłam ciebie.
- Ale… jak mogłaś ? - wypalił, zły.
- Jak mogłam ? Nie zapominasz się przypadkiem ? Już nie jesteś moim chłopakiem, a to jest moje życie i to ja mam prawo decydować co z nim zrobię – wycedziła przez zęby i odwróciła się, odchodząc.
- Zostańmy chociaż przyjaciółmi ! – zawołał za nią błagalnie Charles. Hermiona odwróciła się.
- Nie, dzięki – rzuciła się biegiem przed siebie.
W salonie nie było nikogo. Trwała kolacja i Gryfoni udali się na posiłek. Hermiona weszła do swojego dormitorium i ze złością rzuciła swoją torbę na łóżko. Ta otworzyła się pod wpływem siły uderzenia i jej zawartość wysypała się na podłogę. Dziewczyna zaklęła pod nosem i zaczęła zbierać rzeczy. Ułożyła wszystko na szafce, ale coś jej się nie zgadzało. Podeszła do stosu i wyciągnęła granatowy zeszyt, który na pewno nie należał do niej. Od razu rozpoznała drobne i krzywe pismo Harry’ego. Musiała go zagarnąć, gdy pakowała się po transmutacji. Zabrała ze sobą znalezisko i poszła do pokoju chłopaków. Zapukała przed wejściem, upewniając się, że nie zastanie żadnego z lokatorów w niekomfortowej sytuacji. Kiedy nikt nie odpowiedział, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Uderzyły w nią tysiące zapachów charakterystycznych dla pomieszczeń zamieszkiwanych przez chłopców. Brudne skarpetki walały się wszędzie, nie mówiąc o innych częściach garderoby, których nie powinna oglądać. Albo nabałaganili tak w ciągu godziny, albo skrzaty porzuciły opiekę na tym pokojem już jakiś czas temu. W końcu udało jej się dotrzeć do łóżka Harry’ego.   Na jego szafce znajdowała się książka do eliksirów, co było dziwne samo w sobie. Hermiona wzięła podręcznik do ręki. Był otworzony na dziale poświęconym truciznom. Mieli go zacząć dopiero za jakiś czas, a jej przyjaciel z pewnością nie był typem „uczącego się do przodu” lub prościej – kujona. Gryfonka była bardzo zaskoczona swoim odkryciem i nie umiała znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia zachowania przyjaciela. Odłożyła książkę na swoje miejsce i zeszła na kolacje, mając ochotę, by cały ten pokręcony dzień w końcu się skończył.  Jeszcze tylko kolacja i weekend. Nareszcie.
Hermiona weszła do Wielkiej Sali, już odruchowo rzucając krótkie spojrzenie na stół Slytherinu. Była w tym zajęciu już tak wyćwiczona, że wiedziała dokładnie jak przekręcić głowę, by spojrzeć dokładnie na niego.  Draco siedział nad pełnym talerzem, grzebiąc widelcem w jego zawartości. Nie odzywał się do nikogo, tylko wpatrywał się pustym wzrokiem w jakiś punkt na ścianie. A co najważniejsze, trzymał tę krowę, Parkinson, na dystans. Gryfonka, widząc to, poczuła mściwą satysfakcję. Rozanielona, usiadła na swoim stałym miejscu, koło Harry'ego. Przyjaciel przywitał ją czymś, co od biedy mogło uchodzić za uśmiech, a w rzeczywistości było niewielkim grymasem. Hermiona nie zdążyła zjeść do końca pierwszej kanapki, gdy tuż przed nią pojawili się Fred i George, spychając Rona na niemającą nic przeciwko temu Lavender. Mina rudzielca świadczyła o czymś zupełnie innym.
- Herm ! - zwrócił się do niej Fred. Ciekawe skąd wytrzasnęli z Lee to przezwisko.
- Uznaliśmy z Fredziem - przejął pałeczkę George - że skoro wybaczyłaś nam to mogłabyś także wybaczyć Charlesowi i naszej głupiej siostrze.
- I wrócić do niego ! Byliście genialną parą ! Ścigająca i obrońca, połączenie idealne - Gryfonka nie wiedziała co było gorsze. Fred i George bawiący się w swatki, czy zainteresowanie innych uczniów ich próbami.
- Kusząca propozycja, ale odmówię. Tak samo jak Deanowi, Lee i Charlesowi - powiedziała odkładając kanapkę. - To moje życie i moja sprawa - wstała - i byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście zostawili je w spokoju.
Odchodząc, dziewczyna usłyszała komentarz któregoś z Gryfonów : " Hermiona odmawia Charlesowi, Ginny Harry'emu. W głowach im się poprzewracało i tyle ! ", ale rozeźlona na bliźniaków, nie zastanawiała się nad nim. Nie zauważyła też, że para dużych, szarych oczu odprowadziła ją aż do samych drzwi, uważnie śledząc każdy jej ruch.
W ciągu kilku następnych dni, Hermionie towarzyszyły ciągłe szepty.  Gdziekolwiek by się nie pojawiła, uczniowie Hogwartu przyglądali jej się z uwagą, apotem zaczynali wymieniać po cichu zdania na jakiś niezwykle ekscytujący temat. Jednak głowę Gryfonka zaprzątało coś zupełnie innego. A właściwie, ktoś inny.
Cały tydzień minął dziewczynie bez większych rewelacji. Jeśli nie licząc ciągłych błagań Charlesa i jego kompanii. Jedynie Dean opamiętał się na tyle, by ją przeprosić i pozostać neutralnym.  Hermiona szła na eliksiry, ostatnią lekcję w piątek, gdy znów dopadło ją to dziwne uczucie mrowienia w karku. Teraz, w tłumie uczniów nie była w stanie zobaczyć, kto wywołuje u niej to uczucie. Wzdrygnęła się w daremnej próbie pozbycia się go.
- Co jest ? - zapytał stojący koło niej Ron.
- Nic, po prostu… trochę tu zimno - zmyśliła na poczekaniu.
- Aha - mruknął rudzielec.
Prawdziwy dżentelmen, pomyślała. Gdzie się podziali ci wszyscy chłopcy, którzy słysząc to zdanie, okryliby ją swoim swetrem i jeszcze ponieśli torbę, by się nie męczyła ? No niestety, nie licząc kilku wyjątków, zniknęli.  
- Nietoperz na dwunastej - obok przyjaciół stanął Dean.  Rzeczywiście, Snape szedł naprzeciwko nich, a jego długie, czarne szaty powiewały złowrogo. Czyżby… Hermiona musiała wysilić wzrok, by dostrzec to z takiej odległości, ale… Severus Snape podciął i …umył włosy….
- Wy też to widzicie, czy mam halucynacje ? - wyszeptał Ron, jakby bał się, że głośniejsze odezwanie się zburzy ten obraz.
- Tak - odpowiedziała Hermiona. - Też to widzę.
Snape bez słowa wpuścił ich do klasy. Gryfoni i Ślizgon zajęli swoje części klasy, obrzucając się nawzajem nienawistnymi spojrzeniami. Hermiona jak zwykle usiadła między Harrym a Deanem, ponieważ Ron udał się do stolika Lavender. Jeśli uczniowie zachodzili w głowę co spowodowało zmianę Snape'a, to odpowiedź sama do nich przyszła. Miała długie, rude włosy związane w kitkę, uroczy uśmiech i idealnie pasujące na właścicielkę ubranie.
- Dzisiejsze zajęcia - rozpoczął swoim monotonnym głosem Snape - poprowadzi gościnnie panna Gordon. Mam nadzieję, że pokażecie jej swoją klasę, choć w przypadku niektórych jest to wielce wątpliwe - uśmiechnął się złośliwie do Gryfonów.
- Dziękuję, profesorze Snape - odezwała się kobieta. - Nazywam się Daphne Gordon i jak już powiedział wasz nauczyciel, poprowadzę dzisiejsze zajęcia. Otwórzcie podręczniki na stronie 120.
Hermiona wykonała polecenie kobiety. Jej oczom ukazał się pierwszy temat działu poświęconego truciznom.
- Waszym zadaniem na dzisiejszych zajęciach będzie wykonanie w parach eliksir, którego przepis znajduje się w dole strony. Jest ono bardzo uniwersalne, działa prawie jak beozar, jednak na mniejszą ilość trucizn. Jego specjalną właściwością jest to, że podany zaraz po spożyciu trucizny nie niweluje jej, lecz zmniejsza jej wchłanianie przez organizm, co sprawia, że mamy więcej czasu na przygotowanie właściwego antidotum. Gotowy wywar musicie mi oddać 10 minut przed końcem. Oto pary w jakich będziecie pracować - panna Gordon wzięła z biurka kartkę papieru. Hermiona modliła się w duchu, by nie dostała go. - Pan Potter będzie pracował z panną Parkinson, pan Weasley z panem Crabbe'em, pan Longbottom z panem Goyle'em, pan Thomas z panem Zabinim, pan Finnigan z panną Smith, panna Brown z panem Morganem i panna Granger z panem Malfoy'em. Do pracy !
Mieszanie się Gryfonów ze Ślizgonami nie było najlepszy pomysłem. Żadna z stron nie chciała ustąpić, czyli przenieść się na terytorium wroga. Hermiona nie chciała przejść na drugą stronę z jeszcze jednej przyczyny. Każda komórka jej ciała błagała i rwała się, by podejść do Ślizgona, spragniona jego obecności, jednak jakiś głosik w jej głowie podpowiadał, że nie powinna była tego robić. Tłumiona przez ostatnie tygodnie tęsknota przebiła się przez wyznaczone jej w umyśle dziewczyny bariery i wręcz krzyczała, by Gryfonka podeszła do niego. W końcu to uczucie przemogło. Hermiona westchnęła, zrezygnowana. Takie zachowanie nie prowadzi do niczego, a tylko mają coraz mniej czasu na stworzenie eliksiru. Zebrała swoje rzeczy i wraz z torbą, jako pierwsza przeszła przez klasę, by położyć je z stole przed zaskoczonym Draconem, zmuszając tym samym Pansy, by opuściła swoje miejsce. I tak po kolei, w efekcie domina, po pięciu minutach wszyscy siedzieli już tak, jak nakazała im panna Gordon. Po chwili na stołach pojawiły się potrzebne składniki. Hermiona chwyciła swój podręcznik, ale Draco był szybszy. Podał jej swój, z przepisem podzielonym na części "ja" i "ty". Gryfonka poszła  w jego ślady i już po chwili pracowali w zupełnym milczeniu. Miażdżąc korzenie, dziewczyna rozejrzała się po sali.  Harry kłócił się o coś z Pansy, która pokazywała mu swoje pomalowane na jaskrawy róż paznokcie, Ron pochylony nad swoją deską do krojenia dusił się ze śmiechu widząc poczynania Crabbe'a, a Dean i Blaise łypali na siebie spode łba nad parującym kociołkiem. Istna sielanka. Hermiona rozejrzała się po części Slytherinu i napotkała wzrok Dracona, który nagle zdecydował się patrzeć w zupełnie innym kierunku. Zaskoczona, wróciła do przerwanej na chwilę czynności. Gdy jednak po kilku minutach rzuciła chłopakowi krótkie spojrzenie, znów spojrzała prosto w te szare oczy. Potem znowu, i jeszcze raz. Ta sytuacja zaczęła wyprowadzać ją z równowagi, co odbiło się na ważonym przez nią eliksirze. Chłopak w ostatniej chwili powstrzymał ją przed wrzuceniem do kociołka ostatniego składnika, którego było dwa razy więcej niż powinno.
- Przepraszam, Malfoy - powiedziała, odkładając niepotrzebną część. Jego obecność za bardzo ją rozpraszała.
- Nic się nie stało, Granger - odpowiedział zagadkowo Ślizgon, mieszając zawartość ich kociołka, która zgodnie z przepisem, miała barwę szmaragdu. 
Po dodaniu ostatniego, już dobrze odmierzonego, składnika eliksir zmienił barwę na głęboki granat. Ślizgon i Gryfonka spojrzeli z dumą na swoje dzieło. Udało im się. Hermiona po raz kolejny spojrzała na Dracona. Patrzyli na siebie chwilę w ciszy, gdy nagle idealne usta chłopaka wygięły się w uśmiechu. Dziewczyna, zawstydzona, spuściła wzrok. Miała halucynacje, na pewno ! To od tej pary z kociołka. Nagle porwał jej podręcznik i napisał coś na górze strony. 
6.02, 22.00 c. 54
Hermiona przeczytała notkę i pokręciła przecząco głową. Nie straciła na tyle rozumu, by przez niego ryzykować kolejny szlaban. Chociaż propozycja była bardzo kusząca, nie mogła się zdobyć na to. Draco postawił znak zapytania przy numerze celi. Gryfonka spojrzała na napis i odpisała.
cisza nocna 6.02, 22.00 c. 54
Draco zrozumiał przekaz.
20. 50 cisza nocna 6.02, 22.00 c. 54
10 minut przed ? Ciekawie…
- Czas minął ! Zlewajcie eliksir do probówek i podejdźcie parami do mojego biurka - rozległ się głos panny Gordon.
Hermiona chwyciła nabierkę, która pojawiła się na stole i przelała eliksir do probówki. Gdy podawała ją Draconowi, jej spojrzenie padło na niewielką, trójkątną bliznę - pozostałość po pamiętnym szlabanie u Snape'a. To chyba po nim zaczęła patrzeć na chłopaka w trochę inny sposób niż zazwyczaj.
- Bardzo dobrze ! - pochwaliła Daphne, gdy oddali jej swoją pracę. Poblask jest troszeczkę za mały, ale eliksir jak najbardziej przydatny do użycia ! Przelejcie resztę do probówek, przyda się do prezentacji na następnych lekcjach. I oczywiście, po 10… a co tam, po 20 punktów dla Gryffindoru i Slytherinu !  Zgadza się pan ze mną, profesorze Snape ? - kobieta przeniosła spojrzenie na stojącego obok niej mężczyznę. Gryfonka po raz pierwszy widziałam, by Severus Snape się zmieszał.
- Oczywiście, panno Gordon - odpowiedział w miarę uprzejmie, ale jego oczy, zwrócone w stronę Gryfonki rzucały błyskawice. 
Hermiona promieniała. Gryffindor zarobił 20 punktów na lekcji eliksirów. Cud. Miała wrażenie, że wręcz słyszy przesuwające się kryształki, które opadały na dół wielkiej klepsydry. Wraz z Draconem przelali resztę zawartości kociołka do nowych probówek i zanieśli je nauczycielce. Musieli jednak stanąć w długiej kolejce, ponieważ reszta par, z kwaśnymi minami, podeszła do biurka. Gdy w końcu dopchali się do nauczycielki, klasa opustoszała. Zostali tylko Harry i Ron, czekający na nią. Gryfonka schowała swoje rzeczy, gdy nagle Draco stanął bardzo blisko niej.
- Do zobaczenia wieczorem - powiedział cicho, a wzdłuż kręgosłupa dziewczyny przeszedł przyjemny dreszcz. Ślizgon wrócił do pakowania swoich rzeczy.
- Herm, pośpiesz się ! - zawołał stojący w drzwiach Ron.
- Już idę - zapewniła, zarzucając torbę na ramię.  
Wraz z przyjaciółmi mijała kolejne korytarze, kierując się do wieży Gryffindoru. Na jednej kondygnacji schodów zobaczyli bardzo często spotykany na szkolnych korytarzach widok, czyli całującą się parę. I z pewnością przeszliby obok tego obojętnie, gdyby nie fakt, że to właśnie Ginny migdaliła się z Blaise'em. Ron położył dłoń na ramieniu Harry'ego.
- Nie zwracaj na to uwagi. Skończona idiotka - powiedział.
Harry z całej siły strzepnął rękę przyjaciela i ruszył po schodach. Hermiona i Weasley zostali w tyle wpatrując się w plecy chłopaka.
- Przejdzie mu - powiedziała Hermiona po raz setny.
- Ciekawe tylko, kiedy.

Dochodziła godzina spotkania. Hermiona przyglądała się swojemu odbiciu.  Oczy lśniły jej niezdrowym entuzjazmem, którego za wszelką cenę chciała się pozbyć. Przecież to zwykłe spotkanie, nic takiego. Już dawno sobie powiedzieli, co o sobie myślą, więc nie ma się czym martwić. Beznadziejnie kłamiesz, wiesz ? W końcu zebrała się w sobie i wyszła z dormitorium, kierując się w stronę pokoju chłopaków. Co prawda, spotykali się przed ciszą nocną, ale wolała mieć pewne zabezpieczenie. Zapukała.
- Proszę ! - rozległ się głos Neville'a.
Hermiona weszła do środka, zasłaniając sobie teatralnie oczy. Po kilku krokach wpadła na coś, co okazało się być kolumną od łóżka Harry'ego.
- Już mogę ? - zapytała śmiejących się chłopaków.
- Jasne. Nie, chwila, Weasley wciąga spodnie. Ok. Możesz. - poinstruował ją Dean.
W pokoju panował niezły porządek, co było bardzo zaskakujące. Gryfonka zwróciła się do Harry'ego.
- Czy mogłabym pożyczyć od ciebie mapę Huncwotów i pelerynę ?
- Pewnie - Harry uśmiechnął się delikatnie. Wyciągnął przedmioty z kufra i popatrzył na nie przez chwilę z jakąś dziwną czułością. - Tylko zaopiekuj się nimi dobrze - powiedział, wręczając jej rzeczy.
- Oczywiście, dziękuję - odpowiedział. Harry przytulił ją znienacka, lecz po chwili puścił dziewczynę i wrócił na swoje łóżko.
- Pozdrów tego szczęściarza - rzucił Dean. Dziewczyna bez najmniejszego skrępowania pokazała mu język.
- O ile nie zapomnę - powiedziała otwierając drzwi.
- Baw się dobrze ! - rzucił z drugiego końca pokoju Seamus, poruszając sugestywnie brwiami.
- Wariaci - stanęła na schodach, zamykając za sobą drzwi.
Hermiona zbliżała się do umówionego miejsca z sercem walącym jak młot. Z każdym krokiem stawała się coraz bardziej zdenerwowana. Dystans zmniejszał się coraz bardziej, ona nadal nie widziała nigdzie Dracona. Wystawił ją ? Nagle pojawił się na drugim końcu korytarza. Szedł pewnym siebie, płynnym i pełnym gracji krokiem.  Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, ale w jego oczach widziała ten błysk, który zauważyła przed wyjściem w lustrze.

Ja Was chyba za bardzo rozpieszczam.... :D Ale to niestety ostatni rozdział dodany w ferie, ponieważ wyjeżdżam i wracam dopiero w niedzielę :( W następnym rozdziale będzie się działo :D 

17 stycznia 2013

Rozdział 19


Draco zamknął czytaną książkę, odłożył ją na bok i oparł się wygodnie na krześle, czekając na ciąg dalszy. Dopiero teraz Hermiona zauważyła, że stała przy nim ta sama torba, w której Ślizgon przyniósł wszystkie swoje rzeczy, gdy się wprowadzał. Czyli już się wynosił. To lepiej. Chłopak wstał z miejsca i stanął naprzeciwko niej. Przecież przygotowała się do tej rozmowy. Przemyślała wszystko tyle razy, rozważyła wszystkie możliwe scenariusze i chociaż każdy kończył się na swój sposób źle, podjęła decyzję. A teraz stała tam i nie wiedziała co powiedzieć. Argumenty, wątpliwości i słowa uciekły, pozostawiając w jej głowie ogromną pustkę.
- Jeśli chodzi o to, co się stało w Sylwestra… - zaczęła, ale Draco przerwał jej.
- To nic nie znaczyło. Mały, nic nieznaczący incydent. - Każde słowo raniło ją, przeszywając bólem jak zatruty sztylet. Dźgnięcie za dźgnięciem. Dlaczego to tak cholernie bolało, skoro chciała mu przecież powiedzieć to samo ?
- Masz rację. Powinniśmy o tym zapomnieć - powiedziała, wbijając wzrok w swoje stopy.
- Tak. Chciałem tyko spróbować, jak to jest ze szlamą - kpina w jego głosie była nie do zniesienia.
-A ja chciałam się dowiedzieć, jak to jest z arystokratycznym dupkiem. I szczerze ? Poszło ci gorzej od Rona - opowiedziała jak gdyby nigdy nic. - Mam nadzieję, że chociaż ty się dobrze bawiłeś.
- Nie, było okropnie. Już nawet Brown jest lepsza niż ty, Granger - to wyznanie zaskoczyło Hermionę i na chwilę przysłoniło ból.
- Lavender ? Czyli rozumiem, że próbowałeś ustanowić rekord i lizać się z każdą dziewczyną w tej szkole ?
- Tak, szlamowata dziewica Granger była ostatnia na liście - chociaż jego głos był twardy, w jego oczach Hermiona widziała coś dziwnego. Jakby namiastkę bólu.  Jeśli go zraniła, to może nawet i lepiej. Tym bardziej będzie się od niej trzymał z daleka.
- Męska zdzira. Tego jeszcze nie było - chłopak przysunął się do niej bliżej, tak, że o mało nie stykali się nosami. Trwali tak przez chwilę. Ironia. Kilka dni temu, właśnie w tym samym miejscu całowali się jak szaleni, a teraz mierzyli się nawzajem pełnymi bólu i nienawiści spojrzeniami .
- Ten pocałunek był jednorazowym, nic nieznaczącym i obrzydliwym incydentem - powiedział Draco, akcentując każdy przymiotnik. - Więc nie ubzduraj sobie w tym ptasim móżdżku, że cokolwiek do ciebie czuję lub w jakikolwiek sposób jesteś dla mnie pociągająca. Działałem pod wpływem chwili.
- Nie myśl sobie, że zależy mi na uznaniu nadętego, egoistycznego i zapatrzonego w siebie idioty, który podwala się do wszystkiego co ma cycki.
- Do ciebie się nie podwalam, Granger - odciął się, skutecznie. Chłopak podszedł do swojej torby i zarzucił ją na ramię.
- Skoro zadowala cię ktoś pokroju Lavender albo Pansy to masz niskie wymagania - powiedziała Hermiona, patrząc mu wyzywająco w oczy. On tylko uśmiechnął się złośliwie.
- Przynajmniej mają rodowód jak należy. Żegnaj, Granger.
- Żegnaj, Malfoy. - Chłopak, z dumnie podniesioną głową, wyszedł z pokoju, a po chwili zniknął z jej pola widzenia.
Tak powinno być, pocieszyła się Hermiona. Gryfonka usiadła na najbliższym krześle i ukryła twarz w dłoniach. To nie miało sensu. Ten pocałunek, uczucie którym go darzyła… po prostu oni. Taki związek nie miałby przyszłości i ona dobrze o tym wiedziała. Przecież różniło ich wszystko. Pochodzenie, wychowanie, spojrzenie na świat, towarzystwo, w którym się obracali, czy nawet domy. Jej przyjaciele również nie zaakceptowaliby tego związku, nie mówiąc już o Ślizgonach. Dzielił ich ogromny dystans, a przebycie go wymagało wiele pracy, trudu oraz poświęceń i chociaż było to możliwe (tak jak wtedy, gdy się pocałowali), Hermiona nie chciała podejmować tej walki.  Nie wierzyła, że taka historia może się skończyć się szczęśliwie.
- Proszę ! - rozległ się głos po drugiej stronie drzwi. Hermiona otworzyła je i weszła do gabinetu Dumbledore'a.  Pomieszczenie wyglądało tak, jak zapamiętała je pierwszego dnia. Brakowało tylko sofy, na której leżała. Podeszła do biurka, za którym siedział trzydziestokilkuletni dyrektor. Jego broda i włosy były trochę krótsze i przede wszystkim nie białe, lecz czarne. Nie nosił jeszcze połówek, a bladoniebieskie oczy nie były otoczone przez zmarszczki, lecz gładką skórę młodzika. - A, panna Granger ! Proszę - wskazał jej krzesełko, które zajęła.
- Na pewno zastanawia cię powód, dla którego poprosiłem o tę rozmowę - rozpoczął. - Widzisz, martwię o Harry'ego. Wiemy oboje, w jakim jest stanie.
- Trudno mu się dziwić, panie profesorze.
- Wiem, moja droga - uśmiechnął się. - Harry jest dość… wybuchowy, a po ostatnich wydarzeniach - tu spojrzał na nią sugestywnie, co sprawiło, że oblała się rumieńcem. W tym zamku nie ma wydarzenia, o którym on by nie wiedział, co było trochę przerażające.  - jest bardzo rozemocjonowany. Dlatego chciałbym…
Drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się i do pomieszczenia weszła profesor McGonagall.
- Wybacz to najście, Albusie, ale jest do zamku przybył minister i nalega na natychmiastowe spotkanie z tobą.
- Oczywiście, wpuść go na górę, Minerwo - Hermiona podniosła się z krzesełka i ruszyła w stronę drzwi. - Panno Granger, nie ma potrzeby, żeby opuszczała pani ten pokój.  Myślę, że minister nie ma do mnie tak pilnej sprawy, która wymagałaby całkowitej dyskrecji - Gryfonka spojrzała zaskoczona na dyrektora. - Byłoby jednak lepiej, gdyby nie afiszowała pani swojej obecności tutaj. Radziłbym schować się między półkami za biurkiem. Może znajdziesz sobie jakiś interesujący tom, którego z przyjemnością tobie później użyczę.
- Dziękuję, panie dyrektorze - Hermiona minęła Dumbledore'a i weszła między półki, stąpając w absolutnej ciszy.
- Ach, Hermiona Granger - usłyszała nad sobą znajomy głos. Podniosła wzrok. Na samym szczycie wielkiego regału spoczywała Tiara Przydziału. Tak samo pomarszczona, stara i brudna.
- Witaj - przywitała się.
- Widzę, że przydzieli cię do Gryffindoru, tak jak poprzednio. Szkoda, że nie spytali mnie o zdanie - westchnął kapelusz.
- Dlaczego ?
- Ponieważ przydzieliłabym cię do zupełnie innego domu. Tak… Twoja postawa, ton i pochodzenie wskazują wyraźnie, że powinnaś być gdzie indziej.
- Wiem, wszyscy się dziwią, że nie trafiłam do Ravenclawu.
- Nie mówię o Ravenclawie, chociaż on też nie byłby taki zły.
- Hufflepuff ? - Hermiona była zaskoczona.
- Slytherin - powiedziała Tiara.
- Mylisz się - odpowiedziała dziewczyna. - Moje pochodzenie ? Przecież urodziłam się w rodzinie mugoli, a do Slytherinu trafiają w większości czarodzieje czystej krwi - i skończone dupki, dodała w myślach.
- Wiesz mi, Hermiono Granger, jesteś najbardziej odpowiednią kandydatką na Ślizgonkę jaką spotkałam w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Gdyby Dumbledore nie był taki uparty…
- Muszę pamiętać, żeby mu podziękować - mruknęła pod nosem. - Dlaczego, twoim zdaniem, nadaje się do Slytherinu ?
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. - Nastała chwila ciszy, w trakcie której Hermiona usłyszała głos Korneliusza Knota.
- Co to za głosy, Dumbledore ?
- To pewnie Tiara Przydziału. Biedaczka, zaczyna rozmawiać sama ze sobą na stare lata.
- Ach tak - przytaknął minister.
- Herbaty ?
- Nie dziękuję.
- Może dropsa ? Przerzuciłem się na truskawkowe i muszę ci powiedzieć, Korneliuszu, są o wiele lepsze.
- Nie dziękuję, Dumbledore, nie przyszedłem tu zajadać się twoimi słodyczami.
- W takim razie czemu zawdzięczam tę wizytę ?
- Nie udawaj, Dumbledore, wiesz dokładnie o co mi chodzi. Przestań rozpowiadać te niedorzeczne plotki o tym, że to Sam-Wiesz-Kto zabił Potterów.
- To nie są plotki, Korneliuszu. Kilkoro mugoli widziało go tam.
- Widziało zakapturzone postacie.
- Co nie zmienia faktu, że sam Harry jak i pan Weasley i panna Granger widzieli Voldemorta zaledwie tydzień wcześniej w okolicach Hogsmead.
- I ty wierzysz bandzie nastolatków, która za wszelką cenę próbuje zwrócić na siebie uwagę, po tym jak straciła swoją sławę pogromców Sam-Wiesz-Kogo ? - Hermiona zacisnęła dłonie. Sławy ? Knotowi pomieszało się w głowie. Powrót tego sadysty był ostatnią rzeczą, której jej brakowało do szczęścia.
- Bezgranicznie.
- Nie bądź śmieszny, Dumbledore ! Sam powiedziałeś, że po tak licznym rozszczepieniu duszy, on ma niewielkie szanse na powrót.
- Zmieniłem swoje zdanie - odpowiedział spokojnie dyrektor.
Nagle coś przykuło uwagę Hermiony. Czarna, mała książeczka, wciśnięta między dwa opasłe tomy. Dziewczyna, jak zahipnotyzowana podniosła rękę i wyciągnęła znalezisko. Przewróciła kilka pierwszy stron i po chwili wiedziała, ze trzyma w dłoni prawdziwy skarb. Spis reinkarnacji sprzed 50 lat. Najmłodszy wpis miał 5 lat. Eureka ! Teraz musi tyko powiedzieć chłopakom… Nie, nie Harry'emu. On musi najpierw ochłonąć. Hermiona spojrzała na trzymaną książkę. Przecież Dumbledore nie wypuści jej od tak z tym spisem. Musi coś wykombinować. Porwała pierwszy tom z brzegu i rzuciła zaklęcie zmieniające okładki. Teraz miała przed sobą czarny nieopisany zeszyt, który z powrotem wylądował na półce i spis przygód Króla Artura. Nie wybrała najgorzej. 
- I tak się tu pojawi, Dumbledore - usłyszała głos Knota.
- Obydwaj wiemy jak to się skończyło poprzednim razem - Hermiona mogła przysiądź, że usłyszała w głosie dyrektora lekkie rozbawienie.
- To nie zmieni mojej decyzji.
- Mam rozumieć, że pojawi się z nią ktoś jeszcze ?
- Tak. Pewna młoda dama, która miejmy nadzieję, utrzyma ją w ryzach.
- Mówisz o Daphne ? Urocza dziewczyna. I bardzo zdolna.
- Tak, tak. Urocza. Tak czy inaczej, wszystko postanowione. Przyjadą jutro.
- Doskonale. Jeśli to już wszystko…
- Ach tak, oczywiście, Dumbledore. Do widzenia.
- Do widzenia, Korneliuszu - Hermiona usłyszała kroki ministra. - Myślę, że może już pani wyjść z ukrycia, panno Granger.
Hermiona wysunęła się zza regałów i usiadła na swoim miejscu.
- Wracając do naszej rozmowy, byłby bardzo rad, gdybyście panem Weasley'em mieli oko na Harry'ego, przez jakiś czas. Nie chciałbym, żeby wpakował się w jakieś kłopoty - kolejne sugestywne spojrzenie. I ten dobrotliwy uśmiech.
- Oczywiście, panie profesorze.
- To już wszystko z mojej strony - dyrektor podniósł się z miejsca, Hermiona zrobiła to samo. - Widzę, że coś sobie pani znalazła. Przygody Króla Artura. Bardzo interesująca książka. Jeśli się dobrze wczytać - spojrzał na nią uważnie - można z niej wyciągnąć wiele wartościowych informacji.  - Hermiona chciała spytać, o co miała na myśli Tiara Przydziału, mówiąc, że dziewczyna powinna być w Slytherinie, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Przecież, według kapelusza, niedługo się dowie.
- Będę pamiętać. Do widzenia, panie profesorze.
- Do widzenia, panno Granger.
Hermiona w rekordowym tempie zbiegła po schodach. W uszach nadal brzęczały jej słowa Tiary : "Jesteś najbardziej odpowiednią kandydatką na Ślizgonkę". Dobre sobie. Kapelusz rzeczywiście musiał świrować na stare lata. Bo niby jakim cudem mugolaczka miałaby być przydzielona o domu Założyciela, który chciał się pozbyć ze szkoły takich jak ona ? Jej życie ostatnimi czasy stało się jedną, wielką i niezaprzeczalną paranoją.   Gryfonka sprawdziła godzinę. Dochodziła szósta, co znaczyło, że Harry i Ron niedługo pojawią się w zamku. Dziewczyna ruszyła pod Wejście Główne. Już z daleka słyszała tupot kopyt testrali. Ona również zaczęła wybijać stopą niespokojny rytm. Chciała, żeby jej przyjaciele byli już w bezpiecznych murach zamku, przy niej. Każda kolejna sekunda ciągnęła się niesamowicie.  W końcu usłyszała długo wyczekiwany dźwięk otwierania powozów i chmary uczniów nadciągających do zamku. Wielkie drzwi otworzyły się z hukiem i Hermiona została zalana przez morze nastolatków. Przeczesywała wzrokiem po twarzach, szukając szczupłego bruneta i wysokiego rudzielca. Dostrzegła ich na samym końcu idących w towarzystwie Deana i Neville'a. Za nimi, samotnie kroczył Seamus.
- Ron ! Harry ! - Gryfonka zaczęła przeciskać się przez tłum i po chwili stała już naprzeciwko przyjaciół. - Dobrze, że już jesteście - przytuliła obydwu. Ron odwzajemnił uścisk, ale Harry był tak bierny, jak to tylko możliwe. Zmusił się tylko do delikatnego uśmiechu.
- Jak ci minęły ferie, Hermiono ? - zapytał Dean. Przed oczami stanęły jej wszystkie chwile z Malfoy'em. Od "Jeźdźca bez głowy" przez całus w policzek pod jemiołą, pocałunek w Sylwestra i wyzwiska sprzed kilku godzin.
- Normalnie - odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. - Nie działo się nic ciekawego.
Powrót do normalnego trybu funkcjonowaniu przysporzył piątoklasistom dużo problemów. W trakcie przerwy świątecznej pozwolili sobie na słodkie lenistwo, co po niej powodowało nawał obowiązków. Poza tym, fakt, że większość z nich należała do drużyny Quidditcha również miał wpływ na to, że chodzili wiecznie niewyspani. Jednak jak zawsze istniał wyjątek, który potwierdzał regułę. Hermiona nie miała najmniejszych kłopotów z przystosowaniem się do nowego/starego planu dnia. W chwilach wolnych, które miała za sprawą jakiegoś cudu, ustalała plany powtórek dla siebie i dla chłopaków. Wręczyła im je później. Na początku obydwaj nie byli zbyt przekonani co do jej systemu, ale w końcu, po dokładniejszym przestudiowaniu przyznali jej rację i obiecali trzymać się ustalonego planu. Harry'ego dręczyło coś jeszcze. Na każdej przerwie oblegała go masa uczniów, zadających pytania na temat śmierci jego rodziców oraz rzekomego powrotu Voldemorta. Ron i Hermiona, z pomocą reszty Gryfonów z ich rocznika próbowali rozpędzić tłumy, odmawiając jakichkolwiek odpowiedzi na pytania, przeklinając gapiów za "brak szacunku dla zmarłych" i robiąc wszystko, by Harry miał jak najmniejszy kontakt z całą tą chmarą Tak czy inaczej, pierwsze dwa tygodnie spędzili na ochranianiu Harry'ego.
Czekała ich jeszcze jedna miła niespodzianka. Dzień, po rozpoczęciu się lekcji, do zamku zawitał nowy gość : Dolores Umbridge w swojej własnej, niskiej, ropuchowatej, różowej i znienawidzonej osobie. Podobnie jak McGonagall i większość nauczycieli, nic a nic się nie zmieniła. Nadal miała na twarzy ten paskudnie sztuczny uśmiech, krótkie, grube palce pełne tandetnych pierścionków i wielki notes z różowym piórem. Towarzyszyła jej drobna, cicha rudowłosa kobieta. Miała około 25 lat, a sposób w jaki się wypowiadała wskazywał na jej ogromną wiedzę i inteligencję. W przeciwieństwie do Umbridge, jej uśmiech był ciepły i przyjacielski.
Dolores Jane Umbridge została ponownie mianowana Wielkim Inkwizytorem Hogwartu, w związku niepokojącymi plotkami o powrocie Voldemorta. Miała odpowiadać za bezpieczeństwo uczniów w zamku. Hermiona czekała z niecierpliwością, aż znów zaczną się pojawiać te debilne dekrety.
***
Transmutacja ciągnęła się jak nigdy. Hermiona nie wiedziała czy to dlatego, że w ramach powtórki wrócili do przemieniania wody w sok dyniowy, co udało jej się za pierwszym podejściem, czy dlatego, że zaledwie ławkę dalej siedziała pewien irytujący, blond włosy dupek, w którym była zakochana. Od czasu wyzwisk unikali się jak to tyko było możliwe. Żadnych spojrzeń, uśmiechów, nic, co mogłoby wskazywać na to, co do niego czuje. Zachowanie chłopaka również utrzymywało ją w przekonaniu, że po prostu się nią zabawił i nic dla niego nie znaczyła. Ale ona nie była obojętna. Za każdym razem, gdy go widziała, budziła się w niej dziwna pustka, której nie mogła niczym zapewnić. Chciała znów być przy nim, czuć jego dotyk, wdychać woń jego perfum, słyszeć jak wymawia je imię w ten niepowtarzalny sposób.  Nie moc zrobienia tego wszystkiego sprawiała jej wręcz fizyczny ból.  Tak samo jak jego słowa za każdym razem gdy się spotkali.
- Nie znacie jakiegoś dobrego sposobu na wypędzanie duchów ? - jęknął Ron, gdy później szli na Historię Magii.
- Nie na duchy świadome - odpowiedziała Hermiona. Jeszcze jedno jęknięcie.
- Jeśli jeszcze raz będzie nawijał o jakiś buntach goblinów albo wojnach olbrzymów, to zasnę na siedząco. Jak można tak przynudzać ?
- Jakbyś już tego nie robił, Ron - zakpiła Hermiona. Po każdej lekcji Historii Magii musiała pożyczać mu swoje notatki, ponieważ większość lekcji rudzielec leżał na swojej ławce z zamkniętymi oczami.
Nagle na horyzoncie pojawił się Malfoy ze swoją świtą, składającą się z Crabbe'a, Goyle'a, Pansy i Blaise'a.  Gryfonom zrzedły miny, bowiem Ślizgoni zajmowali sobą całą szerokość korytarza, a to oznaczało niezłe przepychanki. Hermiona wbiła wzrok w ścianę, nie unikając za wszelką cenę spojrzenia na Dracona i na jego dłoń splecioną z dłonią Pansy. Z dumnie podniesioną głową szła dalej, nie zbaczając z kursu. Przyjaciele poszli w jej ślady i teraz trójka Gryfonów szłam naprzeciw piątki Ślizgonów. Takie zderzenie nie mogło się dobrze skończyć. Nie w momencie, w którym Harry musiał przechodzić między Crabbe'em i Goyle'em, Ron między Blaise'em i Pansy, a Hermiona między Ślizgonką, a Draconem. Pansy skorzystała z okazji i z całej siły popchnęła Gryfonkę, która odbiła się od Malfoy'a i wylądowała na podłodze, nieźle tucząc sobie siedzenie.
- Uważaj jak chodzisz, szlamo - zaśmiała się Pansy, uczepiając się ramienia Dracona.
Hermiona zacisnęła zęby i podniosła się z ziemi otrzepując szatę z piasku i kurzu wiekowych posadzek.  Uśmiech na ustach Ślizgonki rozbudził w niej czystą agresję i miała ochotę przyłożyć jej w te krzywe zęby. Spojrzała na przyjaciół. Harry nadal przepychał się między osiłkami Malfoy'a a Ron taktycznie, jednym płynnym ruchem wyminął Blaise'a. Po chwili stanęli przy niej. W tym czasie Draco zaczął teatralnie czyścić swoją szatę.
- Nigdy się nie pozbędę tego szlamu z szaty, dzięki, Granger - uniósł ręce w geście poddania się.
- Nie, to bardziej wygląda jak ten łój, który masz na głowie, Malfoy - odpowiedziała.
- Jak tam rodzice, Potter ? - zwrócił się do chłopaka Goyle. - Pozdrów ich ode mnie i mojego ojca.
- Nie waż się mówić o moich rodzicach ! - Harry wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w Goyle'a. Ten tylko zaśmiał się złośliwie. Hermiona podeszła do przyjaciela.
- Harry, nie warto ! Naprawdę, poza tym, spóźnimy się na lekcje - pociągnęła go za rękaw szaty. Tak jak obiecała Dumbledore'owi, nie chciała, żeby przyjaciel znów się wpakował w jakieś kłopoty. - Harry !
- Ok - mruknął przyjaciel i schował różdżkę. Ron objął go ramieniem z drugiej strony.
- Nie ma co marnować na nich czasu - powiedział do przyjaciela i razem ruszyli w swoim kierunku.
- Prawdziwa gryfońska odwaga - zawołał za nimi Draco. - Odwrócić się tyłem i uciec.
Hermiona nie miała już siły i pomysłów na to, jak się odciąć.
- Odwal się, Malfoy - odkrzyknęła, gdy znikali za zakrętem. 

Ferie - cudowny, błogosławiony czas, w którym mogę pisać, pisać, pisać ! A może po prostu nie mogę znieść myśli, że Hermiona i Draco się tak pokłócili ? Tak czy inaczej, efekt jest taki, że nie mogę się oderwać od komputera :D Następny rozdział będzie odrobinę słodko-gorzki :) Jeśli macie jakieś sugestie, propozycje lub uwagi, piszcie w komentarzach :) Wtedy będę wiedziała nad czym jeszcze popracować. Dziękuję Alisii za wszystkie komentarze :) To bardzo pomaga pisać ♥ 

16 stycznia 2013

Rozdział 18


"Każdy ból sprawia, że jesteś silniejszy.
Z każdy lękiem odnajdujesz w sobie nową odwagę.
Każde złamane serce niesie za sobą mądrość"

Trzaskanie kominka, ciepły koc, grube skarpetki, kubek parującej herbaty i padający za oknem śnieg. Obraz jak najbardziej idylliczny. Jednak było coś, co go psuło. A właściwie ktoś. Hermiona wpatrywała się w migoczące płomienie. Nie była pewna kiedy po raz pierwszy zaczęła żałować pocałunku z Draconem. Czy w momencie, kiedy pożegnał się z nią jak gdyby nigdy nic, czy kiedy następnego dnia przywitał się z nią tak samo?  Nie spodziewała się przecież wielkiego wyznania miłości, czy szczególnych czułości, ale z drugie strony, czego tak naprawdę mogła oczekiwać od niego ? Wystarczyłby jej jeden cieplejszy uśmiech, jakaś mała zmiana w tonie, którym się do niej zwracał. Potrzebowała czegoś, dzięki czemu uwierzyłaby, że ten pocałunek miał miejsce, że nie był tylko snem. Jednak Draco zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Jakby to, co się wtedy stało nic dla niego nie znaczyło. W niej samej natomiast obudził się dziwny strach, którego pochodzenia nie rozumiała. 
 Głośne hasło, energiczne kroki i po chwili przed Hermioną stanęła profesor McGonagall. Była blada, ręce jej się trzęsły, a grymas na jej twarzy jeszcze bardziej uwidoczniał wszystkie zmarszczki.
- Czy coś się stało, pani profesor ? - spytała Hermiona, podnosząc się.
- Wczoraj w nocy… Voldemort… zaatakował…. Potterów - kobieta jeszcze bardziej zbladła, co nie wróżyło nic dobrego.
- Co z nimi ? Są cali ? - Hermiona czuła, jak uginają się pod nią kolana.
- Lilly i James… - głos McGonagall zaczął się łamać - oni… nie żyją…
Kubek, który Gryfonka chwilę wcześniej trzymała w dłoniach, spadł na podłogę, rozsypując się na kawałki, a brązowy płyn rozlał się naokoło, mocząc jej skarpetki. Lilly i James… rodzice Harry'ego…. nie żyją ? Nie, to nie może być prawda ! NIE MOŻE !
- A co z Harrym ? Czy on też. … ? - najczarniejszy scenariusz stanął przed jej oczami.
- Nie, Harry jest cały i zdrowy. Był wtedy u Artura i Molly. - Harry cały i zdrowy. Tylko to się dla niej teraz liczyło.
- Pani profesor, czy mogłabym… użyć sieci Fiuu by dostać się do Nory ?
- Właśnie z tym do ciebie przyszłam, Hermiono. Myślę, że nawet powinnaś. Skorzystasz z mojego kominka. Zabierz tylko kilka podstawowych rzeczy, na noc wrócisz do zamku.
- Oczywiście - Hermiona ruszyła w kierunku schodów, na których pojawił się Draco.
- Co się stało ? - zapytał. W pierwszym odruchu chciała mu odpowiedzieć, ale po chwili zmieniła zdanie.  To nie jego sprawa.
- Nic takiego - odpowiedziała, mijając go.
- Czyli ten kubek zbiłaś tylko ot tak, dla zabawy ?
- Powiem ci jak wrócę - rzuciła i wbiegła na schody.
Porwała kurtkę, zmieniła buty i zeszła na dół, gdzie czekała na nią Minerwa. Zdążyła już naprawić naczynie i sprzątnąć rozlaną herbatę.
- Gotowa ?
- Tak, pani profesor.
- W takim razie, pośpiesz się. Najlepiej dla Harry'ego, żebyś już przy nim była.
Jeśli tego dnia Minerwa McGonagall dowiedziała się czegoś nowego, to z pewnością tego, że nie należy poganiać Gryfonki, która przy okazji jest ścigającym. Hermiona mijała korytarze i przeklinała schody w zawrotnych tempie, tak, że nauczycielka miała problem, by dotrzymać jej kroku. Ale Gryfoni już tacy byli. Gorącokrwiści, odważni , gotowi nieść pomoc w każdej chwili, zwłaszcza przyjaciołom. I dlatego Minerwa była dumna z tego, że jest opiekunką domu Lwa. Była dumna, że jej podopieczni wyrastają na takich właśnie ludzi.
- Nora ! - Hermiona zniknęła w szmaragdowych płomieniach, by pojawić się w kominku domu Weasley'ów. Od progu przywitała ją pani Weasley. Była blada, a na jej zmęczonej twarzy widać było wielkie sińce pod oczami.
- Hermiono ! Jak dobrze, że jesteś ! Harry cały czas nie wychodzi ze swojego pokoju. Może w końcu ty do niego dotrzesz. Już wszyscy próbowaliśmy, Ron i Ginny po kilkanaście razy - kobieta zaprowadziła ją po schodach pod pokój swojego najmłodszego syna.
- Dziękuję - zwróciła się niej i zapukała. - Harry ?
- Zostaw mnie - usłyszała z drugiej strony.
- Harry, proszę !
- Idź sobie !
- Nie ! Będę tu siedzieć, dopóki mnie nie wpuścisz - powiedziała, siadając na podłodze. Na schodach pojawił się Ron.
- I co z ni….
- Ciiii - uciszyła go gestem ręki, nasłuchując, co dzieje się w pokoju obok. Przyjaciel usiadł koło niej.
- Harry, chcemy ci pomóc - zaczął Ron.
- Nie pójdziemy stąd - ostrzegła jeszcze raz Hermiona.
Po chwili usłyszała ciche kroki i dźwięki otwieranych drzwi. Skrzydło przesunęło się o kilka milimetrów, po czym znów pojawił się odgłos kroków. Przyjaciele wstali i ostrożnie uchylili drzwi. Harry siedział na jednym z łóżek, zwrócony twarzą do okna, tyłem do nich. Hermiona podeszła do niego na palcach.
- Harry ? - położyła mu rękę na ramieniu, którą on strzepnął. - Harry, błagam, spójrz na nas.
Chłopak trwał w bezruchu. Hermiona wyminęła go i usiadła tuż przed przyjacielem.
- Harry… - chłopak niespodziewanie wtulił się w nią i zaczął płakać.
Hermiona głaskała go po plecach, nie bardzo wiedząc, co może mu powiedzieć. Niech się najpierw wypłacze, pomyślała.  Spojrzała na Rona, który usiadł na drugim łóżku nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Czekali w ciszy, aż Potter się uspokoi, co zajęło mu trochę czasu.
- Stary ? - zaryzykował Ron, gdy minął wybuch.
- To moja wina - powiedział Harry, chowając twarz w dłoniach. - Powinienem im powiedzieć, walczyć o to, by Dumbledore odbudował Zakon Feniksa. Zmusić go do tego !
- Harry, to nie była niczyja wina ! Nie mogłeś wiedzieć, że to się stanie - powiedziała Hermiona, zgodnie z prawdą.
- Powinienem być tam z nimi, walczyć o nich…
- Wtedy te byś zginął !
- I dobrze ! Wtedy nie musiałbym już się o nic martwić ! Żadnych problemów ! Nie byłoby Voldemorta, Charlesa, Ginny, nikogo, kto mógłby mi coś jeszcze zrobić ! Tylko ja i ludzie na których mi zależy !
- Czyli na nas ci nie zależy ? - spytała chicho Hermiona. Jego słowa bardzo ją zabolały, a poza tym, przez chwilę miała wrażenie, że słucha jednego z monologów Hamleta, a to nie wróżyło nic dobrego.
- Ja nie… nie… - zaczął się jąkać. - Wiecie, że…
- Wiemy, stary - zapewnił Ron. Wiedzieli, że nie miał tego na myśli. - Co teraz zrobisz ?
- Znajdę go. Znajdę go i zemszczę się. Będzie cierpiał, tak bardzo, że pożałuje dnia, w którym się urodził. Zabiorę mu jego rodzinę, tak jak on zabrał moją - wycedził przez zęby. Przerażone spojrzenia Hermiony i Rona spotkały się tuż nad jego głową.
- Harry, nie możesz ! On na to liczy ! Liczy, że będziesz szukał zemsty i sam do niego przyjdziesz ! - wykrzyknęła dziewczyna
- No to ma to jak w banku ! Niech tylko przyśle adres.
- Stary, to nie jest śmieszne - Ron pobladł.
- A CZY JA WYGLĄDAM JAKBYM ŻARTOWAŁ ?! - przyszedł kolejny wybuch. Hermiona skurczyła się w sobie, czekając na ciąg dalszy. - ZAPŁACI MI ZA WSZYTSKO! NIE SPOCZNĘ, DOPÓKI NIE ZEJDZIE Z TEGO ŚWIATA !
Kilka godzin później Harry zasnął, co jego przyjaciele przyjęli z ogromną ulgą. Zeszli na dół, do jadalni, gdzie w napięciu czekała na nich cała rodzina Weasley'ów.
- I co z nim ? - dopytywała pani Weasley, gdy tylko przekroczyli próg.
- Śpi - odpowiedziała Hermiona, opadając na najbliższe krzesło. Wybuchy Harry'ego zawsze zabierały jej dużo energii, a samo uspokojenie go graniczyło z cudem.
- Biedaczysko- zaczęła zawodzić matka Rona. - Znów stracił rodziców.  Nie mogę sobie wyobrazić co musi czuć. I pewnie Dumbledore tak jak poprzednio pośle go do tych okropnych mugoli.
- Czy tym razem nie będzie mógł zamieszkać z Syriuszem ? - zapytał Fred.
- Syriusz dużo podróżuje i często nie ma go w domu.
- Ale przecież Harry też chodzi do szkoły, więc wystarczyłoby, gdyby Syriusz wracał do domu na święta, a w wakacje mogą gdzieś jechać razem - dołączył się George.
- O tym zadecydują wspólnie z Albusem. Przynajmniej na razie, będzie mieszkał u nas - powiedziała pani Weasley.
- Wiadomo już jak to się stało ? - zapytała Hermiona. Była bardzo ciekawa ja do tego doszło.
- Na razie nie ma zbyt wielu szczegółów - wtrącił Bill. Hermiona przeniosła wzrok na mężczyznę. Bez swojej blizny na policzku wyglądał… dziwnie. - Wiemy tylko, że Sami-Wiecie-Kto pojawił się w Dolinie Godryka tuż przez północą z grupą śmierciożerców. Potterowie nie mieli najmniejszy szans. Kilkoro mugoli słyszało donośne krzyki, czyli musieli ich torturować zanim… - Bill zawiesił głos.
Resztę mogli sami sobie dopowiedzieć. Hermiona przygryzła dolną wargę. Cała armia przeciwko dwójce.   To bardzo w stylu Voldemorta. Zastanawiała się co, czuli przed śmiercią rodzice Harry'ego. Strach przed śmiercią, niepewność co do przyszłości ich syna ? Czy może ból był tak ogromny, że nie byli w stanie jasno myśleć ? Każdy z tych scenariuszy był tak samo przerażający i nieludzki jak to tylko możliwe.
- Hermiono, może zjeść coś przed powrotem ? - z zamyślenia wyrwał ją głos pani Weasley.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała.
Czuła ssanie w żołądku, ale nie byłaby w stanie przełknął ani kęsa. Spojrzała na zegar. Rzeczywiście, powinna się już zbierać. Pożegnała się z wszystkimi, na ślepo obiecując, że pojawi się następnego dnia. Szczerze mówiąc, to nawet gdyby nie otrzymała pozwolenia, to i tak znalazłaby sposób, by dostać się do Nory. 
W salonie czekał na nią Draco. Na początku nie zauważyła go i spokojnie rozsiadła się na jednym z foteli, wsłuchując się w otaczającą ją ciszę, która do spółki z mrokiem łagodziła skołatane nerwy.
- Hej - podskoczyła na dźwięk tego głosu. Ślizgon stał tuż za nią opierając się o jej fotel. Tak blisko, a tak daleko.
- Hej - odpowiedziała.
- Powiesz mi o co chodziło rano ? - Czyli to dlatego na nią czekał.
- Sprawa nie dotyczy mnie, więc nie mogę ci powiedzieć. Poza tym - dodała gorzko - z pewnością dowiesz się jutro z gazet.
Gryfonka wstała. Złapała się na tym, że chciałaby, żeby Draco ją teraz przytulił. Próbowała pozbyć się tego uczucia, ale ono tylko rosło.
- Możesz mi powiedzieć teraz, skoro jutro i tak będę wiedział - naciskał.
- Nie, nie mogę. Dobranoc - powiedziała i ruszyła w stronę schodów.
- Granger ! - usłyszała za sobą. Nie zareagowała. Po tym, co się stało w Sylwestra powinni chyba być na wyższym poziomie niż "Malfoy" i "Granger". Silne dłonie złapały ją od tyłu i zatrzymały. - Hermiono, co jest ?
Dziewczyna poczuła jak do oczu naszły jej łzy. Pokręciła głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Draco zrozumiał niemy przekaz i przytulił ją.  Tego było Hermionie za wiele. Rozpłakała się na dobre. Łzy płynęły po jej policzkach nieprzerwanym strumieniem, a jej oddech stał się urywany. Dlaczego życie jest tak niesprawiedliwe ? Harry w końcu miał rodziców, poznał jak to jest mieć prawdziwy dom. Kochającą, dbającą o niego matkę i ojca, który uczył go latania na miotle, panowania nad mocą i który był wzorem do naśladowania. I wszystko tylko po to, by znów to stracić. Dlaczego ?
Ślizgon bez słowa zaczął prowadzić ją w stronę dormitorium chłopaków. Gryfonka nie miała siły by się kłócić, po prostu poddała się. Chłopak położył ją na łóżku Rona i usiadł obok. Delikatnie gładził jej włosy, co przynosiło ulgę. Hermiona, wtulona w poduszkę i pocieszana przez Draco szybko się uspokoiła.  Wzięła kilka głębszych wdechów. Przewróciła się na bok, przodem do Dracona i chwyciła jego dłoń. Chłopak podniósł splecione ręce i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Po czym nagle rozluźnił uścisk i wstał. Hermiona bez protestu puściła go. Chłopak zniknął jej z pola widzenia, ale usłyszała odgłos odsuwania zasłon. Zasuwanie zasłon, zmiana ubrań, wchodzenie pod kołdrę.  Cisza.
Hermiona nie była pewna ile czasu leżała wpatrując się w sufit. Była zbyt rozbudzona tym wszystkim co się stało, by zasnąć. W końcu też znalazła odpowiedź na dręczące ją pytanie. A ona nasunęła się, gdy zobaczyła Ginny. Bała się zaangażowania. Bała się, że Draco ją zrani. Że skończy się to tak jak związek z Charlesem. Przecież Ślizgon miał w szkole reputację łamacza serc. Skąd mogła mieć pewność, że z nią będzie inaczej ? Że nie jest tylko kolejną zdobyczą, którą Malfoy chce dodać do swojej kolekcji ? Kto wie?
Następne kilka dni przyniosło nowe wybuchy Harry'ego, nowe wątpliwości i nowe informacje na temat morderstwa.
- Czy ministerstwo wie już coś konkretnego ? - spytała pani Weasley męża, gdy ten wrócił do domu. Harry miał kolejny napad złości, więc wszyscy ewakuowali się do bezpiecznej i potterowolnej strefy, którą była kuchnia.
- Ministerstwo nie chce przyjąć do wiadomości, że stoi za tym Sama-Wiesz-Kto - odpowiedział pan Weasley z grymasem na twarzy. - Chcą postawić zarzuty Moody'emu !
Artur Weasley wytłumaczył im, że Szalonooki wyznał, że odwiedził Lilly i Jamesa tuż przed atakiem, ponieważ chciał złożyć im życzenia, co też zrobił. Jednak resztę wieczoru spędził u Lupina i Tonks, którzy potwierdzili to zeznanie. Mimo to, grupa dochodzeniowa, która  przesłuchała wszystkich mieszkających w okolicy mugoli (po czym wyczyściła im pamięć) nadal mianowała go głównym podejrzanym. Kingsley, który również był jej częścią opowiedział państwu Weasley, że znają część nazwisk śmierciożerców, którzy zaatakowali Potterów. Oczywiście, młodsza część rodziny tych szczegółów dowiedziała się dzięki sztuczkom bliźniaków, bowiem dorośli wygonili ich na tej części historii.
- Lestrange - wycedził Fred. - Można było się tego spodziewać. Jak ona się teraz nazywa ? Sangclair ?
- Chyba tak - przyznał George.
***
Ferie świąteczne zbliżały się ku końcowi. Hermiona większość czasu spędzała w Norze, gdzie ze wszystkich sił pomagała Harry'emu. Wracała późnym wieczorem, ciągle zmęczona, ale w nocy nie mogła spać. Było coś, co ciągle ją męczyło i za co musiała się wziąć. W końcu, w ostatni dzień ferii nadarzyła się ku temu okazja. Draco siedział przy stole, czytając jakąś książkę. Hermiona wzięła głębszy wdech. Wiedziała, że musi to zrobić, ale nie była pewna, czy da radę. Jeszcze jeden wdech. Podeszła do stołu i usiadła naprzeciwko chłopaka.
- Draco… musimy porozmawiać…

Jestem okropna, ale musiałam to zrobić :( Trochę krótko, ale postaram się szybko dodać następny rozdział. Trzymajcie się :D 

6 stycznia 2013

Rozdział 17


1758 roku doszło do ponownego zgromadzenia Wyższej Rady Mugolaków. W 1758 roku doszło do ponownego zgromadzenia Wyższej Rady Mugolaków. W 1758 roku doszło do ponownego zgromadzenia Wyższej Rady Mugolaków.
Hermiona po raz piętnasty czytała to samo zdanie.  I po raz piętnasty nie dochodził do niej jego sens. Po prostu sunęła wzrokiem po literkach, które układały się słowa. Zwykłe przekazy graficzne, których znaczeń nie była w stanie zrozumieć, ponieważ myślami była gdzieś indziej. Gryfonka ze złością zatrzasnęła książkę. Nie da rady niczego powtórzyć, a planowała przynajmniej kilka godzin dziennie poświęcić na naukę.  Ostatnie kilka dni spędziła na odrabianiu zadań domowych, choć nie była do końca przekonana co do ich poprawności, zabawianiu Mike'a i wieczornych maratonach filmowych. Ustalili z Malfoy'em, że nie będą puszczać nic, co w swoim opisie zawierało znaczek "+12", tak więc, zdążyli obejrzeć "Opowieści z Narnii", pierwszą i drugą część oraz "Shreka 1-3". Hermiona była zaskoczona, że Ślizgoni posiadają tak dużą kolekcję mugolskich filmów.
Dziewczyna schowała książki do torby i zeszła do salonu. Nadszedł czas, w którym mieli mieszkać w wieży Gryffindoru, z czego bardzo się cieszyła. W zimnych, pustych lochach brakowało jej ciepła tego miejsca. Fred i George przeszli samych siebie dekorując salon. Przy każdym oknie i nad kominem powieszone były czarodziejskie lampki, układające się w najróżniejsze wzory, świecące tylko na złoto i czerwono.  Pod sufitem roiło się od girland, łańcuchów i jemioły, porozwieszanej w pokaźnych ilościach w rogach i na samym środku. Mike i Malfoy zajęli sypialnie Harry'ego, Rona, Neville'a, Seamusa i Deana - o czym właścicielom wolała nie wspominać - natomiast ona w końcu mogła wyspać się we własnym łóżku.
W salonie czekał na nią Malfoy. Siedział w jednym z foteli, pochłonięty lekturą książki, którą Hermiona przed chwilą skończyła.
- Jak się czuje Mike ?
- Lepiej - odpowiedział, przerzucając kolejną stronę.  Spojrzał na nią przelotnie i wrócił do lektury.
- Istnieje cień szansy, że pani Pomfrey go wypuści ?
- A widzisz go gdzieś tutaj ?
- Nie.
- To masz odpowiedź. - Mike rozchorował się po wyjściu na łyżwy. Przemoczył sobie stopy, o czym nie powiedział im przez dwie godziny i to zrobiło swoje. Drugi dzień leżał w Skrzydle Szpitalnym pod czujnym okiem pani Pomfrey, połykając najróżniejsze ziółka.
Hermiona spojrzała przerażona w okno. To znaczyło, że Sylwestra spędzą sami, tylko we dwoje.  Na myśl o tym , po kręgosłupie przeszły jej dziwne prądy. Sami. To słowo odbijało się echem po jej głowie.  Po sytuacji pod jemiołą nie zostali sami dłużej niż 2 minuty. Nawet, kiedy Mike leżał w Skrzydle, zawsze któreś z nich uciekało na górę. Od tamtego wieczora nie poruszyli też tego tematu.  Gryfonka usiadła w fotelu znajdującym się przy kominku (na którym na prośbę Stewarta pojawił się telewizor identyczny do tego z salonu Slytherinu), lecz po chwili znów wstała. Miała ochotę na spacer. Chciała wyrwać się z murów, powdychać świeże powietrze. Porwała płaszcz z czapką i szalikiem i ruszyła w stronę wyjścia.
- Dokąd idziesz ? - usłyszała, gdy mijała fotele.
- Na dwór. Niedługo wrócę - rzuciła, wciągając nakrycie.
Na policzkach czuła zimny wiatr i płatki śniegu, które ten wiatr niósł ze sobą.  Stawiała powoli każdy krok, rozkoszując się ciszą i spokojem panującym wokół. Nią samą od jakiegoś czasu targały nieznane emocje. Coś dziwnego pojawiło się jej wnętrzu i przewróciło wszystko do góry nogami. Wiedziała też kto powodował u niej ten stan. Wcześniej istniały tylko domysły, niejasne przesłania, które ignorowała lub wmawiała sobie, że to tylko złudzenie. Ale od momentu, w którym stanęli pod tą jemiołą, wiedziała. Wiedziała, dlaczego jej serce przyspieszało za każdym razem, gdy stanął za blisko, dlaczego ciągle próbowało się sama przekonać, że jej się nie podoba, dlaczego jego każdy najmniejszy dotyk parzył, dlaczego w normalnie zimnych, szarych oczach widziała jakieś emocje, ba, dlaczego zaczęły jej się te oczy podobać. Dlaczego miała motylki w brzuchu gdy tylko go widziała, dlaczego skupienie się na prostej czynności w jego obecności wymagało tak wielkiego poświęcenia. Zakochała się w nim. Zakochała się w Draconie Malfoy'u. Jak mogła być tak głupia?! Przecież to był Malfoy. Był typem człowieka, z którym się walczy, a nie się w nim zakochuje. Jakby nie wystarczyły jej lata upokorzeń, wyzwisk, obelg i zaklęć. Teraz skazała się na jeszcze gorszy los. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Mogła się jedynie modlić, by to uczucie jej przeszło, by umarło śmiercią naturalną. Bo jakie inne miała opcje ? Nie miała z kim o tym porozmawiać, a i nie była pewna, czy komukolwiek by się do tego przyznała. Przyjaciele wyśmialiby ją, albo wzięli za wariatkę. Powiedzieć Malfoy'owi ? Nie ma szans. Nawet w najśmielszych snach nie wierzyła w to, że chłopak może odwzajemnić to uczucie. Ale czy tego właśnie chciała ?
 Hermiona potrząsnęła głową, w której zebrało się zbyt dużo myśli i wzięła kilka głębszych wdechów.
- Dlaczego ? - spytała na głos, unosząc głowę.
Nie kierowała tego pytania do nikogo szczególnego, ale miała nadzieję, że ktoś lub coś usłyszy i odpowie. Tak się jednak nie stało. Zrezygnowana, pokręciła głową jeszcze raz, tym razem mocniej. Musi się pozbyć tego uczucia. Musi je wyrwać z korzeniami i spalić, bo w innym przypadku ono ją zabije, zatruje od środka. Czuła, że przyjdzie kiedyś dzień, w którym się nieszczęśliwie zakocha, w końcu nie była jakoś szczególnie ładna, czy zabawna, ale sądziła, że będzie to ktoś bardziej wart tego uczucia. Po całej sprawie z Charlesem i Kubą myślała, że los jej odpuści i w końcu spotka kogoś, z kim będzie szczęśliwa i że przeżyje swoją pierwszą, prawdziwą miłość. I właśnie przeżywała. Brawo, losie, znów sobie po mnie pojechałeś, pomyślała. Draco Malfoy. Jej pierwsza, prawdziwa miłość. Czy te dwa pojęcia nie są całkowitymi przeciwieństwami ?

Hermiona stała przed swoją szafą, którą dzieliła z Lavender i Parvati, nie bardzo wiedząc co na siebie włożyć. Była bardzo ciekawa jakim sposobem McGonagall wpadła na genialny pomysł, żeby zorganizować Sylwestra dla dwójki uczniów, którzy unikali się za wszelką cenę. Od tak wpadła do salonu, zawołała ich do siebie i oznajmiła, że nauczyciele mają swoje przyjęcie, a skoro ich jest tylko dwoje, również będą mieli swoje. Na nic zdało się przekonywanie, że nie jest to im do niczego potrzebne, dadzą sobie radę sami i nie chcą robić kłopotu. Nauczycielka nie chciała ich słuchać i wręcz wymusiła na nich zgodę, po czym oznajmiła, że wszystko pojawi się o 20. Dostali więc 3 godziny, żeby się przygotować. W momencie, w którym Hermionie zaświtała myśl, że można to wszystko po prostu olać i nie zejść na dół, McGonagall dodała, że przyjdzie sprawdzić jak się bawią. I lepiej dla nich, żeby tu byli. Koniec. Będzie musiała przyjść.
Tak więc, wracając do punktu wyjścia, Hermiona owinięta w ręcznik, z turbanem na głowie i szczoteczką w lewej ręce stała przed szafą nie wiedząc, w co się ubrać. Przeszła wzrokiem po wszystkich swoich wieszakach i jej uwagę przykuły niebieska sukienka oraz granatowa spódnica. Wyciągnęła je z szafy i położyła na łóżku. W spódniczce było by jej wygodniej, ale sukienka bardziej pasuje do okazji. Poza tym, chyba właśnie w niej lepiej by wyglądała. Hermiona chwyciła się tej myśli. Czy naprawdę chce ładnie wyglądać dla… niego ? Spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami. Zostało jej półgodziny. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych wdechów. Przecież to nie będzie nic takiego. 4 godziny sami, w salonie, przy stole zastawionym jedzeniem. Pogapi się w sufit, trochę za okno, zje co nieco, złoży mu życzenia i pójdzie spać. Wszystko będzie normalnie, jak gdyby nigdy nic. Jakby nie była w nim zakochana. Podjęła decyzję.
Gdy wybiła dwudziesta, Hermiona włożyła buty, przejrzała się przelotem w lustrze i wyszła na schody. Schodząc, jeszcze raz przyjrzała się swojemu strojowi. Wybrała spódniczkę. Do niej założyła prostą, ale elegancką bluzkę na krótki rękaw w kolorze jasnego brązu, zgrywającą kolorem do grantu i czarne półbuty na lekkim obcasie z koralikami z przodu. Włosy wyprostowała i postawiła na minimalizm z doborem fryzury - spięła je w wysoką kitkę. Na dole przywitał ją stół zastawiony najróżniejszymi półmiskami z sałatkami, przekąskami, deserami i napojami. Na środku stołu, w pojemniku z lodem stał szampan, a obok stołu stał Malfoy. Jego widok zapierał jej dech w piersiach. Ubrany w eleganckie spodnie, czarny sweter, a pod nim białą koszulę, prezentował się nadzwyczaj dobrze. On również przyjrzał jej się uważnie, ale nie odezwał się ani słowem. Hermiona podeszła do pierwszego lepszego krzesełka i zaskoczona przyglądała się, jak Ślizgon odsuwa je dla niej. Usiadła, po czym on zajął miejsce tuż obok. Gryfonka zaczęła intensywnie wpatrywać się w swój pusty talerz, nie bardzo wiedząc co może powiedzieć w takiej sytuacji. Malfoy również nie brał się do zaczęcia jakiegokolwiek tematu, więc trwali w ciszy przez kilka minut, w trakcie których Hermiona zaczęła żałować, że nie postawiła się i nie została na górze.
- A więc - zagaił Malfoy. - Będziemy tak siedzieć przez 4 godziny ?
- Możesz coś zjeść, proszę - podała mu półmisek z czymś co wyglądało jej na sałatkę z makaronem, serem, szynką i czymś jeszcze, czego nie mogła zidentyfikować.
- Wiesz o co mi chodzi, Granger.
- Ten łosoś wygląda smakowicie… - chłopak położył dłoń na jej dłoni, zmuszając ją tym samym, by spojrzała na niego. - Nie wiem, może - wymamrotała, bo tylko na tyle było ją stać. Czy on musi być tak blisko niej ? Jakby nie wystarczyło mu, że torturuje ją swoją obecnością.
- Czyli co, posiedzimy w zupełnej ciszy ?
- Chyba nie mamy zbyt wielu wspólnych tematów. No, może nie licząc tych wszystkich kłótni i wyzwisk - dodała ciszej.
- Niektóre były nawet zabawne - stwierdził.
- Dla kogo były, dla tego były. Nie wiem, czy chciałbyś mieć przednie zęby długie na pół metra.
- Ale potem miałaś o wiele ładniejszy uśmiech - Malfoy uśmiechnął się, wypowiadając te słowa. Hermionę zaskoczyła ta wzmianka o uśmiechu.
- Fakt. Śmiesznie to wyglądałeś poskładany na kostkę w pociągu w piątej klasie - dziewczynie wcale nie było do śmiechu, gdy teraz o tym myślała, ale wiedziała, że to słaby punkt Malfoy'a. Rzeczywiście, skrzywił się nieznacznie, rzucając ponure spojrzenie w kierunku pokoju chłopaków.
- Powinnaś widzieć minę mojej matki, gdy mnie znalazła. To był cud, że nie odszukała Pottera i nie zadusiła go własnymi rękoma.
- Musi cię bardzo kochać - uśmiechnęła się do niego.
- Tak. Tak samo jak ja ją - chłopak spojrzał na nią i odpowiedział na uśmiech, ale jego był przygaszony, smutny, jakby myśl o matce sprawiała mu przykrość.
- Dlaczego jesteś tutaj ? - zapytała po chwili milczenia.
- Ponieważ nie chce mi się siedzieć samemu na górze, poza tym McGonagall….
- Nie chodzi mi o teraz - przerwała mu. - Dlaczego zostałeś w zamku na święta ?
- Sam nie wiem - odpowiedział. Wzrok miał nieobecny. - Prezenty tak czy siak dostanę, a tutaj… tutaj jest lepiej.  W Malfoy Manor każde święta wyglądają tak samo. Uroczysta kolacja, rano uroczyste śniadanie, potem prezenty, chwila rozmowy z rodzicami i każdy zaczyna zajmować się sobą. Koniec. Święta ograniczają się do choinki, ozdób, prezentów i dwóch posiłków. W Hogwarcie jest inaczej. Lepiej.
Przypływ szczerości w wykonaniu Malfoy'a był rzeczą dość dziwną. Hermiona widziała jak zmienia się jego twarz, gdy mówił o swoim domu. Był zimna, bez wyrazu. Gdy natomiast wrócił do Hogwartu pojawił się promyk czegoś pozytywnego.
- A co z tobą, Granger ?
- Nie mogłam wrócić do domu.
- Ale dlaczego ?
- To długa historia.
- A to będzie długie 3, 5 godziny, więc mam czas.
- Nie mogłam wrócić do domu - zaczęła. W końcu on opowiedział jej swoją. Poza tym, za długo nosiła swoją zamkniętą w sobie na trzy spusty. Chciała się komuś wyżalić, nawet jeśli miał to być Malfoy. A może właśnie on ? - Ponieważ mój dom już nie istnieje. Okazało się, że mój tata ma ośmio czy siedmioletnią córeczkę Sarę z inną kobietą i chce do nich odejść, więc złożyli z mamą papiery rozwodowe i niedługo mają rozprawę. Teraz dzielą majątek i sprzedają dom.
***
Draco słuchał uważnie historii Granger, bowiem obudziła ona dawno zapomniane wspomnienia.
Mały, siedmioletni Draco Malfoy nudził się jak nigdy. Ojciec jak zwykle nie miał dla niego czasu, natomiast matka zajmowała się jego młodszą siostrą. Florencja kończyła tego dnia 3 latka i rodzice wyprawiali wielkie przyjęcie, na którym mieli się pojawić ich przyjaciele ze swoimi pociechami. Pocieszał go fakt, że przynajmniej pojawią się Crabbe i Goyle. Nie uważał ich za szczególnie mądrych i wartych dotykania jego zabawek, ale byli to jedyni chłopcy, z którymi pozwalano mu się bawić. Malfoy Manor jak i cały teren należący do jego rodziny były jak wielki plac zabaw w oczach chłopca. Jednak z powodu deszczu, Draco musiał siedzieć w domu, gdzie bawienie się samemu wśród starszych antyków, średniowiecznych zbroi i obrazów pradziadków nie było już taką frajdą. Draco wpadł na genialny pomysł. Już dawno nie dokuczał Zgredkowi. Co jak co, ale możliwość podyrygowania skrzatem domowym należała do jego ulubionych czynności? Często podglądał jak ojciec łaja sługę za źle wykonane zadanie i nauczył się, jak należy postępować ze stworzeniami niższego rodzaju. Chłopiec wdrapał się po schodach na sam strych, którego niewielkie pomieszczenie zostało oddane na użytek Zgredka. Draco otworzy ł drzwi bez pukania, prawie wyważając je kopniakiem. Skrzat nigdy nie mógł mieć ich zamkniętych. Teraz, przyciskał do siebie coś, stając bokiem, by chłopiec nie widział, co takiego. Jednak Draco był wyjątkowo bystry jak na siedmiolatka i szybko zauważył prostokątny kartonik.
- Paniczu Mal-l-lfoy - wyjąkał Zgredek. -  Co Zgredek musi dla panicza zrobić ?
- Pokaż, co tam ukrywasz - zażądał, wyciągając władczo rękę.
 Był niewiele wyższy od Zgredka, ale dumna postawa dodawała mu autorytetu. Twarz skrzata przybrała maskę obrzydzenia i złości. Gdy podawał mu kartonik, ręka trzęsła mu się, jakby chciał ją w ostatniej chwili cofnąć. Zniecierpliwiony Draco wyrwał mu go.  Na ten gest, Zgredek skulił się, jakby oczekiwał, że mały, siedmioletni chłopiec go uderzy.
Draco patrzył zafascynowany na zdjęcie, które trzymał w ręce. Przedstawiało ono jego rodziców i dwójkę małych dzieci. W rocznym dziecku rozpoznał samego siebie. Z matką często oglądali albumy, w których pełno było jego zdjęć, a na większości miał takie samo ubranko jak na tym. Nie wiedział natomiast kim jest trzymana przez Narcyzę dziewczynka. Musiała to być dziewczynka, skoro miała różowe śpiochy. Z pewnością nie była to Florencja. Ona wtedy nie przyszła jeszcze na świat. Może to któraś z jego kuzynek. Pewnie Amelia, ona też niedługo miała skończyć siedem lat, nawet dostał już zaproszenie, a dziewczynka ze zdjęcie wyglądała na zaledwie urodzoną . Matka będzie wiedzieć. Chłopiec pognał do Narcyzy, która siedziała w salonie. Gdy on biegł do niej, ta przywołała Zgredka i władczym tonem dyktowała mu gdzie ma co ustawić, jednocześnie zabawiając trzymaną na rękach córkę.
- Draco ! - zawołała chłopca. Gdy podszedł, zaczęła układać mu włosy. - Skarbie, jak ty wyglądasz ! Nie wybrudziłeś się ? Ciocia Elizabeth nie lubi, kiedy chodzisz wybrudzony, wiesz o tym. Zgredek ! Kieliszki po lewej, ile razy mam ci powtarzać !
- Matko - pociągnął ją za rękaw, by zwrócić na siebie jej uwagę.
- Tak, Draconie ?
- Kim jest ta dziewczynka ? - wyciągnął przed siebie zdjęcie w momencie, w którym do pokoju dumnie wkroczył jego ojciec, Lucjusz Malfoy.
Efekt był natychmiastowy. Narcyza krzyknęła, a Lucjusz wyrwał mu zdjęcie, obrócił go i wymierzył solidnie w siedzenie. W oczach chłopca zebrały się łzy. Przecież nie zrobił nic złego. Po prostu chciał wiedzieć, czy to Amelia, czy nie.
- Skąd to masz ? - ojciec potrząsnął nim. - Skąd !
- Od Zgredka - odpowiedział Draco.
Często widywał ojca zezłoszczonego, ale to co Lucjusz prezentował sobą teraz, było czystą furią. Odwrócił się w stronę Zgredka i wymierzył w niego różdżką.
- Dlaczego to zatrzymałeś ! Jak śmiałeś, ty plugawy, zawszony skrzacie?!
- Ale Zgredek…Zgredek dostał rozkaz, że….żeby je zatrzymać, panie.
- Ach tak ? A od kogo ? BO CHYBA NIE ODE MNIE !
- Ode mnie ! - wtrąciła się Narcyza. Draco spojrzał na nią zaskoczony. Pierwszy raz widział matkę wstawiającą się za skrzatem domowym. Kobieta nachyliła się do niego - To nikt taki. Weź siostrę i idźcie na górę. Potem ci wytłumaczę.
- Dobrze, matko - chłopiec chwycił Florencję za jej małą rączkę i pociągnął za sobą, na schody.
Nie weszli jednak na górę, ponieważ dziewczynka wyrwała mu się w połowie drogi i jak przystało na dziedziczkę szanowanego od pokoleń rodu, zasnęła na jednym ze stopniu. Draco wykorzystał okazję i szedł z powrotem na dół. Zatrzymał się na ostatnim stopniu i przyległ do ściany, przysłuchując się wymianie zdań między rodzicami.
- Dlaczego to zrobiłaś ?! - zagrzmiał Lucjusz. Towarzyszyło mu łkanie małżonki.
- Jak ty mogłeś to zrobić ? To nasza CÓRKA !
- Nie nasza. Twoja i … jego.
- Ale obiecałeś, że się nią zaopiekujesz jak swoją własną !
- Byłem gotowy zająć się małą czarownicą, a nie charłakiem !
- Może trzeba było jeszcze poczekać ?
- Czekałem miesiąc. Cały, długi miesiąc. I potem wysłałem do świata, do którego należy.
- I nie spytałeś mnie, co o tym sądzę, a jak sam stwierdziłeś, Lucjuszu, to MOJA córka.
- Byłaby tylko problemem. A tak to my jesteśmy szczęśliwi, ona jest szczęśliwa wśród mugoli. Koniec tematu. Nie musisz tego ciągle roztrząsać. To przez to ciągle się kłócimy. Nie chciałbym tego.
- Czyli co ? To wszystko jej wina ? Merlinie, Lucjusz ! Nie ma jej od prawie siedmiu lat, a ty i tak obwiniasz ją o wszystko !
- Może jej nie ma, ale ona nadal istnieje. I tego nic nie zmieni.
Dalszej części rozmowy chłopiec już nie usłyszał, bo jego siostra skończyła swoją drzemkę i zaczęła żądać jak największej atencji.
Dopiero po latach Draco zrozumiał o czym mówili jego rodzice. Florencja nie było jego jedyną siostrą. Miał drugą, młodszą, ale ze swojego rocznika. Jego matka zdradziła ojca i miała dziecko z innym. Dziecko, które jest charłakiem i które jest źródłem wszystkich problemów w jego domu. Od tamtego dnia nienawidził jej, kimkolwiek była i tak samo jak ojciec, oskarżał ją o każdy, najmniejszy błąd, który popełnił.
- Malfoy ? - wrócił do rzeczywistości, gdzie na krześle obok niego siedziała, ładna jak nigdy, Granger.
***
- Jestem, jestem - zapewnił chłopak. - I co ? Teraz pewnie nie cierpisz tej małej.
- Dlaczego ? - zapytała.
- Przecież rozwaliła ci rodzinę.
- Mam być zła na biedne dziecko, które zostało poczęte przez dwójkę nieodpowiedzialnych ludzi, którzy sami podjęli decyzję o zdradzie ? Ona niczemu nie zawiniła. Ba, jest tak samo pokrzywdzona, ponieważ przez siedem lat wychowywała się ledwie znając swojego ojca.
- Ale przez nią rozpada się twoja rodzina. Teraz ty nie będziesz miała ojca. Poza tym, małżeństwo twoich rodziców…
- Szczerze ? Sara jest czynnikiem, dzięki któremu moja mama w końcu znalazła siłę, żeby złożyć papiery rozwodowe. Skoro ludzie, którzy po przeżyciu razem szesnastu lat, posiadający nastoletnią córkę nie są w stanie normalnie zamienić ze sobą kilku zdań bez awantury, powinni się rozstać. Mama chciała to zrobić już jakiś czas temu, ale zawsze było: "Może teraz będzie lepiej, poprawi się" i inne podobne frazy. Wiadomość o dziecku zadziałała jak zimny prysznic. Teraz dostanie drugą szansę i może trafi lepiej.
- Też racja - przyznał cicho Malfoy, ale myślami był gdzieś indziej.
- Dobrze, koniec ciężkich tematów. Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałam - Hermiona chciała przerwać tą gęstą atmosferę. W końcu w Sylwestra należy się cieszyć. Nowy Rok przynosi nie tylko nowe problemy, ale nowe radości, nadzieje, horyzonty.
- Za dużo przebywasz z Weasley'em.
- Którym ? Musiałbyś kiedyś zobaczyć jak wygląda u nich śniadanie - odpowiedziała, nakładając sobie sałatkę z serem, szynką, jajkiem, kukurydzą, i innymi składnikami, których nie była wstanie dojrzeć spod warstwy majonezu.
Malfoy poszedł w jej ślady i również zaczął jeść. Nakładali, wkładali i przeżuwali w zupełnie ciszy, ale Hermionie zupełnie to nie przeszkadzało. Nie była to ta uciążliwa cisza, kiedy za wszelką cenę chce się coś powiedzieć, ale nie wie co. Wręcz przeciwnie. Ta cisza odprężała, pozwalała się wyciszyć.
Potem wrócili do rozmowy, która powoli zaczęła się kleić.  Hermiona zaskoczona zobaczyła przed sobą inteligentnego, zabawnego, ale i lekko ironicznego chłopaka, trochę poważniejszego od jej przyjaciół.  Mieli bardzo odmienne zdania na niektóre tematy, ale ich dyskusje pełne były śmiechu i uszczypliwości. Żadnych obelg czy wyzwisk. Wszystko było aż za bardzo idealnie.
Chwilę przed północą wpadła profesor McGonagall w wyśmienitym nastroju.  Rzuciła tylko : " Jak można się bawić bez muzyki ", machnęła różdżką i wyszła. Z głośników poleciała jakaś głośna, skoczna melodia. Hermiona jeszcze nigdy nie widziała McGonagall w takim stanie i zaczęła się zastanawiać ile to już nauczycielka zdążyła wypić. Malfoy powiedział coś do niej, ale zagłuszyła go muzyka, tak, że dziewczyna widziała tylko jak rusza ustami.
- NIE SŁYSZĘ CIĘ ! - wykrzyknęła. Malfoy wyciągnął różdżkę i po prostu wyciszył urządzenie, po czym podszedł do niego i sam ustawił głośność.
- Chciałem cię spytać, czy ze mną nie zatańczysz.
- Ok.
Chłopak podszedł do niej i wyciągnął dłoń, którą ona przyjęła. Przeszli na środek salonu, gdzie było wolne miejsce.(muzyka) Melodia zmieniła się i z głośników rozbrzmiały pierwsze takty wolnej piosenki. Ironia losu. Spojrzała na Malfoy'a, oczekując jakiejś reakcji, ale on tylko się uśmiechnął. Zaczęli tańczyć.
- Co ? - zapytała po chwili, czując na sobie jego wzrok.
- Nic. Tylko… pięknie dziś wyglądasz.
- Nie żartuj sobie, dobrze ? - Ona i pięknie ? Te dwa słowa do siebie nie pasowały.
- Nie żartuję - powiedział. - Dla mnie jesteś piękna.
Przysunął ją do siebie. Serce Hermiony znów zaczęło swój dziki taniec. Wiedziała, że on doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak na nią działa. Specjalnie trzymał ją teraz przytuloną tak, że nie miała jak mu uciec. Stykali się piersiami, patrząc sobie w oczy. Draco pochylił się do niej. Hermiona miała wrażenie, że zaraz zemdleje z nadmiaru emocji. To się nie mogło dziać naprawdę. Jak przez mgłę doszedł do niej hałas fajerwerków. Draco dotknął jej nosa czubkiem swojego i zostali tak na chwilę. Czekał na jakiś ruch z jej strony. Hermiona, jak w transie, przesunęła ręce z jego ramion na kark. Napięcie między nimi rosło z sekundy na sekundę. Dziewczyna, zniecierpliwiona przygryzła dolną wargę. Draco odczytał to jako zaproszenie i po chwili delikatnie, ale jak najbardziej namiętnie wręcz wpił się w jej wargi. Wstrząsnął nimi dreszcz przyjemności. Hermiona oddała pocałunek, wplatając palce w jego blond grzywę, natomiast ręce Dracona obejmowały ją z tyłu, przysuwając jeszcze bliżej do niego. Nagle Malfoy oderwał się od niej.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Hermiono - powiedział tuż przy jej wargach i wrócił do pocałunku.
Hermiona płonęła w środku. Czuła to przyjemnie mrowienie warg, przyspieszone bicie serce, słyszała płytkie wdechy. Skóra Dracona parzyła, wysyłała przyjemne prądy, które przechodziły po niej w tę i z powrotem. Przytulona, przylegała do niego praktycznie całym ciałem, co bardzo jej się podobało, ba, chciała więcej.  Pierwszy pocałunek z Charlesem był niczym w porównaniu z tym. Ten sprawiał, że świat naokoło przestawał istnieć. Wszystkie obawy, wątpliwości, cała niepewność.  Liczył się tylko Draco. Jego gładkie, zdecydowane usta, silne, mocne dłonie, które ją przytulały. On, po prostu on.
Nie był pewna czy zaledwie kilka minut czy kilka godzin później, skończyli. Powoli zaczynało brakować im tchu. Draco przytulił ją jeszcze mocniej, jakby chciał powiedzieć, że od teraz jest tylko jego. Hermiona wtuliła się w niego, wdychając tak dobrze znany jej zapach jego perfum. I czuła, że mogliby tak stać do końca świata.


Mam nadzieję, że nie zawiodłam tych, którzy czekali na pierwszy pocałunek. Ja sama miałam wielki niedosyt, gdy to przeczytałam "na zimno". Ponad 1000 odsłon ♥ Dziękuję ! ♥ Przepraszam za wszystkie błędy :)