Hermiona dryfowała na materacu po
niewielkim jeziorze niedaleko domu swojej babci. Z początku, propozycja
chłopaków, żeby wybrać się nad wodę nie bardzo przypadł jej do gustu, jednak
teraz była wdzięczna im za to, że ją namówili. Spokój i cisza tego miejsca
działały na nią kojąco, sprawiając, że zapominała o wszystkich problemach…
- LECI BOMBA ! - gdy doszedł do
niej krzyk Rona, chłopak zdążył już wskoczyć do wody i ochlapać nią wszystkich
naokoło, w tym ją i Ginny, która pływała na materacu obok.
- Ty idioto ! - wydarła się jego
siostra, a Hermiona tylko zaśmiała się.
Czekała, aż któryś z nich zrobi
coś takiego, więc zachowanie Rona nie było dla niej zbyt wielkim zaskoczeniem.
Nie znaczyło to jednak, że miała zamiar puścić mu to płazem. Przeszła na materac
Ginny i spojrzała na nią porozumiewawczo. Młodsza Gryfona zrozumiała o co jej
chodzi i obie, zanurzyły nogi w zimnej wodzie.
- Na trzy - szepnęła Hermiona.
Odczekała chwilę, aż w wodzie pojawi się także Harry, który poszedł w ślady
przyjaciela i również skoczył na bombę. - Raz, dwa… - Potter wynurzył się z
wody - trzy.
Zaczęły machać nogami, które
zaczęły tworzyć fale i pianę zalewające nie tylko Rona i Harry’ego, ale też
bliźniaków, którzy wybrali się z nimi, korzystając z dnia wolnego w nowej
pracy.
- O nie ! - powiedział Fred. -
Jeśli to jest wojna, szanse muszą być równe ! Z materaca !
- Śnisz, braciszku - zaśmiała się
Ginny.
- Jak chcecie - rzucił George,
jak gdyby nigdy nic.
Hermiona czuła, że pod jego
uśmieszkiem kryje się coś więcej. I miała rację. Nawet nie zauważyła, kiedy
bliźniacy znaleźli się tak blisko ich materaca, lecz z pewnością poczuła, kiedy
Fred zaczął wciągać ją do wody. Dziewczyna krzyknęła i chwyciła mocno materac,
ściskając jego koniec z całej siły.
- Fred, zostaw mnie ! - wykrzyknęła.
Weasley tylko się zaśmiał i
ciągnął dalej.
Gryfonka próbowała uwolnić nogi,
jednak Fred unieruchomił je na dobre. Jej ręce ześlizgiwały się z mokrego
materacu, ale mimo to nadal dzielnie się trzymała. Do momentu, w którym do
akcji nie wkroczył Ron i nie zaczął jej łaskotać. Chcąc ratować się przed
niespodziewanym atakiem przyjaciela, dziewczyna zupełnie zapomniała o drugim
zagrożeniu i po chwili została wciągnięta do jeziora przez Freda. Spotkanie z
zimną wodą wywołało nieprzyjemne uczucie, które zniknęło po sekundzie. Hermiona
odszukała wzrokiem Ginny, która nadal dzielnie walczyła z George’em i Harrym. Potter
próbował pokonać Weasley metodą Ron, więc Hermiona bez wahania ruszyła jej na
ratunek. Bez ostrzeżenia, wskoczyła Harry’emu na plecy i odciągnęła do tyłu.
- Sama tego chciałaś - zawołał
przyjaciel i rzucił się na wodę do tyłu, w czego skutek, dziewczyna znalazła
się pod taflą.
Wyplątała się z uścisku Harry’ego
i pociągnęła go na dół, tak, że przez chwilę obydwoje było pod wodą. Gdy wynurzyli
się na wierzch, Ginny prowadziła zażartą walkę z Fredem i George’em, a jej
pomocą był Ron.
- Dołączamy ? - zapytał Potter.
- Nie - odpowiedziała Hermiona. -
Niech załatwią to między sobą.
- To co ? Ścigamy się, kto
pierwszy dopłynie do drugiego brzegu ?
- Zgoda - rzuciła szybko i
zaczęła płynąć.
- Ej, to było nie fair ! -
krzyknął Harry i ruszył za nią.
Hermiona, jeszcze jako Tess,
chodziła obowiązkowo na basen przez dwa lata, wraz całą klasą i szło jej nawet
nienajgorzej, jednak od tamtego czasu pływała bardzo rzadko i nie była teraz do
końca pewna, czy da sobie radę, ale mimo to, nie poddawała się. Płynęła do
przodu, a przynajmniej taką miała nadzieję, ponieważ nic nie widziała przez
wodę wlewającą się do jej oczu. Co jakiś czas musiała też wypluwać tę z ust. Na
początku płynęła tak jak ją uczyli, ale po chwili machała jak najszybciej, bez
ładu i składu. Jej mięśnie powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa, ale mimo to
pruła do przodu. Nie musiała patrzeć na Harry’ego, żeby wiedzieć, że jest
bardzo blisko niej. Czuła i słyszała jego obecność. Chłopak wyprzedził ją
minimalnie, więc Hermiona jeszcze bardziej przyśpieszyła, wykrzesując z siebie
resztki energii. Przed sobą zobaczyła coś, co do złudzenia przypominało drugi
brzeg. Świadomość, że cel jest już blisko, dodała jej skrzydeł. Okazało się, że
Harry’emu również i to właśnie on jako pierwszy wyskoczył z wody. Sekundę
później Hermiona również znajdowała się na lądzie. Zmęczona, położyła się na
pisaku, a przyjaciel rozłożył się obok niej. Oboje z trudem łapali oddech, więc
leżeli w ciszy, dochodząc do siebie po ogromnym wysiłku.
- Wygrałem - wysapał Harry.
- Raz ci… się… udało -
powiedziała z trudem Hermiona.
W odpowiedzi Harry sypnął na nią
mokrym piaskiem. Dziewczyna uśmiechnęła
się i strzepnęła go z siebie. Gryfonka zamknęła oczy i wystawiła twarz w stronę
słońca. Zaczęła już po woli wysychać, gdy nagle ktoś zasłonił jej źródło ciepła
i światła. Leniwie uniosła jedną powiekę i zobaczyła nad sobą uśmiechniętą
Ginny.
- Wracaj do wody - zarządziła
dziewczyna.
- Nie chce mi się. Tu jest tak
ciepło…
- Już nie - Weasley wykręciła
swoje włosy tuż nad brzuchem dziewczyny.
- Jędza… - mruknęła Hermiona.
- No chodź ! - Ginny pociągnęła
ją za ręce do góry. Dziewczyna poddała się z jękiem i wstała.
Na brzegu stali już bliźniacy, a
Ron dopływał do nich z dwoma materacami dziewcząt.
- A nasze rzeczy ? - zapytał
Harry, który stanął koło niej.
- Nie ma problemu - powiedział
Fred.
Weasley machnął różdżką i ich koce
wraz z całą zawartością przeniosły się na zajmowany teraz przez nich brzeg.
- Tu są mugole - syknął Ron.
- Ja tu nikogo nie widzę, a ty ?
- zwrócił się George do bliźniaka.
- Nikogo - potwierdził. - Wyluzuj
braciszku. Poza tym, nawet jeśli, to pewnie pomyśleliby, że są zbyt nawaleni i
to tylko zwidy.
- Tu ma rację - powiedziała Ginny,
siadając na swoim materacu
- Ale nie przesadzajcie. To się
może kiedyś źle skończyć - powiedziała Hermiona z lekką naganą w głosie.
Rozumiała, że chłopcy po skończeniu Hogwartu w końcu mogli używać mocy, co
czasami się przydawało, ale w niektórych przypadkach było niepotrzebne i
nierozważne.
- Wyluzuj, Miona - powiedział
Fred. - Za dużo się gorączkujesz.
- Trzeba cię ochłodzić -
przytaknął mu brat.
George porwał ją na ręce i rzucił
z nią do wody.
- Idiota - trzepnęła go w ramię,
gdy złapała grunt i szybko uciekła na swój materac, na którym zaczęła płynąć w
kierunku środka jeziora.
- A ty dokąd ? - zawołała za nią
Ginny.
- Jak najdalej od was ! -
odkrzyknęła Hermiona.
Gdy dotarła do celu podróży,
ułożyła się wygodnie na materacu i zamknęła oczy. Tym razem chłopacy nie mieli
najmniejszych szans jej przeszkodzić, wątpiła, żeby chciało im się płynąć tak
daleko.
Po pewnym czasie dziewczyna
przewróciła się na brzuch. Głowę oparła na prawej ręce, lewą zaś zaczęła wyznaczać
bardzo pokręconą linię na tafli jeziora. Jej myśli zdawały się błądzić w tę i z
powrotem, ale tak naprawdę wciąż wracały do jednej osoby. Nie chciała tego,
ponieważ obiecała sobie, że nie będzie myśleć o niczym, co się z nim wiązało.
Przez pierwsze dwa tygodnie Draco pojawiał się w jej głowie średnio co pięć
minut, a ich wspólne zdjęcie zostało jej tapetą na telefonie. W tym czasie też
Hermiona często przeglądała ich rozmowy w zeszycie, przypominała co chwilę
każdą wymianę zdań, wszystkie jego słowa. I była wrakiem człowieka. Całe dnie
spędzała nad książkami i zeszytem lub patrzyła przez okno, rzadko się odzywała,
a myślami i tak była gdzieś indziej. Powoli zaczęła przerażać swoich bliskich,
zwłaszcza Ginny, która poważnie zmartwiła się jej stanem. To właśnie ona
zabrała Hermionę na długą rozmowę, w trakcie której wytłumaczyły sobie
wszystkie zgrzyty ostatniego roku szkolnego. I mimo, że obie otworzyły się
przed sobą, starsza Gryfonka zostawiła parę rzeczy dla siebie. Jeszcze nie była
w stanie znów tak bezgranicznie zaufać Weasley’ównie. Ta rozmowa bardzo jej
pomogła. Hermiona zrozumiała, że nieważne jak bardzo by się starała, nie
sprawi, że Draco pojawi się przy niej od pstryknięcia palcami, a ciągłe
wspominanie go tylko ją dobije. Dlatego schowała zeszyt w pudełku pod łóżkiem,
które przesunęła pod samą ścianę, a zdjęcie przerzuciła na komputer, po czym
usunęła z telefonu i nie wspominała o chłopaku już w żadnej rozmowie z
przyjaciółmi, z czego wszyscy byli zadowoleni. Zaczęła normalnie funkcjonować,
czego najlepszym przykładem był ten dzień.
Dziewczyna energicznie rozgarnęła
wodę dłonią, jakby rozganiała tłoczące się w jej głowie myśli. Rozedrgana tafla
zaczęła się uspokajać, rozpływając się okręgami. Jezioro było tak czyste, że
Hermiona spokojnie mogła zobaczyć co znajduje się kilka metrów pod nią.
Gryfonka wychyliła się trochę poza materac i spojrzała w dół. Przy dnie zamigotał
jej jasny kształt, wyglądający jak zatopiona piłka lub koło ratunkowe.
- Już czas - usłyszała cichy
szept, tuż nad swoim uchem. - Czas.
Gryfonka odwróciła się
gwałtownie, jednak nikogo nie zobaczyły za sobą.
- Już czas… - szept rozpłynął się
w powietrzu, pozostawiając za sobą martwą ciszę.
Przesłyszało ci się, pocieszyła
się w myślach Hermiona, na pewno. Chłopcy są zbyt daleko, a koło niej nikogo
nie ma, więc to pewnie tylko szum wiatru. Dziewczyna wzięła głębszy wdech i
wróciła do podziwiania dna jeziora. Coś się nie zgadzało. Jasny kształt, który
wcześniej na nim spoczywał, znajdował się o wiele wyżej. Miała wrażenie, jakby
przesuwał się w jej kierunku. Nagle jego kontury stawały się coraz
wyraźniejsze. Jedna większa część i pięć mniejszych, podłużnych,
przyczepionych do niej… Dłoń. Trupioblada dłoń, który sunęła w jej kierunku.
Hermiona siedziała jak sparaliżowana. Chciała uciekać jak najdalej od dziwnego
odkrycia, ale nie mogła. Jej ciało odmówiło współpracy z umysłem, który teraz
krzyczał, żeby odpłynęła. Próbowała się poruszyć, lecz jej mięśnie nawet nie
drgnęły. Po prostu siedziała w zupełnym bezruchu, patrząc jak ręka przybliża
się coraz bardziej. Kościste palce wyprostowały się nienaturalnie, jakby
chciały jak najszybciej znaleźć się na powierzchnią wody. Ich paznokcie były
sine, wręcz fioletowe, jakby dłoń należała do topielca. A teraz od wydostania
się ponad taflę jeziora dzieliły ją jedynie centymetry…
- HERMIONA ! - krzyk Rona rozdarł
boleśnie panującą wokół niej ciszę. - GRASZ Z NAMI ?
Dziewczyna zareagowała od razu,
odszukując wzrokiem przyjaciela, jednak dopiero po chwili zrozumiała, co do
niej mówił.
- T…TAK - odkrzyknęła. - PEWNIE.
Hermiona znów spojrzała na dno.
Dłoń zniknęła. Zaskoczona, sprawdziła wodę naokoło materaca. Ręka nie
przepłynęła na żadną stronę. Po prostu wyparowała, jakby w ogóle jej tu nie
było. Dziewczyna jeszcze raz wróciła do miejsca, gdzie ją widziała. Nic,
pustka. Nagle zaświtała jej myśl, że to był tylko sen. Że pewnie musiała
zasnąć, a krzyk Rona ją obudził. Tak, tak musiało być.
- IDZIESZ CZY NIE ?! - tym razem
odezwał się Fred.
- JUŻ ! - odkrzyknęła i zaczęła
płynąć w ich kierunku, zanurzając w wodzie tylko końcówki palców. Tak na
wszelki wypadek.
- Już gotowi ? - zapytał George,
kiedy Hermiona i Ginny pakowały wszystkie rzeczy do toreb.
- Nie - odpowiedziała Ginny.
- Co tak długo ? - jęknął Fred.
- Może zamiast gadać, byście nam
pomogli ? - zapytała wściekła Hermiona, upychając kolejny ręcznik.
Chłopcy stali sobie w najlepsze,
kiedy one musiały się z tym wszystkim męczyć. Prawdziwi dżentelmeni. W końcu
udało jej się zmieścić ręcznik w torbę. Zostały jeszcze kolejne dwa.
- Mówisz, masz.
Torba, którą trzymała w ręce,
zmniejszyła się do wielkości orzecha ziemnego, tak samo jak leżące obok
ręczniki. Natomiast mniejsze rzeczy, takie jak krem z filtrem czy okulary
przeciwsłoneczne wymieszały się z piaskiem.
- Super - sarknęła dziewczyna. -
Jak my to teraz znajdziemy ?!
- Wyluzuj, weźmiemy wszystko i
odczarujemy w domu - powiedział Ron.
Wziął garść piasku z miejsca,
gdzie wcześniej leżały rzeczy i wsypał sobie do kieszeni. Hermiona spojrzała na
niego z niedowierzaniem, ale nic nie powiedziała. Magia miała służyć czynieniu
dobra i pomagać w trudnych sytuacjach, a nie upraszczać życie w
najdrobniejszych rzeczach. Jak tak dalej pójdzie, to zaczną czarować
szczoteczkę, żeby sama myła im zęby.
- Panienko ? - George zaoferował
jej swoje ramię. Dziewczyna ścisnęła mocniej malutką torebkę i chwyciła jego
rękę. - Trzymaj się mocno.
Teleportacja łączna. Przez
ostatni miesiąc zdążyła się z nią oswoić i znosiła podróż o wiele lepiej niż na
początku, jednak nadal nie mogła się przyzwyczaić do uczucia przeciskania przez
tubę. Wszystko zaczęło wirować, a ona znów poczuła ucisk ze wszystkich stron,
który wycisnął całe powietrze z jej płuc. Po chwili, stała już spokojnie w
ogrodzie babci. Hermiona otworzyła oczy.
- Dzięki - zwróciła się do
George’a.
- Nie ma problemu - Weasley
mrugnął do niej i znów się teleportował po któregoś z chłopaków.
Rozległo się ciche pyknięcie,
oznajmiające, że Fred i Ginny również pojawili się w ogrodzie. Kolejne. Fred
zniknął. Ginny podeszła do Hermiony i razem ruszyły do wejścia. W domu jak
zwykle panowało zamieszanie. Ktoś się pojawiał, ktoś znikał, ktoś gotował, ktoś
sprzątał, ktoś odpoczywał, ktoś się kłócił. Dzień jak co dzień.
Dziewczyny przeszły przez
szklane, rozsuwane drzwi łączące ogród i altankę, która służyła za jadalnię. Na
jej środku znajdował się ogromny, drewniany stół z ławkami po bokach zamiast
krzeseł. Boczne ściany zastawione były szafkami z zastawą stołową, obrusami
oraz innymi przydatnymi rzeczami. Z pomieszczenia można było dostać się jednymi
drzwiami do kuchni, drugimi zaś do salonu. Na ścianie między nimi znajdował się
zegar i kolekcja rodzinnych zdjęć Elizy, przedstawiające wszystkich począwszy
od niej samej po jej męża, córkę, byłego zięcia i wnuczkę. To wszystko
połączone razem sprawiało, że jadalnia wyglądała przytulnie i to właśnie w niej
najczęściej przesiadywano. Teraz jednak pomieszczenie było puste.
- Jesteśmy - zawołała Hermiona,
odkładając mini torbę na stół.
- To wspaniale - z kuchni rozległ
się głos pani Weasley.
Kobieta pojawiła się w drzwiach,
ubrana w fartuch. Jej ręce ubrudzone były mąką, podobnie jak włosy i twarz,
natomiast jej fartuch zdobiła duża, czerwona plama ulokowana centralnie.
- Nadleciało twoje wybawienie,
kochanie - Eliza zwróciła się do kogoś, kto jeszcze znajdował się w kuchni.
- Nareszcie ! - powiedziała mama
Hermiony z ulgą w głosie.
Gryfonka uśmiechnęła się pod
nosem słysząc odpowiedź Alice, która po rozwodzie wróciła do pierwotnej formy
swojego imienia. Jej mama i kuchnia to niedobrany duet.
- Chodźcie dziewczynki - pani
Weasley zaprosiła je do środka. - W końcu pojawił się ktoś, kto nie odkroi
sobie palców.
- Nóż był upaćkany jakimś
tłuszczem - próbowała się bronić Alice, stając za matką Ginny. Hermiona
zauważyła plastry na środkowym palcu lewej dłoni.
- Oczywiście, jak zawsze masz na
wszystko wytłumaczenie, kochana - pani Weasley przewróciła oczami, co wyglądało
dość zabawnie. Stojąca obok Hermiony Ginny zdusiła w sobie chichot. - Tak czy
inaczej, dobrze, że już jesteście. Dziś wieczorem będziemy mieć gości, a połowa
dań jeszcze nie gotowa.
- Wyciągnijcie fartuchy z szafki
i przyjdzie - rozległ się głos nadal niewidocznej babci.
- Skoro dziewczynki będą wam
pomagać, to może ja zajmę się czymś innym ? - zaproponowała mama Hermiony z
nadzieją w głosie.
- Możesz zacząć sprzątać salon.
Fred i George zmienili je w pobojowisko.
- To ja chyba wolę gotować -
mruknęła pod nosem Alice, ale mimo to udała się w kierunku wskazanego pokoju.
Nie była typem kury domowej. Domem zawsze zajmował się Adam, ona natomiast
poświęcała się pracy i córce.
Hermiona podeszła do szafki i
wciągnęła z niej dwa fartuchy, po czym jeden rzuciła Ginny.
- Coś tu smakowicie pachnie - Ron
przeszedł przez szklane drzwi, pociągając nosem.
Dopiero po uwadze przyjaciela,
Hermiona poczuła zapach pieczonego sera i pieczarek. Chłopak musiał albo mieć
naprawdę dobry węch, albo być naprawdę głodny.
- Chłopcy, idźcie pomóc pannie
Watson w sprzątaniu salonu - pani Weasley wyszła z kuchni i stanęła przed
swoimi synami i Harrym, którzy weszli do jadalni. - Zwłaszcza wy - powiedziała,
patrząc na bliźniaków.
- Czemu ? - obruszył się Fred.
- Bo te skrzydła nietoperza i
wypalone ślady w dywanie nie są raczej dziełem Karmelka.
- Skubany, znów dorwał się do
naszych zapasów - powiedział George, wzdychając teatralnie.
- Możemy po nim posprzątać, ale
to ostatni raz - bliźniacy zniknęli w drzwiach.
Ron i Harry ruszyli za nimi z
kwaśnymi minami.
- Molly, może twój najmłodszy syn
i Harry mogliby podlać ogród ? Sama chciałam to zrobić, ale nie dam rady -
zawołała Eliza.
- Oczywiście. Słyszeliście,
kochaneczki. Konewki w dłoń.
Hermiona przyglądała się jak jej
przyjaciele, krokiem jakby szli na ścięcie, poszli do ogrodu. Ich miny były
rozbrajające. Dziewczyny spojrzały na siebie z uśmiechem i poszły do kuchni. W
pomieszczeniu panował okropny zaduch, spowodowany gotującymi się na kuchni
potrawami i pieczenią w piekarniku.
- Hermiono, ty dokończysz
krojenie - pani Weasley wskazała deskę, na której znajdował się ogromny nóż i
do połowy skrojona papryka. Obok niego stała miska na pokrojone warzywa i wiaderko z
warzywami do pokrojenia. Metr dalej leżała kolejna deska, na której pracował
zaczarowany nóż pani Weasley.
- Ok.
Gryfonka podeszła do stanowiska i
zaczęła kroić, słuchając jak matka Ginny wydaje jej polecenia. Dziewczyna
dostała za zadanie pomoc w pieczeniu ciasta, którym właśnie zajmowała się jej
mama.
Chodź praca w kuchni była bardzo
zdyscyplinowana i szybka, potraw do zrobienia wcale nie ubywało. Po godzinie
Hermiona nabrała podejrzeń, że pani Weasley zaprosiła na tę kolację połowę
Hogwartu z rodzicami. Jeśli tylko. Dziewczyna skroiła tak wiele rzeczy, że jej
ręce powoli się buntowały, a ona nie będzie w stanie zgiąć wskazującego palca
prawej dłoni przez najbliższy tydzień. Zaczynała powoli błagać w duchu o jakieś
wybawienie.
- Skończyłaś już, Hermiono ? -
zwróciła się do niej pani Weasley.
- Tak - odpowiedziała dziewczyna,
krojąc z ulgą ostatni ogórek.
- W takim ra…
Huk, który się rozległ zagłuszył
końcówkę zdania. Pani Weasley wybiegła z kuchni, Hermiona i Ginny były tuż za
nią. Serce dziewczyny przyśpieszyło, a ona sama poczuła jak adrenaliny zaczyna
krążyć w jej żyłach.
- SYRIUSZU ! - wykrzyknął Harry.
To nie był zwykły krzyk. Głos Pottera był pełen bólu i niedowierzania. - SPÓJRZ
NA MNIE ! SYRIUSZ !
Hermiona wyprzedziła panią
Weasley i pierwsza wbiegła do ogrodu. Już przemierzając jadalnię widziała
Syriusza leżącego na trawie oraz pochylonego nad nim chrześniaka. Ron stał w
tyle, zielony na twarzy. Wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować.
- Co się stało ? - zapytała, gdy
tylko minęła drzwi.
- SYRIUSZ ! - Na twarzy Harry’ego
pojawiły się łzy.
- On… on - Ron zaczerpnął
powietrza - On jest ranny.
Dziewczyna dobiegła do mężczyzny.
To co zobaczyła, sprawiło, że zawartość jej żołądka przewróciła się kilka razy.
Trawa wokół niego była poplamiona krwią, tworząc w niektórych miejscach
niewielkie kałuże. Syriusz natomiast leżał na plecach, z rękoma i nogami
rozrzuconymi jak szmaciana lalka. Kątem oka Hermiona zauważyła, że jedna z jego
nóg jest nienaturalnie wykrzywiona. Jednak to nie był największy problem.
Mężczyzna miał ogromną ranę na brzuchu, z której porządnie krwawiło. Harry
próbował zatamować krwotok, jednocześnie cucąc Blacka. Hermiona nie namyślała
się długą. Ściągnęła fartuch, który miała na sobie, zwinęła go w kłębek i
przycisnęła do rany Syriusza, modląc się w duchu, żeby nie uszkodzić mu żadnego
narządu. Nie wiedziała jak głęboka jest jego rana i miała nadzieję, że mu nie
zaszkodzi.
- SYRIUSZU, OTWÓRZ OCZY ! - Harry
puścił ranę i zaczął szarpać mężczyznę za ramiona. - JUŻ.
Hermiona spojrzała na Rona. Ledwo
się trzymał.
- Idź stąd. I zabierz Harry’ego
za nim coś zrobić Syriuszowi - poleciła sucho. Nie wiedziała skąd bierze się w
niej to opanowanie, ale była za nie wdzięczna.
- Chodź, stary - Ron pociągnął
Harry’ego do góry. Ten jednak wyrwał się i znów złapał Syriusza.
- ZOSTAW MNIE.
- Fred, George, pomóżcie bratu -
Alice pojawiła się przy córce. Była równie opanowana. W końcu była lekarzem,
widziała w życiu niejedno. Uklęknęła przy córce i pomogła dociskać ranę. - Daj
rękom odpocząć - poleciła.
Bliźniacy podeszli do Harry’ego i
podnieśli go do góry.
- Zostawcie mnie ! JUŻ ! SYRIUSZU
! SYRIUSZU ! - Harry wyrywał się i wiercił, ale bliźniacy byli silniejsi.
Trzymając go pod pachy, ruszyli w stronę drzwi. - ZOSTAWCIE MNIE. SYRIUUUUUUSZ
!
Jego krzyki nadal były słyszalne,
choć chłopcy już dawno zniknęli wewnątrz domu. Nagle mężczyzna nabrał
gwałtownie powietrza i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na nich
zdezorientowany.
- Molly, daj mi coś do zatrzymania
krwotoku. Fartuch zaczyna przeciekać - zawołała Alice. Pani Weasley podała jej
swój, i poleciała do szafek w poszukiwaniu czegoś innego.
- Mi… mi…- zaczął Syriusz
ochrypłym głosem.
- Cii… nie wolno ci teraz nic
mówić - powiedziała mama Hermiony, przyciskając kolejny fartuch.
- Daj, teraz ja - zwróciła się do
niej Hermiona i przejęła fartuchy.
- Mi.. Ministerstwo… - zaczął
mężczyzna, łapiąc desperacko oddech z każdym wyszeptanym słowem. - Oni… zaraz…
tu będą…
- Czego od nas chcą ? - zapytała
Alice, delikatnie unosząc jego głowę.
- M…mnie - wyszeptał i jego głowa
opadła na ramię.
- Mamo, musimy go przenieść do
domu i jak najszybciej opatrzyć - zadecydowała Alice. - Znasz jakieś zaklęcie ?
- Ale tylko na małe rany. Możemy
spróbować, może chociaż zatamuje krwawienie - odpowiedziała Eliza, wciągając
różdżkę.
Jednym płynnym ruchem uniosła
Syriusza do góry. Hermiona musiała puścić fartuchy, które teraz opadły na
trawnik, niedaleko plamy, która utworzyła się pod mężczyzną. Black, prowadzony
przez Elizę, przeleciał przez drzwi do jadalni i wleciał do salonu.
- Już nie mogę - jęknął Ron i
odwrócił się do nich tyłem. Zwymiotował.
Ostry zapach rozszedł się,
podrażniając nos Hermiony. Dziewczyna wstała i spojrzała na siebie. Jej ręce,
bluzka, spodnie, wszystko było we krwi. Dopiero teraz poczuła, że trzęsą jej
się kolana i dłonie.
- Wszystko ok. ? - zapytała ją
Ginny. Była blada na twarzy, ale trzymała się lepiej niż brat.
- Tak. Muszę się tylko umyć -
powiedziała spokojnie, ocierając czoło czystą częścią dłoni.- Lepiej zajmij się
Ronem.
Ginny podeszła do brata i pomogła
mu wstać. Hermiona pomogła jej z drugiej strony. Podpierając Rona, weszły do
jadalni i posadziły do przy stole. Młodsza Gryfonka zniknęła w drzwiach kuchni
i po chwili wróciła do pokoju z miską i szklanką wody,. Położyła naczynie na
kolanach brata, a wodę, którą przyniosła, wylała mu na twarz.
- Ginny ! - oburzył się słabym
tonem.
- Później mi podziękujesz. Idź
się ogarnąć zanim wszystko zaschnie - zwróciła się do Hermiony.
Dziewczyna bez słowa weszła do
salonu, gdzie panował prawdziwy chaos. Syriusz leżał na dywanie, otoczony
ręcznikami, a Alice i Eliza klęczały nad nim. Babcia wymachiwała różdżką,
szepcząc pod nosem zaklęcia, które jak na razie nie przynosiły skutku.
Natomiast pani Weasley stała z boku, wysyłając patronusa z wiadomością o tym co
się stało.
- Czy mogę Wam jakoś pomóc ? -
zapytała Hermiona mamy.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
Teraz cała nadzieja w babci i tym całym Snape’ie, gdy się pojawi.
- A…
- Naprawdę, damy sobie radę -
powiedziała dobitnie Alice, przywołując matczyny ton. Dziewczyna wiedziała co
to znaczy. Koniec tematu.
Hermiona spojrzała jeszcze raz na
Syriusza. Był coraz bledszy, a to nie wróżyło nic dobrego. Musiała się zmusić,
żeby wyjść na korytarz. Gdy przechodziła obok drzwi wejściowych, usłyszała
pyknięcie. Ktoś teleportował się pod ich drzwi. DING-DONG. Gość był na tyle
kulturalny, żeby zadzwonić. Podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer.
Zobaczyła postać ubraną w czarne szaty, której duży nos został jeszcze bardziej
wyolbrzymiony przez szkiełko judasza. Profesor Snape. Przekręciła zamek i
otworzyła drzwi.
- Dzień dobry, panie profesorze -
powiedziała ze sztucznym uśmiechem.
- Witam, panno Granger -
odpowiedział sucho, przekraczając próg. Hermiona zamknęła za nim drzwi. - Gdzie
jest ten idiota, Black ?
- Cały czas prosto, ostatnie
drzwi na lewo, proszę pana - zwróciła się do niego, siląc się na uprzejmość.
Było to dość trudne, bo miała straszną ochotę mu przywalić.
- Dziękuję - mężczyzna ruszył we
wskazanym kierunku.
Weszła po schodach na górę,
biorąc co drugi stopień. Jej pokój znajdował się na ostatnim piętrze
powiększonego domu, więc musiała pokonać dwie kondygnacje schodów. Gdy znalazła
się w swoim pokoju, który dzieliła z Ginny, wciągnęła z szafy czyste ubrania i
poszła do łazienki. Tam umyła dokładnie ręce i twarz. Szorowała zapamiętale,
chcąc pozbyć się czerwonych plam z dłoni. Skończyła, kiedy spływająca z nich
woda straciła różowy kolor. Hermiona zakręciła kran i spojrzała w wiszące nad
umywalką lustro. Na policzkach nadal miała rumieńce, a jej źrenice były
powiększone - pozostałość po adrenalinie, która powoli ją opuszczała. Znów
spryskała twarz zimną wodą i wytarła dokładnie ręcznikiem. Następnie ściągnęła
z siebie zakrwawione ubrania i wrzuciła je do kosza na brudne pranie. Na
szczęście, materiał nie przesiąknął i nogi oraz brzuch miała czyste. Jak
najszybciej ubrała bluzkę i spódniczkę i zeszła na dół. W korytarzy natknęła
się na babcię. Kobieta stała przy drzwiach wejściowych, czytając list. Jej mina
nie wróżyła nic dobrego.
- Coś się stało ? - zapytała
Hermiona.
- Oddział aurorów przyjdzie do
naszych drzwi w poszukiwaniu Syriusza Blacka. Przysłali nakaz rewizji.
Podejrzewają go o zamordowanie jakiegoś mugola.
- Tego Syriusza ?
- Tak, tego. Kompletna bzdura.
Nie wiem w co on się wpakował, ale nie wygląda to za ciekawie - powiedziała
Eliza, składając list.
- Kiedy się pojawią ? - zapytała
dziewczyna ze ściśniętym gardłem.
- Za chwilę. Wejdą od ogrodu, bo
właśnie tam natrafili na jego ślad…
- Musimy przenieść gdzieś
Syriusza !
- Nie możemy. Biorąc pod uwagę
jego stan, teleportacja by go zabiła. Na razie został umieszczony na pierwszym
piętrze, ale to nic nie pomoże, kiedy oni wejdą do domu.
- W takim razie nie możemy ich
wpuścić.
- Nie mamy innego wyjścia,
kochanie. Mają nakaz wydany przez ministra.
Hermiona zaczęła rozpaczliwie
szukać jakiegoś rozwiązania. Przecież chodziła na zajęcia z prawa w świecie
magii. A podstawą każdego prawa jest, to że na jeden paragraf istnieje pięć
mówiących jak go ominąć. Dziewczyna wróciła myślami do lekcji poświęconej
nakazom sądowym. I wtedy ją olśniło.
- Czy mama jest tu zameldowana ?
- zapytała.
- Do czego zmierzasz, kochanie ?
- zdziwiła się Eliza.
- Po prostu odpowiedz na moje
pytanie. Czy mama jest tu zameldowana ?
- Tak, tak samo jak ty.
- Świetnie - dziewczyna
uśmiechnęła się. Oby jej pomysł wypalił.
- Elizo, potrzebują cię ! - pani
Weasley pojawiła się na schodach.
- Już idę ! - odpowiedziała
babcia. - Zawołaj któregoś z bliźniaków. Jeśli przyjdą, musi być z tobą ktoś
dorosły, żeby móc ich wpuścić.
- Zostawisz mi nakaz ?
- Proszę - kobieta wręczyła jej
kartkę papieru i wbiegła na schody.
- FRED ! - krzyknęła, otwierając
list.
Przeczytała uważnie dokument, od
początku do końca. Jej plan miał coraz większe szanse wypalić.
- Jestem - Weasley pojawił się
koło niej. - I wszystko słyszałem. Lepiej chodźmy do jadalni, żeby nas nie
zaskoczyli.
Siedzieli przy stole z Ginny i
Ronem, czekając na pojawienie się aurorów. Salon, prze który przeszli był dokładnie
wysprzątany. Gdyby ktoś do niego wszedł, nigdy by nie zgadł, że kilka minut
wcześniej na dywanie wykrwawiał się człowiek.
- Chyba o czymś zapomnieli -
powiedziała Ginny, lekko spanikowanym tonem, wskazując na leżące w kałuży krwi
fartuchy.
- Rzeczywiście - Fred klepnął się
w głowę i ruchem różdżki sprzątnął miejsce, w którym po sekundzie pojawił się
pierwszy auror.
Pyknięcie po pyknięciu, ogród
zapełnił się czwórką czarodziejów, na których czele stał Lucjusz Malfoy.
Ostatnia osoba, której Hermiona spodziewała się w ogródku swojej babci. Na
widok mężczyzny, który był tak podobny do swojego syna, zalała ją fala
tęsknoty. Jej oddech znów stał się płytki, a w oczach zebrały łzy. Nie miała
teraz czasu na rozklejanie się, więc szybko je pokonała. Idąc ramię w ramię,
stanęła z Fredem dokładnie w progu szklanych drzwi.
- Panna Watson, jak mniemam -
zwrócił się do niej Malfoy ze swoim złośliwym uśmieszkiem.
- Granger - poprawiła. - Panna
Watson to moja matka.
- Mój błąd. Oraz pan Weasley. Cóż
za miła… niespodzianka - powiedział, rozglądając się po ogrodzie. - Dostali
państwo zawiadomienie o rewizji ?
- Tak - odpowiedział Fred,
zachowując powagę.
- W takim razie …
- Nie tak szybko, panie Malfoy -
odezwała się Hermiona. Stojący za mężczyzną autorzy spojrzeli na nią
zaskoczeni. Pewnie nie często widzieli kogoś, kto stawia się Lucjuszowi
Malfoy’owi.
- Czy ma jest jakiś problem,
panno Granger ?
- Nakaz, który został nam
przysłany, został wystawiony jedynie przez ministra magii.
- Jedynie.
- Tak. Przy Stormy Road 2467
mieszka także charłaczka, Alice Watson.
- Co to ma… - zaczął Fred, ale
Hermiona dźgnęła go łokciem w bok.
- Charłacy również podlegają pod
ministerstwo magii - Malfoy wypowiedział pierwsze słowo jakby chciał pokazać
jak bardzo brzydzi się ludźmi pokroju jej mamy.
- Owszem, ale według poprawki
wprowadzonej przez Stowarzyszenie Niemagicznych sprzed 3 lat, osoby nie
magiczne podlegają najpierw pod sąd niemagiczny, jeśli chodzi i nakazy rewizji
i zatrzymanie oraz postawienie w stan oskarżenia. Co oznacza, że oprócz
ministra magii, ten sąd również musi wystawić pozwolenie na rewizję. Myślę, że
jako pracownik ministerstwa został pan zapoznany z tymi zmianami, panie Malfoy.
Ten przypis miał na celu zapewnić
charłakom pewnego rodzaju nietykalność i ochronę przed ludźmi pokroju Malfoy’a.
- Droga panno Granger, to nie
stanowi żadnego problemu. Pięć minut i nakaz przyfrunie do państwa drzwi.
- W takim razie możemy poczekać
te kilka minut - powiedział Fred.
- Oczywiście, pozostaje tylko
kwestia legalności całego przeszukania - kontynuowała swój plan Hermiona. - W
tym domu obecnie znajduje się czwórka czarodziejów, którzy są niepełnoletni. Z
państwa zachowania wynika, że nie miało być to przeszukanie szturmowe, tylko
zaplanowany przegląd, z listem informującym o nakazie. W takim przypadku, przed pojawieniem się
jednostki, u naszych drzwi powinien pojawić się pracownik społeczny
ministerstwa i upewnić się, że na czas rewizji niepełnoletni czarodzieje będą
znajdować się w innym, bezpiecznym miejscu, gdzie nie będą narażeni na stres i
niedogodności związane z przeszukiwaniami.
- Niezameldowani czarodzieje,
panno Granger.
- Ja jestem zameldowana, panie
Malfoy. W końcu to dom mojej babci. Tak czy inaczej, wszystkie dowody lub
podejrzani, których byście tu państwo znaleźli, byłby bezwartościowe, a
przestępcy musieliby zostać wypuszczeni z aresztu. Poza tym, czy posiadają
państwo fizyczny dowód obecności pana Blacka w tym domu ?
- Jego różdżka była ostatnio
aktywowana w tym ogrodzie - wysyczał Malfoy.
- Owszem, ale nie można
stwierdzić ile razy, prawda, panie Malfoy ? Pan Black mógł się tu teleportować
poczym udać się w inne miejsce. Nie są państwo w stanie stwierdzić, czy
rzeczony mężczyzna nadal tu przebywa czy nie.
- Życzę panu powodzenie w
uzyskiwaniu nakazu, panie Malfoy - powiedział Fred. Na jego twarzy zakwitł
złośliwy uśmiech.
Ojciec Dracona, do tej pory zimny
i opanowany, podszedł do nich, a jego maska obojętności zniknęła, zastąpiona
czystą furią. Zniknęły maniery i pewność siebie. Mężczyzna patrzył na nich
morderczym wzrokiem.
- Wejdziemy do tego domu, czy wam
się to podoba czy nie. I nie powstrzyma nas synalek Weasley’a, który jest za
głupi, żeby znaleźć sobie normalną pracę i mała, brudna…
- Wystarczy, Malfoy - Hermiona,
zajęta swoją wymianą zdań z Lucjuszem, nie zauważyła, że ktoś pojawił się
jadalni. Teraz Artur Weasley stał za nią i za swoim synem, patrząc twardo w
oczy Malfoy’a.
- Artur, cóż za niespodzianka.
- Słyszałeś, Hermionę -
powiedział ojciec Rona tonem, który zmroził nawet dziewczynę. - Nie macie
najmniejszego prawa przeszukiwać tego domy czy nawet znajdować się na terenie
należącym do Elizy Watson. Nalegałbym, abyście opuścili państwo ten ogród.
Mężczyźni stali, siłując się
wzrokiem. Atmosfera panująca wokół nich robiła się coraz bardziej napięta.
Hermiona zaczęła czuć się odrobinę nieswojo, ale mimo to nadal stała
wyprostowana, gotowa odeprzeć kolejny atak Malfoy’a.
- Hm.. Panie Malfoy ? - odezwał
się jeden z aurorów.
- Co ? - burknął mężczyzna.
- Co robimy ?
Malfoy przeszedł wzrokiem po
twarzach stojącej przed nim trójki. Najdłużej zatrzymał wzrok na Hermionie.
Dziewczyna dzielnie zniosła jego spojrzenie, patrząc mu bezczelnie w oczy.
- Idziemy - powiedział Lucjusz,
znów opanowanym tonem. - Już !
Aurorzy zaczęli znikać. Jeden po
drugim, tak jak się pojawiali.
- Zapłacisz mi za to, Granger -
wysyczał Malfoy.
- Zobaczymy, panie Malfoy -
uśmiechnęła się. - Do widzenia, proszę pana. I proszę pozdrowić Dracona -
dodała z sarkazmem.
- Oczywiście, panno Granger -
odpowiedział i zniknął.
Hermiona wypuściła z ulga
powietrze z płuc i odwróciła się przodem do zebranych w jadalni. Napotkała
zatroskane spojrzenie pana Weasley’a.
- To było bardzo ryzykowne,
Hermiono - powiedział.
- Ale skoro pomogło, było tego
warte.
- Na twoim miejscu, uważałbym.
Zwłaszcza na młodego Malfoy’a. Nie zdziwiłbym się, gdyby Lucjusz przygotował ci
jakąś niespodziankę za jego pośrednictwem.
Ron rozkaszlał się, jakby dawał
znać, że zgadza się ze swoim ojcem.
- Niech się pan nie martwi, panie
Weasley. Coś na to poradzę - odpowiedziała z uśmiechem i weszła do domu.
Z kolacji zaplanowanej przez
panią Weasley nic nie wyszło. Matka Rona przełożyła spotkanie na następny
tydzień, ponieważ przez większość wieczora, wszyscy domownicy czuwali przy
Syriuszu. Pojawili się także Remus z Tonks, Dumbledore i nawet profesor
McGonagall. Przez pewien czas, wszyscy dorośli siedzieli w zamknięci w pokoju z
Syriuszem, który przeżył dzięki staraniom Snape’a, Alice i Elizy. Jego rana
została wyleczona zaklęciem, jednak nadal był zbyt słaby, żeby wstać z łóżka.
- Nic mu nie będzie - Ron
poklepał Harry’ego po ramieniu, gdy w trójkę siedzieli w jadalni.
- Wiem - odpowiedział Potter,
poprawiając okulary. - Jestem tylko ciekaw, co mu się stało.
- Dowiesz się jutro - powiedziała
Hermiona, ziewając.
Ten dzień był pełen wrażeń i
emocji. Dopiero gdy wszystko się uspokoiło, dziewczyna poczuła jak bardzo. Znów
ziewnęła.
- Nie wiem jak wy - powiedziała,
wstając - ale ja już padam na twarz. Idę spać.
- Masz rację. Nie ma co siedzieć
- powiedział Harry. - Idziesz, Ron ?
- Pewnie.
Złota Trójca rozstała się przy
drzwiach do swoich pokoi. Hermiona weszła ostrożnie do swojego pokoju, nie
chcąc obudzić Ginny. Była tak zmęczona, że nawet nie martwiła się wieczorną
kąpielą. Po prostu przebrała się w pidżamę i weszła do łóżka. Ostatnią rzeczą o
której pomyślała przed zaśnięciem był on.
HUK. Jeszcze większy niż przy
pojawieniu się Syriusza. Hermiona zerwała się na równe nogi.
- Ginny - szepnęła. - Słyszałaś
to ?
- Tak - odszepnęła dziewczyna,
stając koło niej.
Gryfonki na palcach podeszły do
drzwi uchyliły je. Hermiona wychyliła głowę i rozejrzała się po korytarzu. Jej
serce biło jak oszalałe. Nagle naprzeciwko nich pojawiła się głowa Harry’ego.
- Co jest ? - zapytał zaspany.
- Nie wiem. Może…
Odgłos tłuczonego szkła przerwał
jej w połowie. Trzask rozszedł się echem po całym domu. Przyjaciele zamarli,
słuchając, co będzie dalej. Nagle rozległy się krzyki i trzaski łamanych mebli.
Ktoś był w domu.
- Podaj mi moją różdżkę -
szepnęła Hermiona do Ginny.
- Masz - Weasley wcisnęła jej w
dłoń zimne drewienko.
Dziewczyna mocniej zacisnęła dłoń
na jej uchwycie i wyszła na korytarz. Ginny ruszyła za nią. Gdy schodziły po
schodach, usłyszały kroki chłopaków. Powoli schodzili na dół, trzymając się w
grupie. Nagle ktoś wbiegł na schody. Po chwili stali oko w oko ze
śmierciożercą. Hermiona uniosła różdżkę, tak samo jak ich przeciwnik. Sekundę
później na schodach rozbłysnęło zielone światło.
Odzyskałam komputer. W końcu ♥