20 listopada 2012

Rozdział 12


- Granger ! - ktoś krzyknął tuż nad jej uchem. Dziewczyna otworzyła oczy, zaskoczona. Zobaczyła nad sobą Malfoy'a.  Nie ma co, piękny początek dnia …
- Co jest ? - zapytała ochrypłym głosem. Nie była to zwykła poranna chrypka, ponieważ z każdym słowem dziewczyna czuła się, jakby przełykała żyletki. Świetnie.
- Raczej, która jest - powiedział chłopak. - Dochodzi dziesiąta.
- Co ? - Hermiona zerwała się łóżka.
- Radziłbym się pośpieszyć - rzucił Malfoy i wyszedł z Pokoju  Życzeń.
Hermiona dopadła do drzwi, które się pojawiły i pognała do wieży.
- ­Magma - dziewczyna nie miała zielonego pojęcie skąd Gruba Dama bierze pomysły na hasła. Obraz nie poruszył się. Znajdująca się w nim kobieta nawet na nią nie spojrzała. - Magma.
- Nie, Hermiono - rozległ się głos Neville'a zza obrazu. - E… mogłabyś mnie wypuścić ? - Chłopak tyle czasu spędził pod tym obrazem, czekając, aż ktoś poda mu prawidłowe hasło, że przeszedł z Grubą Damą na "ty".
- Nie, dopóki nie pójdzie sobie stąd ta dziewczyna podszywająca się za Gryfonkę - powiedziała wyniośle kobieta.
- Podszywająca się ? Używam tego przejścia kilkanaście razy dziennie od kilku miesięcy ! - kobieta nie zareagowała.
-  Hermiono ! - Neville musiał nieźle się wydzierać, żeby było go słychać z drugiej strony. - Hasło to Kaput Ślizgoni. - No tak. Nawet Gruba Dama świętuje wczorajsze zwycięstwo. Wczoraj. Mecz. Ręka. Charles. Ginny. Oni w szatni. Wspomnienia poprzedniego dnia powróciły bardzo wyraźnie. Hermiona walczyła chwilę z łzami, gdy w końcu udało jej się wykrztusić:
- Kaput Ślizgoni - obraz z westchnieniem odsłonił przejście.  Hermiona weszła do salonu, gdzie czekał na nią Neville. - Dzięki.
- Nie ma za co - odpowiedział, dumny. Pierwszy raz to ktoś inny nie znał hasła, a on mógł posłużyć mu pomocą. - Wow.
- Wiem. Mam niezłą chrypkę - oprócz ochrypnięcia, jej głos zmienił barwę na trochę niższą, bardzo przyjemną dla ucha.
- Nie, to twoje włosy …
- Wiem. Stos siana.
- Chodzi mi o to - zaczął niecierpliwie - że są bardziej twoje. Bardziej hermionowate.
- Hermionowate ?  - dziewczyna podeszła do lustra. Na jej głowie piętrzyła się burza loków o orzechowej barwie (takiej, jaką miała wcześniej, lata temu), sięgająca daleko za linię ramion - aż do połowy łopatek. Zawsze marzyła, żeby mieć takie włosy. Teraz marzenia stały się rzeczywistością, a to świadczyło o jednym - jej dwie dusze scaliły się w całość.  Świetnie.
- Wow - powtórzyła za przyjacielem.
- Idę do Wielkiej Sali - powiedział Neville i wręcz wybiegł z pokoju.
Dziewczyna udała się do łazienek i wzięła szybki prysznic, starając się nie zmoczyć włosów. Zaklęciem przywołała czyste ubrania. Hermiona wspięła się po schodach do dormitorium i weszła do środka. Brudne rzeczy włożyła do specjalnego kosza, który leżał po łóżkiem. Rozejrzała się po pokoju. Zwykły, szkolny pokój, w którym tylko gdzie nie gdzie widać było dziewczęcą  rękę: poduszki na łóżku Lavender były różowe, Parvati miała nad swoim plakat z Taylorem Lautnerem, a Olivia swoją szafkę zawaliła romansami. Natomiast u Hermiony był to plakat z filmu "Historia Kopciuszka" z Hilary Duff. Jako 11-latka pokochała ten film i niektóre kwestie znała nawet na pamięć. Zaskoczenie na twarzach przyjaciół, gdy go po raz pierwszy zobaczyli było nawet zabawne. W końcu komedia romantyczna nie bardzo pasowała do mola książkowego, ale cóż, ludzie są pełni niespodzianek. Ruszyła w stronę drzwi, gdy cofnęła się do swojej szafki, którą zaczęła przetrząsać w poszukiwaniu gumki. Co prawda, ostatnimi czasy rzadko ich używała - nie licząc treningów i meczów - ale przecież musiała mieć jeszcze jakieś. W końcu dopadła jedną, która chowała się w samym kącie i zaplotła sobie koka na czubku głowy. Tak przygotowana wyszła z salonu na korytarz. Dopiero w pobliżu Wielkiej Sali pojawił się dziwny ucisk w żołądku, ręce zaczęły się pocić i trząść. Obraz Ginny i Charlesa stawał się coraz bardziej wyraźny.  Hermiona oparła się o ścianę i wzięła kilka głębszych wdechów. Musi się uspokoić. Minęły ją dwie dziewczyny z Ravenclawu. Oby dwie przez dłuższą chwilę odwracały głowy i szeptały między sobą. No tak, cała szkoła już pewnie wie o tym, co się stało poprzedniego dnia. Dziewczyna w końcu zebrała się w sobie i ruszyła w stronę drzwi do Wielkiej Sali. Uczniowie, którzy ją mijali rzucali jej najróżniejsze spojrzenia od pocieszających do typu "a nie mówiłem", co bardzo ją zaskakiwało.
- Nie martw się - powiedziała do niej Luna, która dołączyła do dziewczyny w drodze na śniadanie. - Pewnie Gnębiwtryski pomieszały mu w głowie.
- Dzięki, Luno - odpowiedziała uśmiechając się blado. Podziwiała Krukonkę, że jest wstanie widzieć wszystko w biało-czarnych barwach, a za razem rozróżniać jakieś szarości. 
Przy stole Gryffindoru nadal siedzieli Ginny i Charles, ale w pewnym oddaleniu od reszty uczniów. Harry, z ponurą miną, mieszał łyżką w misce pełnej rozpuszczonych płatków, koło niego Dean i Seamus szeptali o czymś z Lee Jordanem, bliźniacy przysłuchiwali się uważnie tej wymianie zdań, natomiast Ron rozmawiał z Percym, co było dość rzadko spotykanym widokiem. Luna skręciła w stronę Krukonów, natomiast Hermiona podeszła do przyjaciół.
- Cześć Wam - przywitała się, siadając koło Harry'ego.  Wesleyowie, Jordan, Dean i Seamus odskoczyli od siebie jak oparzenie.
- Cześć i tobie, królowo - zaśmiał się Fred. Reszta mruknęła coś w odpowiedzi, natomiast Harry na chwilę przerwał mieszanie w papce z płatków. 
Nagle George i Fred obsiedli ją z obydwu stron. Jak zwykle.
- Słuchaj, Hermiono - zaczął George, trochę za głośno, jak na zwykłą rozmowę. - Chcieliśmy powiedzieć, że jest nam z Fredem, Ronem i Percym bardzo głupio z powodu tego co zrobiła nasza głupia siostra i prosić cię o wybaczenie.
- Harry jeszcze nie odpowiedział - dodał Fred.
- Nie - powiedziała Hermiona, na co obydwóm (a właściwie to całej męskiej części Weasley'ów ) zrzedły miny. - Nie wybaczę wam, bo nie mam czego - odetchnęli z ulgą. - Jak sam stwierdziłeś, to Ginny namieszała, a nie wy.
- Świetnie - George przytulił ją tak, że powoli zaczynało jej brakować powietrza, natomiast Fred potargał jej grzywkę.
- Btw, ładne włosy - zaśmiał się.
- Dzię-ę-ęki - wydukała w szatę jego bliźniaka.  
- Skoro wybaczyłaś im to z wczoraj - wtrącił się Jordan, a Hermiona przewróciła oczami. Chłopcy. - To wybaczysz nam też to - nagle nad ich głowami przeleciało kilka petard, a bliźniacy, Lee, Dean, Seamus, Ron, Percy, Lavender, Patil wstali i zaczęli śpiewać jej : Happy Birthday !, do którego dołączyła się potem część Krukonów, Puchonów i prawie cały Gryffindor - nawet Neville, który przyleciał nagle, ciągnąc za sobą na zaklęciu kilka pudełek opakowanych w kolorowy papier. Hermiona siedziała zawstydzona z rumieńcami na twarzy.  Jak mogła zapomnieć o swoich urodzinach?! No fakt, był przecież 6 grudnia ! Tego dnia skończyła 15 lat.  Gdy skończyli, ona również wstała.
- Dziękuję wam bardzo - powiedziała swoją chrypką, na co wszyscy się zaśmiali. Potem zaczęła przechodzić z rąk do rąk.
- Wszystkiego najlepszego, młoda ! - Fred i George stanęli przed nią z jednym z tych kolorowo opakowanych pudełek.
- Mogę to otworzyć ? Nie wybuchnie mi w twarz ? - dopytywała się niespokojna.
- Tchórzysz ? - spojrzeli na nią z kpiarskim uśmieszkiem.
- Nie tchórzę - powiedziała, lekko urażona i zaczęła odpakowywać prezent.  Była to duża szkatułka pełna fałszywych różdżek, piór piszących z błędami ortograficznymi, dmuchawkami, krwotoczkami, tym śmiesznym toffi, od którego Dudley'owi urósł język i mnóstwo najróżniejszych słodyczy. - Dzięki.
- Nie ma za co - odpowiedzieli chórem.
Potem pojawił się przed nią Lee Jordan. Jego prezent był owinięty tylko w papier. Hermiona odpakowała go spokojnie. Na jej dłoni leżała para nowych ochraniaczy na dłonie i nadgarstki z dodatkowo naszytym herbem Gryffindoru na zewnętrznej stronie. No tak. Największy fan Quidditcha w szkole.
- Dzięki, Lee, są genialne - chłopak uściskał ją.
- Damy wycisk Krukonom ! - wykrzyknął, na co kilkoro wychowanków domu Kruka spojrzało na niego krzywo.
- Wszystkiego Najlepszego, Miona - nawet Lavender i Patil miały dla niej prezent. - To ci pomoże znaleźć sobie kogoś lepszego niż on - Lavender chciała dobrze, ale wyszło, jak wyszło. Parvati uśmiechnęła się tylko pocieszająco. Hermiona trzymała w ręce "Poradnik młodej Czarownicy. Jak znaleźć chłopaka i nie zwariować".
- E… dzięki. To bardzo miło z waszej strony - powiedziała. Poranne łzy wróciły z jeszcze większą siłą.
- Widzisz, mówiłam ci, że jej się spodoba - Lavender triumfowała nad przyjaciółką.
Od Neville dostała uroczą roślinkę - małe, słodkie, czerwone różyczki, które wiecznie kwitły, a w równonoc wiosenną, jeden pączek zmieniał się w rzecz, o której się marzyło. Gdy ostatni pączek zniknie, wtedy roślinka marnieje i usycha. Jej miała 8 pączków. Od Rona dostała książkę o smokach - najnowszy spis wszystkich gatunków, którą specjalnie przysłał mu Charlie. Percy, ze znaczącym uśmieszkiem wręczył jej gruby zeszyt. Pierwsza strona głosiła : Notatnik prefekta.  Na końcu pojawił się Harry.
- No, więc … - zaczął niepewnie - … wszystkiego najlepszego.  Podał jej ostatnie pudełko, które zostało na stole. Dziewczyna odpakowała prezent. W małym pudełeczku spoczywała bransoletka z plecionka z kółeczek. Do jednego z nich przyczepiona była mała literka H. - Wybraliśmy to ... z … Ginny … już jakiś czas temu - pod koniec zdania głos mu się załamał. Hermiona szybko włożyła bransoletkę.
- Dziękuję ci, jest przepiękna - powiedziała, po czym go przytuliła. Usłyszała przerwanym oddech Harry'ego i ścisnęła go mocniej. - Wszystko będzie dobrze - poczochrała mu włosy z tyłu głowy. - Musi być.
Harry odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy.
- Wiem.
Do Wielkiej Sali wleciała sowia poczta. Hermiona zauważyła Maleńką, dźwigającą wielką paczkę. Sówka leciała nierówno, znoszona ciężarem na boki. Dziewczyna podniosła wysoko ręce.
- Chodź, malutka - sowa położyła jej paczkę na rękach i usiadła na niej. - Matko, jakie to ciężkie.
Hermiona uwolniła łapkę Maleńkiej, za co to podziękowała uszczypnięciem w ucho. Sówka podeszła do jej pucharu napełnionego wodą i bez większego skrępowania zaczęła z niego pić.  
- Od kogo ? - zainteresował się Dean.
- Od Hagrida. Przesyła tort - dziewczyna odpakowała go. Był nawet całkiem niezły. Owocowy, jasny placek oblany żółtą i czerwoną polewą. I ten napis : Sto lat, Hermionko. Hermionce od razu zrobiło się cieplej na sercu. Do pakunku dołączona była kartka wypisana jego koślawym pismem. Gryfonka i tak je uwielbiała.
Pojawił się także Erroll niosący paczkę dość pokaźnych rozmiarów. Ron zrobił miejsce dla puchacza przed nim i Percym, lecz ten spojrzał na nich dziwnie i wylądował na talerzu Hermiony, niszcząc jej tost.
- To dla mnie  ? - spytała ptaka, który pokiwał głową. Hermiona otworzyła pakunek. Na jego wierzchu spoczywał liścik od państwa Weasley'ów i Billa z życzeniami urodzinowymi. W środku znalazła pełno ciastek domowego wypieku (od Molly Weasley), zaczarowany mugolski budzik (od Artura Weasley'a ) i smoczy kieł zawieszony na rzemyku (podobny do tego, który Bill nosił zawieszony na uchu), którego długość była idealna, by nosić go na ręce.  Zawiązała go na prawym nadgarstku - na lewym spoczywał prezent od Harry'ego i Ginny. - Skąd wasi rodzice wiedzieli ?
- Weasley'owie mają swoje sposoby - puścił do niej oko Fred. Tak właściwie, to powinna spytać, skąd oni wszyscy wiedzieli o jej urodzinach. Przecież nikomu nie podawała tej daty. Hogwartczycy to Hogwartczycy.
Gdy wracała do pokoju w towarzystwie przyjaciół, złapali ją Tonks i Lupin. Po wylewnych życzeniach Dory, które składała w imieniu obydwojga, podarowali jej książkę : "Pociąg Transylwański. W  podróży przez nieznany świat." autorstwa … Syriusza Blacka. Hermiona wpatrywała się w to nazwisko przez chwilę.
- Tego Syriusza Blacka ? NASZEGO Syriusza Blacka ? - zapytała Tonks.
- Tego samego. Skoro nie jest już poszukiwanym uciekinierem z Azkabanu, zajął się swoją pasją - czyli podróżami. A że przy okazji napisał książkę, to wyszło mu tylko na dobre - Dora była dumna z kuzyna. Bardzo.  Hermiona otworzyła dzieło Łapy na pierwszej stronie : "Dla Hermiony w dniu 15 urodzin. Tonks, Remus i Syriusz. "
W dormitorium czekał na nią jeszcze jeden prezent.  Tuż przy jej łóżku stał wielki kufer, oblepiony mnóstwem naklejek. Dokładnie w takim samym Hermiona trzymała swoją gitarę - klasyk 3/4, który był w takim stanie, że bała się go dotknąć. Ale przecież zostawiła gitarę w domu, tysiąc kilometrów stąd. Położyła pudło na łóżku i otworzyła zamek. Zawiasy puściły, z lekkim jękiem i jej oczom ukazała się nowa, akustyczna gitara. Ale jakim cudem ona się znalazła tutaj, w Hogwarcie ? Dziewczyna wyjęła instrument.  Dopiero teraz zauważyła, że miał już założony, jak to ona nazywała, chwytak, tak, że nie musiała siedzieć, by móc grać. Liścik od profesor McGonagall tłumaczył, że przysłali ją jej rodzice. Jak to było możliwe ? Normalna poczta dochodziła do szkoły ? Przecież to niemożliwe ! Będzie musiała jeszcze raz przekartkować Historię Hogwartu.  
- Grasz ? - Pati spojrzała z zachwytem na instrument.
- Trochę i raczej słabo. Tyle, żeby sobie podegrać.
- Och. A zagrasz coś dla nas ? - Hermionę korciło, żeby wypróbować gitarę, ale jeszcze nigdy nie grała przy większej publiczności - no, może nie licząc ogniska u jej koleżanki, ale wtedy większość uczestników była wstawiona i chowała się w domu.  Ale teraz nie miała czasu. W końcu idzie kupić sukienkę, a to zabierze jej całe przed i popołudnie.
- Bardzo chętnie, ale innym razem. Może wieczorem ?
- Okej - mina Pati trochę zrzedła, ale pocieszona wizją wieczora, uśmiechnęła się.

- Granger ! - głos Malfoy'a dogonił ją na korytarzu, gdy zmierzała w stronę wyjścia.
- Co ?
- McGonagall prosi nas do swojego gabinetu - powiedział. Znowu ?  Drugi raz w ciągu dwóch dni, a to nie wróżyło nic dobrego. Dziewczyna bez słowa zawróciła. Szli w milczeniu aż do drzwi nauczycielki. Chłopak zapukał.
- Proszę - rozległo się. Malfoy otworzył drzwi i pierwszy wszedł do środka. Za nim Hermiona. - Jesteście, dobrze. Tak więc, mam dla państwa dwie informacje. Myślę, że obydwie dobre. Wasz szlaban zostaje odwołany - uśmiechnęli się jak na zawołanie - na rzecz prób u profesora Flitwicka - miny im zrzedły. Ich dodatkową karą - a teraz jedyną - było wzięcie udziału w musicalu, który będzie miał być wystawiony pod koniec roku szkolnego. Na razie dostali tylko scenariusze.
- To znaczy, że próby będą się odbywały codziennie ? - zapytała Hermiona.
- Nie, dni i godziny prób ustalicie z profesorem. Zwolnienie ze szlabanu traktujcie jako … nagrodę za dobre sprawowanie - powiedziała, patrząc na nich uważnie znad okularów. - Możecie iść - odwrócili się. - Czekajcie, o mało bym nie zapomniała. W czwartek jest pierwsze przygotowanie do balu, w Wielkiej Sali po kolacji.
- Pani profesor - zwrócił się do niej Malfoy. - Wtedy trwa trening Ślizgonów.
- Ach tak - McGonagall sprawiała wrażenie, jakby słowa chłopaka w ogóle jej nie obchodziły. - Panno Granger, myślę, że zważając na okoliczności, będzie pani mogła podzielić się z panem Malfoy'em naszą małą tajemnicą. A panu radzę, by ona nią została.
- Oczywiście, pani profesor - odpowiedzieli chórem i wyszli, żegnając się.
Hermiona zaczęła się oddalać od chłopaka, gdy ten dogonił ją na schodach.
- Mam do ciebie sprawę, Granger - powiedział.
- Nie możemy tego omówić później ? - Hermiona chciała jak najszybciej znaleźć się w Hogsmead.
- Możemy.
- Świetnie - dziewczyna przyśpieszyła. Pewnie grupa już wyszła. 

Hermiona przeglądała wieszaki pełne sukienek. Do tej pory przymierzyła ich bardzo dużo, ale nadal nie znalazła tej "jedynej". Zawsze coś było nie tak. Jeśli kolor pasował, to fason był nie za dobry i na odwrót. Dziewczyna nienawidziła samotnego robienia zakupów, bowiem wolała mieć przy sobie kogoś, kto by jej doradził. I miałaby Ginny, gdyby nie … Kilka głębszych wdechów. W końcu udało jej się znaleźć coś, co wyglądało bardzo interesująco, na dodatek do sklepu weszła Luna, do której w sprawach ubioru Hermiona miała ogromne zaufanie.
- Ładnie wygląda na tym wieszaku - powiedziała Krukonka.
- Mam nadzieję, że na mnie również.
- Pewnie tak. Przymierz - Gryfonka nie potrzebowała dalszej zachęty.
Po chwili wyszła z przymierzalni. Sukienka była czerwona z szerokimi ramiączkami. Dekolt w literkę V była nie za duży, taki w sam raz. Tuż pod stanikiem przechodził pas marszczonego materiału, oddzielająca górę sukienki od dołu, który był prosty, tylko pod koniec lekko się rozchodził, tworząc parasolkę. Sukienka sięgała jej do kolan.
- Zapniesz mi ją ? - spytała Luny, odwracając się plecami do dziewczyny.
- Jasne - Luna szybko poradziła sobie z zamkiem. - Ładnie wyglądasz, tylko jeszcze rozpuść włosy.
Kaskada loków zakryła odsłonięty kawałek pleców, a całości dodała uroku. Hermiona przejrzała się w lustrze. Wyglądała ładnie. Po chwili pojawiła się sprzedawczyni i zaczęła bardzo gorąco zachwalać sukienkę, co było dość zastanawiające. Gryfonka wykonała parę obrotów, sprawiając, że sukienka zmieniła się w parasol. Lubiła taki fason. Zdecydowała się. Kupuje.  Hermiona z pewnym żalem ściągnęła z siebie sukienkę.  Wychodząc z przymierzalni spojrzała na cenę. Co ?! To jakaś przesada. Szybko odwiesiła ją na miejsce, pożegnała się i wyszła ze sklepu. Luna poleciała za nią.
- Czemu jej nie wzięłaś ? - spytała, gdy przystanęły kilka metrów od drzwi.
- Widziałaś cenę ? 100 galeonów ! Nie dałabym tyle za buty, a co dopiero za sukienkę.
- Może znajdziemy coś innego.
- To był ostatni sklep. Może za dwa tygodnie będzie coś nowego.
- Może. Idziemy gdzieś jeszcze ?
- Do Trzech Mioteł ?
- Nie. Tam już wiszą jemioły, będzie za dużo nargli - Hermiona zaśmiała się w duchu.
- No to może do Miodowego Królestwa ?
- Czemu nie.
***
Caroline Stone, młoda ekspedientka sklepu Styl Czarownicy siedziała znudzona za ladą. Co prawda była niedziela i dzieciaki z Hogwartu miały wyjściówkę, to jednak rzadko które tu przychodziło. Dziewczęta wolały te nowe, mugolskie marki, które niedawno wprowadzono na rynek i tylko czasem jedna, Pansy jakaś-tam wpadała tu, by kupić sobie kolejny absurdalnie drogi ciuch, by tylko raz go założyć. Ale przynajmniej sklep działał dalej. Caroline przyglądała się swoim czerwono-krwistym tipsom (od jednego zaczął odchodzić lakier), gdy do sklepu weszła dziewczyna, której jeszcze nigdy nie widziała. Zdobyła sobie przychylność Stone tymi żółtymi spodniami i pięknymi włosami.  Przeglądała sukienki. W Hogwarcie szykował się bal, czy coś takiego. Wybrała jedną z droższych, więc Caroline już zacierała ręce z radości. Jak kupi tą kieckę jej pensja z pewnością podskoczy.  Wyglądała w niej nawet nieźle, jednak nie tak dobrze jak Stone mogłaby wyglądać. Potem, nagle odwiesiła ją na wieszak i szybko wyszła zabierając ze sobą tę dziwną małą blondyneczkę o wielkich oczach. Pff ! Pewnie nie było ją stać. Idiotka. Oczywiście Caroline stać było na kupno tak drogiej sukienki, ale jej ona nie była potrzebna ! Dzwonek przy drzwiach dał znać, że przyszedł kolejny klient. Dziewczyna obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Na pewno był bogaty. Płaszcz, który miał na sobie, był prosty, ale bardzo elegancki. To samo można było powiedzieć o jego spodniach, butach czy samej czapce. W jego postawie było coś takiego władczego, stał z dumnie wypiętą piersią. Otaczała go aura tajemniczości i ciemność, które była bardzo pociągająca, tak samo jak blada, przystojna twarz i jasne włosy zaczesane na bok. Gdy mówił, jego twarz przybierała wyraz głębokiej pogardy, jakby usłyszenie jego słów i głosu było dla słuchacza wielkim zaszczytem. Wyglądał na góra 17 lat. Ale Caroline i tak się podobał. Obciągnęła swoją różową bluzkę z dużym dekoltem jeszcze niżej i poprawiła włosy. Blondyn skomentował to zachowanie uniesieniem brwi. Podszedł powoli do lady.
- W czym mogę panu służyć ? - powiedziała, pochylając się tak, że jej dekolt stał się jeszcze wyraźniejszy. Jak na razie żaden mężczyzna czy też chłopak nie był w stanie się jej oprzeć. Działała na nich jak magnes, dlatego przychodzili tu kupować absurdalnie drogie rzeczy dla swoich małżonek, tylko by popatrzeć na nią. Ten młody człowiek stanowił jednak wyjątek. Rozejrzał się po sklepie, szukając czegoś wzrokiem. W końcu zwrócił się do niej.
- Proszę mi podać tą sukienkę, którą przymierzała dziewczyna, która przed chwilą stąd wyszła.

Hermiona i Luna wracały z Miodowego Królestwa w całkiem dobrych humorach. W sklepie natknęły się na braci Weasley'ów i Harry'ego, którzy nie musieli się martwić o stroje, bo ich rodzice mieli im je wysłać w następnym tygodniu. W towarzystwie chłopaków przejrzały cały sklep, żartując i śmiejąc się. Luna się śmiała, Hermiona odpowiadała tylko uśmiechem, natomiast Harry nadal trwał w dziwnym osłupieniu i zaraz na jakiś czas mruczał coś pod nosem. Na dworze zaczął padać śnieg, gdy zanurzeni w nim po kostki brnęli do zamku. Gryfonka nie odzyskała swoim rękawiczek i zaczęły odmarzać jej palce. Co chwilę chuchała w dłonie.
- Gdzie masz rękawiczki, Hermiono ? - zapytał Harry.
- Zostały … w zamku - dokończyła, nie chcąc przypominać chłopakowi poprzedniego dnia. Ten natomiast ściągnął swoje.
- Masz - wręczył jej swoje.
- Nie, Harry, teraz ty będziesz marznął.
- Bierz i nie narzekaj - powiedział.
- Dzięki - przyjęła rękawiczki z wdzięcznością.  Były przyjemnie wygrzane.
- Wczorajszy mecz był ZARĄBISTY - zaczął Fred. Hermiona jęknęła w duchu. Wczorajszy mecz i to, co się po nim działo to wspomnienia, które chce jak najszybciej wymazać z pamięci. Hermiona, Harry i Luna wycofali się z grupy, która teraz zażarcie dyskutując o meczu posuwała się do przodu, kiedy oni zostali z tyłu.
- Harry - zwróciła się do chłopaka Luna - słyszałeś może o skrętościskach ?
- Nie - odpowiedział.  - Co to ?
- Takie małe stworzonka, które dostają się do człowieka przez noc, wlatują do … - Harry i Luna jeszcze bardziej zwolnili i Hermiona została sama na środku drogi, zamknięta między grupkami. 
Szła chwilę zamyślona.  W jej głowie znów pojawił się Charles, a ona chciała go jak najszybciej wyrzucić. Niema walka trwała już jakiś czas, gdy nagle usłyszała śmiech Harry'ego. Krótki, delikatny, ale śmiech. Odwróciła się, ale chłopak z powrotem miał na twarzy ten swój grymas. Ile można ? Dochodzili już do zamku, gdy wszyscy wyrównali.  Ron właśnie wyżalał się, że musi na bal iść z Hanną Abbott.
- Ale to nic! Hermiona trafiła gorzej - czemu on jest takim paplą ? 
- Serio ? Kogo masz ? - George spojrzał na nią uważnie.
- Młodego Malfoy'a - powiedziała, dość normalnie.
- Uu… kondolencje, młoda - rzucił Lee.
- Dzięki - mruknęła, dla żartu wpadając na niego bokiem, za co oberwała ze śnieżki. Oddała. I tak zaczęła się wielka bitwa, w którą zostali wciągnięci również inni uczniowie.
Jakiś czas później, Hermiona czekała na Lunę pod Pokojem Wspólnym Krukonów. Dziewczyna została zaproszona przez Harry'ego do Wieży Gryffindoru, co Hermiona gorąco poparła, jednak teraz w mokrych spodniach było jej trochę zimno i modliła się w duchu, by Krukonka się pośpieszyła. Luna miała na Harry'ego zbawczy wpływ, dlatego Gryfonka chciała, by spędzali ze sobą jak najwięcej czasu.  Była nawet gotowa oddać jej swój pokój.  Po chwili Luna wyszła do Hermiony. Miała na sobie włochaty żółty sweter, fioletowe legginsy i puchate kapcie. Blond włosy spięła w kitkę.
- W końcu - jęknęła Hermiona, co Luna skomentowała swoim zabójczym uśmiechem. Wyglądała jak elf.
Szły po schodach, gdy z naprzeciwka pojawił się Malfoy.
- Pójdziesz sama  ? - spytała Gryfonka, Krukonki. - Muszę coś załatwić.
- Jasne - Luna raźnie wbiegła po schodach. 
- Malfoy ! - dziewczyna zawołała za chłopakiem.
- Czego ? - Ślizgon wyraźnie nie był zadowolony, że Hermiona zaczepia go przy innych. W końcu… była, kim była.
- Chciałeś o czymś porozmawiać ? - powiedziała niepewnie, zbita z tropu, ostrym tonem.
- Już nie.
- Ale…
- Nie ważne - odciął się i odszedł.
- Okeeej - dziewczyna była bardzo zaskoczona. O co mu mogło chodzić. Wzruszając ramionami, zawróciła i pognała w stronę wieży.  W Salonie Wspólnym większość uczestników bitwy wygrzewało się przy ciepłym kominku.  - Skoczę się przebrać i zaraz będę z powrotem - obiecała, gdy zaprosili ją do gry.
  Otworzyła drzwi do dormitorium i zobaczyła Lavender pochylająco się nad jej łóżkiem. Na dźwięk otwierania drzwi, dziewczyna podskoczyła jak oparzona i uciekła do swojego posłania.  Hermiona dopiero teraz zauważyła dwie paczuszki leżące na jej łóżku. Zamknęła drzwi i podeszła do bliżej niezidentyfikowanych rzeczy. Pierwszą poznała z daleka. Był to jej rękawiczki, które zostawiła w szatni. Koło nich leżała mała karteczka :

Zostały wczoraj w szatni. przepraszam, ale nie mam nic lepszego. Wszystkiego Najlepszego. i przepraszam, wybacz mi.
                                                                                                 Charles

Hermiona zgniotła kartkę i celnym rzutem wrzuciła do kosza. Nadal była na niego wściekła, ale przynajmniej oddał rękawiczki. Drugą rzeczą było prostokątne pudło, zawiązane wstążką z piękną kokardką na środku. Na pudle leżała zgięta na pół kartka z czerpanego papieru. Hermiona rozchyliła liścik.

Wszystkiego Najlepszego

Nic więcej. Żadnego podpisu.  Dziewczyna rozwiązała kokardkę i po chwili mocowania się ze wstążką, odchyliła pokrywkę. W pudle spoczywała sukienka, którą kilka godzin wcześniej oglądała w sklepie. Hermiona z niedowierzaniem wzięła ją do rąk. Kto podarowałby jej na urodziny tak drogą sukienkę ? I jeszcze ten papier …
- Od kogo ? - zainteresowała się Lavender. Oczy aż płonęły jej z podekscytowania. Chciała wiedzieć i Hermiona wiedziała, że dziewczyna Rona nie wypuści jej z pokoju dopóki nie pozna nazwiska osoby, która dała jej ten prezent.
- Nie wiem - skłamała. Choć nie do końca. Mogła jedynie się domyślać, ale nie bardzo podobała jej się ta odpowiedź. 
Około dziesiątej nadal tkwili przed kominkiem.  W większości odpuścili kolację, zapchani tortem Hagrida i innymi słodyczami, które Hermiona dostała na urodziny. Po kilku godzinach grania w najróżniejsze gry teraz siedzieli, zatopieni w rozmowach.  Hermiona siedziała z boku, wpatrzona w okno. Jutro rano będzie musiała, jak co poniedziałek, zerwać się wcześnie rano na trening. Z Charlesem.. Bardzo ją zranił. Prawdopodobnie jak nikt inny. A teraz będzie musiała spędzać z nim czas, słuchać się go, patrzeć na niego, kiedy jedyne, o czym marzy to nie mieć z nim nic wspólnego. Jakiś czas pociągnie, ale … ile można ? 

Mała zmiana. Nie będę już nadawać rozdziałom tytuły, tylko kolejne numery. Ten rozdział trochę zwalnia tempo i strasznie długo mi się go pisało, ale jest baaardzo ważny. Przepraszam za wszytskie błędy ortograficzne. Ps. Percy w mojej wersji został odmłodzony o kilka lat. Hope you'll like it ♥ 

13 listopada 2012

11. Koniec ...


                                                                                                                                     muzyka
Po zderzeniu na korytarzu, Malfoy i Hermiona ani razu nie odezwali się do siebie przez cały tydzień. Z jednej strony było to zrozumiałe, lecz z drugiej nienaturalne, bo przecież spędzali ze sobą praktycznie całe dnie. Hermionie taki stan rzeczy na początku nie przeszkadzał. Nadal była na niego zła, lecz po pewnym czasie cisza i zwykłe "Podaj mi to", "Przynieś tamto", które przerzucali między sobą, zaczęły jej ciążyć. Od tego upartego milczenia wolała już wyzwiska.  Lody przełamali na kolejnym szlabanie u Snape'a, w dość oryginalny sposób.
- Możesz mi podać sproszkowane kły żmii? - Hermiona pochylała się na parującym kociołkiem i w proszącym geście wyciągnęła dłoń w stronę Malfoy'a.
Ślizgon bez słowa podał jej, o co prosiła. Westchnęła zrezygnowana. Jak długo to jeszcze ma trwać ? Dziewczyna wymieszała wywar - bardzo silnie parzącą truciznę i zestawiła z ognia. Teraz trzeba tylko poczekać chwilę, aż wystygnie i będzie można ją rozlać do przyszykowanych probówek. Znów cisza. Długa, przeciągająca się z każdą minutą cisza, która panowała w sali, sprawiała, że Hermiona z każdą chwilą była coraz bardziej zdenerwowana i co sekundę sprawdzała, czy eliksir jest już wystarczająco chłodny, by coś z nim zrobić. Gdy uzyskał odpowiednią temperaturę, ochoczo wzięła się do przelewania.
- Granger … - O mało nie podskoczyła na dźwięk tego głosu.
Baryton Malfoy'a wręcz brutalnie dla jej uszu, przerwał grobowy bez dźwięk. Była bardzo ciekawa, co chłopak miał jej do powiedzenia, ale nie lubiła, gdy zwracał się do niej po nazwisku, dlatego nie dała po sobie nic poznać. Jak gdyby nigdy nic przelewała dalej, ale w środku zachodziła w głowę, o co może mu chodzić?
- Granger, mówię do ciebie ! - Stała do niego plecami, więc nie musiała ukrywać rozbawienia. - Hermiono - usłyszała tuż nad swoich uchem.
Wszystko działo się jak na filmach akcji - w zwolnionym tempie. Zadrżała jej ręka i kilka kropel eliksiru spadło na jej dłoń.  Poczuła potworny ból. Każdy jej nerw dawał o sobie znać. Odrzuciła kociołek i odwróciła się do tyłu, trafiając Malfoy'a w twarz. Rozległo się syczenie nadpalanej przez żrącą substancję podłogi.  Ślizgon przeklinał pod nosem, a do klasy wpadł rozwścieczony Snape, który zaczął się na nią wydzierać, ale to nie było ważne. Całą jej uwagę zajmował ten okropny ból.
- Snape - usłyszała głos Malfoy'a - myślę, że lepiej będzie, jeśli zabierzemy ją do Skrzydła Szpitalnego.
- Bardzo się cieszę, Malfoy, że korzystasz z tej funkcji swojego mózgu. Masz rację. Idź z nią, a ja poszukam antidotum. Uważaj, żeby nie straciła przytomności, bo inaczej… już się więcej nie obudzi - odpowiedział mu nauczyciel.
- Dobrze - chłopak złapał ją za ramię i wyciągnął na korytarz.
Dziewczyna przyciskała do siebie ranną dłoń i co chwilę syczała z bólu, gdy mijali kolejne piętra w drodze do pani Pomfrey. Malfoy nie odzywał się, Hermiona czuła jego spięcie. Nie wiedziała tylko skąd się ono bierze. Gdy wpadli do Skrzydła Szpitalnego, Poppy Pomfrey jeszcze nie spała, zajęta dwójką uczniów. Jeden z nich zatruł się czymś i ciągle wymiotował tak, że nie była w stanie podać mu lekarstwa, natomiast stopa drugiego była zdecydowanie zbyt duża i zbyt fioletowa niż na normalną stopę przystało. Hermiona, osłabiona przez truciznę, zachwiała się i upadła. Nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Świat robił się coraz bardziej niewyraźny.
- Granger ? - widziała przed sobą zarys twarzy Malfoy'a. - Granger, do jasnej cholery, nie zasypiaj ! No już !
Dziewczyna poczuła, że ktoś unosi ją do góry i kładzie na czymś miękkim. Słowa Snape'a wyryły się w jej pamięci: "…już się więcej nie obudzi…". Obrazy zaczęły zanikać, pojawiała się ciemność. Hermiona próbowała podnieść rękę, ale nie mogła. Drugą - nic. Narastało w niej coraz większe przerażenie.
- Granger ! - ktoś porządnie uderzył ją w twarz. A przynajmniej tak jej się wydawało, bowiem to, co poczuła było lekkim muśnięciem. - No dalej, Granger, nie zasypiaj! - Kolejne muśnięcie.
Gryfonka rozpaczliwie starała się chwytać świadomości. Starała się nie zamykać oczu - z wielkim wysiłkiem podnosiła powieki po każdym mrugnięciu. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie, a z każdą kolejną traciła siły. Nagle ból, który odczuwała w dłoni, przeniósł się na całe ciało. Wszystkie jej komórki, każda z osoba, płonęły żywym ogniem. Chciała uciec od niego. W środku cała rzucała się, przeszywana nieprzyjemnymi prądami, lecz na zewnątrz nie wykonywała żadnych ruchów. Po prostu leżała, jak gdyby nigdy nic. Otaczająca ją ciemność stała się nieprzenikniona. Wiedziała, że ma otwarte oczy, ale już nic nie widziała. Dochodziły do niej strzępki słów. Świadomość, której starała się tak kurczowo trzymać, oddalała się, wyrywając z rąk, a na dole czekał na nią koniec. Śmierć.
- Hermiona! - Czyjś głos przedarł się przez ciemność.
 Czyżby był to … Przegrała. Ostatnia deska ratunku wymknęła się z jej rąk, a ona zaczęła spadać w dół. Była coraz niżej i niżej.  Powietrze uciekło z jej płuc. Chciała wziąć jeszcze jeden oddech, ale nie mogła. Nie była w stanie. Zaczęła się dusić, gdy nagle ktoś wręcz brutalnie "wdmuchnął" w nią powietrze. Jeden raz, drugi, trzeci. Zatrzymała się. Nie spadała, ale i nie wznosiła się. Ktokolwiek ją ratował, wydłużał jej życie, ale nie ocalał. Coś podpowiedziało jej, że czuje ucisk na klatce piersiowej.  Ale on nie czuła już nic … Coraz bardziej i bardziej odpływała w nicość. Jakiś ostry ton … ktoś krzyczy …
Hermiona usiadła gwałtownie, krztusząc się. Płyn, który Snape wlała się do gardła był nieprzyjemnie gorzki.  Zdezorientowana rozejrzała się po sali. Tuż nad nią pochylał się Mistrz Eliksirów, nadal trzymając w dłoni fiolkę z antidotum. Za nim stała pani Pomfrey, uważnie się jej przyglądając. Naprzeciwko nich, po drugiej stronie łóżka na krzesełku, siedział wyczerpany Malfoy. Rękawy jego koszuli były podwinięte, na policzki wyszły mu prawdziwe, ludzkie rumieńce, a w oczach pojawił się dziwny blask. W końcu wyrażały jakieś emocje. Patrzył na nią wzrokiem pełnym ulgi, choć w źrenicach nadal kryło się lekkie przerażenie.
- Jak się czujesz Granger ? - zapytał opiekun Slytherinu.
- Całkiem nieźle - Pani Pomfrey podeszła do niej i sprawdziła jej wzrok, słuch, odruchy. Nie miała żadnych zastrzeżeń, ale wolała, żeby dziewczyna została jeszcze przez chwilę w Skrzydle Szpitalnym, co Hermionie było na rękę.  Im dłużej tu zostanie, tym krótszy będzie patrol.
- Następnym razem bardziej uważaj na to, co robisz, bo pan Malfoy nie będzie zawsze przy tobie, żeby cię ratować Granger - sarknął i wyszedł, zostawiając zszokowaną dziewczynę z jej wybawcą.
Pani Pomfrey wróciła do wielkostopego chłopca. Malfoy ją ratował ? Czyli to znaczy, że to Ślizgon ją reanimował. To on robił jej oddychanie usta-usta. Po plecach przeszedł ją dreszcz. Zwykły dreszcz. To on za jednym razem o mało jej nie zabił, aby po chwili ją uratować.  Chłopak zerwał się z krzesełka i wyszedł bez słowa, zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Malfoy, Ślizgon, który brzydził się jej dotknąć, ba nawet czasami z nią rozmawiać, zrobił jej sztuczne oddychanie. Dotykał ustami jej ust. Hermiona dotknęła swoich warg. Nadal były mokre. Wytarła je szybko rękawem. Bardzo szybko. Dopiero teraz zrozumiała, że ma rozpiętą koszulę. Zaczęła ją zapinać, gdy zobaczyła czerwone ślady w okolicach mostka. No tak. Mogła się tego spodziewać. Na policzkach zakwitły jej rumieńce, gdy uświadomiła sobie, że Malfoy widział ją w staniku. Genialnie. Teraz to dopiero będzie jej dogryzał. Zapięła koszulę do końca i przewróciła się na lewy bok. Oprócz zażenowania całą sytuacją, czuła coś jeszcze. Dziwne spięcie, które pojawiało się na myśl o ustach Malfoy'a połączonych z jej własnymi.  I czemu w ogóle to Malfoy, nie mający (prawdopodobnie) żadnego przeszkolenia medycznego, zaczął ją ratować, a nie zostawił tej czynności pani Pomfrey ? Poza tym, ratował JĄ. Tę "szlamę Granger", która była największym kujonem, totalnym sztywniakiem i, jeszcze raz, szlamą. Przecież brzydził się jej dotykać, czasami nawet z nią rozmawiać. Gardził nią. Obrzucali się wyzwiskami, ba, nawet w trzeciej klasie mu przyłożyła w tą arystokratyczną buźkę, a on mimo to jej pomógł. Może coś się zmieniło ? Hermiona zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, chłopak siedział na tym samym krzesełku, które zajmował wcześniej. Jakby w ogóle nie wychodził.
Gdy pół godziny później stali na rozwidleniu dróg, między nimi panowało dziwne spięcie. Tkwili na tym korytarzu, wpatrzeni w podłogę, nie mając odwagi, by coś powiedzieć. W końcu Hermiona, po długiej, wewnętrznej walce, odezwała się:
- Dziękuję - jedno, proste słowo, a jednak tak trudne do wypowiedzenia.
- Nie masz za co - prychnął chłopak. - To ja …. przepraszam - wyrzucił z siebie ostatnie z słowo z wielkim wysiłkiem. - Za dzisiaj i za to na korytarzu.
- Nie ma sprawy - próbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady. Czemu nie jest w stanie spojrzeć na niego ? Przecież stoi tak blisko …
- A, Granger ? Jeśli powiesz o tym, co się dzisiaj stało, wiesz, co mam na myśli, komukolwiek, to spotka cię coś o wiele gorszego.
- Wierz mi, jestem ostatnią dziewczyną w tej szkole, która by się tym chwaliła - wszystko prysło. Malfoy się nie zmienił. Może po prostu jego mózg przez chwilę miał zaćmę i dlatego był taki uczynny.
- Dobranoc, Granger - powiedział chłopak. Dziewczyna odwróciła się i rzuciła przez ramię :
- Koszmarów, Malfoy.

W salonie wspólnym Gryfonów powitały ją pustki, co było dość dziwne, jak na ten dom. Zwłaszcza, na bliźniaków Weasley i Jordana. I co było dość dziwne jak na małą Florę, dziewczynka siedziała skulona w fotelu.
- Hej, mała - przywitała się Hermiona, a dziewczynka o mało nie zaczęła krzyczeć ze strachu. - Spokojnie, to tylko ja. Czemu jeszcze nie śpisz ?
- Nie mogę zasnąć - mruknęła w odpowiedzi Gryfonka. Miała smutną minę.
- Dlaczego ? - wzruszenie ramionami. - Hm… to może…
Po schodach, ze strony męskiej części dormitorium zszedł Dean Thomas. Był bardzo zaskoczony widokiem dziewczyn.
- Hej - przywitał się.
- Cześć - odpowiedziała Hermiona. - Chyba się jeszcze nie znacie, prawda ? Dean, to Flora - wskazała na drobną blondynkę. - Flor, poznaj Deana z piątej klasy.
- Cześć, młoda - chłopak przybił jej żółwika, czym jedenastolatka była zachwycona. - Nie możesz spać ?
- Nie - dziewczynka była uradowana możliwością rozmowy z chłopakiem ze starszej klasy.
- No to jest nas dwóch. A ty Hermiono ?
- Ja padam na twarz - Gryfonka przeciągnęła się. - Ale najpierw muszę uśpić naszego szkraba - połaskotała dziewczynkę, która ze śmiechem uciekła z fotela i schowała się za Deana. - Ładnego sobie znalazłaś obrońcę - zaśmiali się.
- O Florę się nie martw. Zajmę się nią. I tak nie mam nic lepszego do roboty. A ty się kładź, bo wyglądasz, jakbyś miała nam tu zaraz paść.
- Na pewno ?
- Jasne. Spylaj !
- Dzięki - Hermiona ruszyła w stronę schodów, kiedy poczuła, że ktoś przytula się do jej pleców. Flora przyszła się pożegnać, ściskając ją mocno w pasie. Za mocno.
- Co ? Chcesz mnie udusić? Dobranoc - potargała jej włosy. - Zaśnij szybko.
- Dobranoc - odpowiedziała mała. - Co ci się stało w rękę ? - Hermiona spojrzała na swoją lewą rękę. W miejscu, gdzie poparzył ją eliksir, pojawiła się mała trójkątna blizna, trochę ciemniejsza od jej karnacji.
- Nic takiego, mały wypadek przy pracy.
Wchodząc po schodach usłyszała głos Deana :
- To co chcesz robić Flor ? Może ci poczytać ?
- Tak !
- Ale chyba umiesz czytać ?
- Tak, ale lubię jak ktoś mi czyta. W domu zawsze robi to mój brat.
- Dobrze. Znasz może "Tajemniczy Ogród" ?
- Nie.
- No to poznasz.

- DEAN ! PODAJ NA LEWO, DO ANGELINY ! - Hermiona próbowała przekrzyczeć wiatr, który wiał jej prostą w twarz. Był początek grudnia - przeddzień jej urodzin - padał śnieg, a Gryfoni jak gdyby nigdy nic remisowali ze Ślizgonami 60 do 60 w meczu Quidditcha. Harry i Malfoy wisieli nad ich głowami, szukając znicza, ale śnieg bardzo utrudniał do zadanie. Angelina zdobyła gola. Kibice Gryffindoru ryczeli na trybunach ze szczęściach, jednak zawodnicy nie byli tak rozentuzjazmowani. Wiedzieli, że jeśli chcą marzyć o zdobyciu pucharu, muszą w tym meczu wygrać ze znaczną przewagą.  Nastąpił kontratak ze strony Sltyherinu, ale Charles obronił rzut i oddał piłkę Gryfonom. Hermiona zauważyła za sobą dwa tłuczki. W ostatniej chwili umknęła im, ale te znów zostały posłane przez Ślizgonów w jej stronę. George i Fred rzucili się jej na pomoc, ale była za późno. Jeden z tłuczków minął o minimetry trzon jej miotły, natomiast drugi leciał prosto na nią. Zdążyła zasłonić się ręką, gdy poczuła ostry ból w prawej dłoni. Tłuczek uderzył w nią, tucząc i łamiąc większość kostek nadgarstka oraz śródręcza. George i Fred odbili natarczywe piłki, trafiając McGregore'a w tył miotły, przez co Ślizgon wylądował na ziemi.
- Wszystko ok ? - zapytali jednocześnie.
- Tak - skłamała Hermiona. Nie chciała schodzić z boiska. Nie przy tak ważnym meczu. - Ee… macie przy sobie jakiś pasek albo… - George podał jej granatową chustę, którą zawsze nosił na nadgarstku. Fred miał identyczną. - Dzięki.
Dziewczyna szybko odwiązała ranną rękę, która bolała niemiłosiernie. Po założeniu prowizorycznego opatrunku była nawet w stanie ruszać w miarę palcami. Zimny wiatr łagodził ból i Hermiona po raz pierwszy od rozpoczęcia się meczu, dziękowała za padający śnieg. Chociaż i tak była przemarznięta do szpiku kości. Wróciła do gry, czego nie zauważyli Ślizgoni i po chwili wbiła bramkę na 80 do 60 dla Domu Lwa. Nagle między obręczami
przelecieli Harry i Malfoy, w szaleńczym pościgu za zniczem.  Ślizgoni wykorzystali zamieszanie i doprowadzili do wyniku 70 do 80. Hermiona spojrzała w stronę Charlesa. Był blady na twarzy, a ręce mu się trzęsły. W oczach miał przerażenie. Dziewczyna rozumiała - przypomniał mu się wypadek Amandy. "Dalej, Harry!", pomyślała tak intensywnie jakby to rzeczywiście miało pomóc chłopakowi.  Odszukała przyjaciela wzrokiem. Czy to możliwe, że przy tej prędkości, kiedy włosy Harry'ego przedstawiają totalny chaos (nawet jak na nie), żaby blond grzywa Malfoy'a była tak przylizana i nienaganna ? On sam także prezentował się całkiem nieźle. Dopasowany strój, prosta postawa i pewna gracja w tym, jak porusza się na miotle, sprawiały, że z przyjemnością się na niego patrzało. Hermiona otrząsnęła się z tych myśli. Co ? Z przyjemnością ? Chyba jednak tłuczek zahaczył też o jej głowę. Rozległy się brawa, gwizdy i wiwaty. Dziewczyna rozejrzała się na około, dość nieprzytomnie. Harry, z dumnie wypiętą piersią, lądował na ziemi, a jego ręka wyciągnięta w geście zwycięstwa trzymał znicz. Jak najszybciej podleciała w stronę przyjaciela i rzuciła mu się na szyję. Wygrali ! Wygrali, wygrali, wygrali ! Potem zleciała się reszta drużyny i wszyscy padali sobie ramiona, śmiejąc się. Tylko Charles stał z boku, nadal blady. Hermiona podeszła do niego niepewnie.
- Hej, trzymasz się ? - zapytała.
- Tak, tylko … daj mi chwileczkę - wyciągnął dłoń, którą ona chwyciła.
Tak wrócili do szatni jako ostatni. Gdy opadły emocje, ręką zaczęła dawać o sobie znać. Hermiona przebierała się bardzo powoli, wykonując nią jak najmniej czynności. Po chwili zostali z Charlesem sami.  
- Jak twoja dłoń ? - spytał chłopak, trochę bezbarwny głosem, a to nie świadczyło nic dobrego.
- Nie jest źle - dziewczyna szybko naciągnęła na nią rękaw swetra. - Będę czekać w salonie.
Chciała jakoś go wyminąć, ale on i tak podszedł bliżej i złapał ją za nadgarstek. Mimowolny jęk wyrwał się z jej ust. Chłopak przesunął swoją dłoń na jej ramię, podniósł jej rękę i odsunął rękaw. Nadgarstek i jego okolice były spuchnięte, gdzie nie gdzie zaczerwienione. Sama ręka miała dość dziwny kształt.
- To ma być "nie jest źle" ? - wybuchnął. - ONA JEST ZMIAŻDŻONA !
- Przecież to nic takiego. Pójdę do pani Pomfrey i po sprawie. W następnym meczu będę bardziej uważać.
- Nie będzie następnego meczu, NIE DLA CIEBIE !
- Dlaczego ? Źle gram ? Coś nie tak z moją techniką ? Nie zgrywam się z drużyną ? - Hermiona wiedziała do czego chłopak pije, ale nie mogła uwierzyć, że znów będą się o to kłócić. Powtarzali tą wymianę zdań po prawie każdym treningu, gdy wracała z niego lekko potłuczona z kilkoma siniakami.
- Nie …
- … to czemu ?
- BO QUIDDITCH JEST NIEBEZPIECZNY !
-  KAŻDA DYSCYPLINA SPORTOWA JEST NIEBEZPIECZNA !
- ALE JA SIĘ O CIEBIE BOJĘ !
- I TO DLATEGO CHCESZ MNIE ODSUNĄĆ OD CZEGOŚ, CO KOCHAM ROBIĆ  ?- Hermiona, mimo wszystko lubiła grać w Quidditcha. Latając czuła się wolna, a rzucanie piłki do obręczy przypominało jej trochę koszykówkę, albo piłkę ręczną - jej ukochane dyscypliny sportowe. Tęskniła za nimi tu, w świecie czarodziei.
- TO DLA TWOJEGO DOBRA.
- To w takim razie też przestań grać !
- NA MOJEJ POZYCJI NIE GROZI MI TYLE, CO TOBIE !
- ACH TAK ? TO JAKIM CUDEM WOOD SPĘDZIŁ PO SWOIM PIERWSZYM MECZU TYDZIEŃ W SKRZYDLE SZPITALNYM NIEPRZYTOMNY ? JESTEŚ TAK SAMO NARAŻONY JAK JA !
- TO NIC NIE ZMIENIA ! NIE BĘDZIESZ GRAĆ W NASTĘPNYM MECZU i już.
- Wiesz co, to nie ma sensu. Porozmawiamy  jak ochłoniesz ! Czekaj w salonie. Ja idę do pani Pomfrey - zarzuciła na siebie szal, płaszcz, czapkę i wyszła, trzaskając drzwiami.
Charles został sam w szatni. Gotowało się w nim. Ze złością kopnął w ławkę. Raz, drugi, trzeci. Czemu ona musi być tak cholernie uparta ? Czy nie widzi tego, że on się tylko o nią troszczy ? Nagle usłyszał jak drzwi się otwierają.
- Miałaś czekać w salonie - rzucił gniewnym tonem. Zdziwił się, gdy stanęła przed nim Ginny Weasley, ta mała papla, która opowiedziała Hermionie o Amandzie. Czego ona mogła od niego chcieć ? W jej twarzy widoczne było jakieś napięcie.
- Musimy porozmawiać.
- Nie możemy w salonie ? I tak już jestem tam umówiony na pogawędkę - sarknął.
- Nie, to nie może czekać - odpowiedziała z takim naciskiem, że się poddał. Z westchnieniem usiadł na ławce, którą przed chwilą skopał.
- O co chodzi ?
- O Hermionę … i Harry'ego ….
***
 Hermiona, wściekła jak diabli, szła w stronę zamku. Ile jeszcze razy będą się o to kłócić. Jasne, rozumiała. Martwił się, troszczył o nią, ale był przy tym nadopiekuńczy. Nie mogła się nawet zwyczajnie potknąć bez jego pełnego wyrzutu spojrzenia. Niedługo zabroni jej wychodzić z pokoju. Szczerze mówiąc, zaczęło ją to już męczyć. Cały ten związek. Na początku było fajnie. Dobrze się przy nim czuła. Charles umiał ją rozbawić, pocieszyć, ponarzekać z nią na niektórych (jednego) nauczycieli. Na treningach imponował jej swoją strategią, zdecydowaniem i przywiązaniem do drużyny. Sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Ale jego ciągła obecność, ostrożność, by sobie nic nie zrobiła i pretensje o każde, nawet najmniejsze zadrapanie były coraz bardziej nie do zniesienia. Nie zachowywał się jak chłopak, tylko jak prywatny, czasami nawet brutalny, ochroniarz. A nie o takie relacje jej chodziło. Nie wiedziała jeszcze dokładnie, o co, ale na pewno nie o coś takiego.
Chuchnęła w dłonie, by je ogrzać. Zaraz, przecież powinna gdzieś mieć rękawiczki. Sprawdziła kieszenie. Puste. Musiała je zostawić w szatni. Będzie musiała po nie wrócić, a tam będzie on. Jeśli dobrze poszło, to pewnie już się uspokoił. Ale zawsze… Z niemrawą miną zawróciła w połowie drogi. Nagle ktoś rzucił ją śnieżką. Odwróciła się do tyłu, by zobaczyć biegnącą ku niej czarnowłosą postać wysokiego chłopaka o zielonych oczach.
- Dzięki, Harry - powiedziała, otrzepując czapkę ze śniegu.
- Nie ma za co - wyszczerzył się brunet.
- Też czegoś zapomniałeś ? - spytała wskazując na szatnię, do której powoli się zbliżali.
- Nie - odpowiedział. - Ginny przysłała mi kartkę, żebym do niej przyszedł. Nie wiem tylko, po co.
- Może chce po świętować zwycięstwo ?
- Pewnie tak - zaśmiał się. - Czekaj, czy ty powiedziałaś, że czegoś zapomniałaś ?
- Tak.
- Wow, to chyba będzie pierwszy raz odkąd cię znam. Staczasz nam się, Hermiono - dziewczyna, bez skrępowania pokazała mu język. - Wiem, to wszystko przez Charlesa ! Podobnie z tobą było, gdy pojawił się Wiktor.
- Wiktora w to nie mieszaj. Wtedy byłam bardziej zajęta pilnowaniem, żebyś sobie czegoś nie zrobił - ale masz rację, dodała w myślach, to przez Charlesa.
- Mhm, już to widzę. Powiedz, co ci się bardziej w nim podobało: akcent czy to, że był światowej sławy graczem ?
- Wariat - powiedziała, gdy obrywał śnieżką. - Najbardziej podobało mi się w nim to, że woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nadal się uczył. I to całkiem dobrze.
***
 - To jakieś żarty. Oni ? Przecież to niemożliwe. Znam ją. Ona by nigdy czegoś takiego mi nie zrobiła.
- Serio ? A ostatnio ? Nie zaczęło się psuć ? Nie kłócicie się częściej niż normalnie ? A dzisiaj, po tym jak Harry złapał znicza ?
*** 
Hermiona i Harry weszli do pomieszczenia, w którym znajdowały się szatnie. Gryffindor zajmował ostatnie pomieszczenie. Doszli do drzwi bardzo cicho. Te natomiast były uchylone.  To, co Hermiona zobaczyła wbiło ją w ziemię. Charles całował się z Ginny. JEJ CHARLES CAŁOWAŁ SIĘ Z GINNY WEASLEY, DZIEWCZYNĄ HARRY'EGO.  Jak oni mogli? Przed oczami stanęła jej inna scena, sprzed roku. Było to na jej imprezie urodzinowej. W tle jakiś film, przekąski, gry i kilkoro przyjaciół, w tym jej bardzo bliski przyjaciel - Kuba i najlepsza przyjaciółka, Basia. Gdy już goście opuścili jej dom, zaczęła sprzątać. Nazbierało się dość dużo śmieci, więc wzięła dwa wielkie worki, pełne różnych odpadków i wyszła do kontenera, który znajdował się przed jej bramą. Wyszła na podjazd, gdy ich zobaczyła - Kubę i Basię - w takiej samej sytuacji jak Charlesa i Ginny. To właśnie z ich powodu uciekła tutaj, do Anglii. Wiedziała, że tchórzy, ale musiała. Chciała gdzieś zacząć od nowa. I nie stawać im na drodze. Myślała, że gdy zwiąże się z Charlesem będzie inaczej. Ale nie, myliła się. Oni są tacy sami. Wszyscy. Stała jak wryta, patrząc się na całującą się parę, a przez jej serce przewijały się najróżniejsze uczucia: ból, żal, złość, ból, gniew, ból i.. zrozumienie. Między nią a Charlesem nie było ostatnio kolorowo, ale czy od razu musiał sobie tak to odbijać. A najbardziej żałowała Harry'ego. Starała się zasłonić mu ten widok, ale jej starania spełzły na niczym i on także zobaczył swoją dziewczynę w objęciach innego. Wybiegł stamtąd najszybciej jak mógł.
- Harry ! - zawołała za nim, ale ten wypadł już na dwór. Ruszyła w pościg za przyjacielem.
***
 Charles nie wiedział nawet, kiedy doszło do pocałunku. Najpierw usłyszał niewiarygodną historię o tym, co usłyszała Ginny. Potem te wszystkie oskarżenia, przykłady sytuacji i sytuacja na boisku. To wszystko sprawiło, że zaczął wątpić w Hermionę i w jej lojalność. W końcu… ona i Harry byli ze sobą dość blisko i mogło się między nimi zrodzić jakieś uczucie. Następnie Ginny zaczęła płakać. Łzy spływały jej po policzkach, a ona cichutko łkała. Chciał ją jakoś pocieszyć, sprawić, by przestała histeryzować. Przytulił ją, a chwilę później wpijał się już w jej wargi. Był myślami przy niej. Stwierdził nawet, że jej usta są przyjemnie miękkie i lekko uległe. Trwali w tym pocałunku przez dłuższą chwilę. Przytulił ją jeszcze mocniej z mściwą satysfakcją. Skoro Hermiona nie ma oporów, to czy on powinien jakieś mieć ? Dopiero, gdy usłyszał jej krzyk, wrócił do rzeczywistości. Ale ona nie wołała jego. Tylko Harry'ego. Odsunął się od Ginny i wyszedł na korytarz. Zobaczył tylko jak kolorowa czapka jego dziewczyna znika za zakrętem. Wrócił do pomieszczenia, gdzie czekała na niego Weasley'ówna z tryumfującym uśmiechem, przebijającym się przez łzy. Wtedy zrozumiał.
- Coś ty zrobiła ?
- Zasłużyli sobie na to - odpowiedziała bez cienia skruchy. - Planowałam, by tylko Harry to zobaczył, ale jak widać, byli na schadzce, skoro pojawili się oboje.
- Jesteś okrutna.
- Ty też. W końcu nie całowałam się sama ze sobą. - Chłopak milczał. Tu miała rację. - Wracam do zamku. Zaraz wybuchnie skandal stulecia - zaśmiała się gorzko. - Wszyscy zdradzają wszystkich - wyszła.
Charles, z rosnącym poczuciem winy zaczął ubierać kurtkę. Zażenowany wbił wzrok w podłogę. Hermiona zdradzała go z Harrym, ale on okazał się nie lepszy. Ale przynajmniej wyrównał rachunki. Ginny pewnie miała rację i tych dwoje znów było na jakimś potajemnym spotkaniu. Z obolałym sercem pochylił, by podnieś z ziemi bransoletkę, która spadła mu z ręki. Dostał ją od Hermiony, na ich miesięcznicę. Cały ich związek to były kłamstwa. Potworne kłamstwa, którymi go karmiła. Idiotka. Ze złością cisnął plecionką w głąb szatni i wtedy to zauważył. Parę różnokolorowych rękawiczek, od kompletu z czapką i szalikiem. Podszedł do nich i wziął do ręki.  Były zimne, czyli leżały tu od jakiegoś czasu. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się wątpliwość. Czy ona na pewno go zdradzała ?
***
 Hermiona siedziała na jednym z łóżek w Skrzydle Szpitalnym.
- Jak tak dalej pójdzie, do niedługo to zamieszkasz, Hermiono - zwróciła się do niej pani Pomfrey, niosąc na tacy lekarstwo - nieprzyjemnie pachnący płyn w dużej, czerwonej, szklanej butelce. Dziewczyna nie odpowiedziała. Czemu nie? - Wypij to, tylko duszkiem - powiedziała pielęgniarka podając jej szklankę z brunatną substancją.
Dziewczyna wychyliła zawartość za jednym zamachem. Napój smakował miętą wymieszaną z karmelem, cytryną i cynamonem. Ohyda.
- Teraz może zaboleć - usłyszała ostrzeżenie. I co z tego, było jej wszystko jedno. Niech boli ile wlezie. Poppy Pomfrey wycelowała różdżką w jej dłoń i wymruczała zaklęcie. Seria dziwnych ukłuć i mrowienia nawiedziła jej nerwy, a po chwili jej ręką wyglądała jak nowa.
- Dziękuję.
- Nie ma za co, kochana. Tylko proszę, uważaj na siebie bardziej i ogranicz swoje wizyty tutaj do minimum - odprowadził ją głos uzdrowicielki.
- Dobrze, postaram się. Do widzenia ! - odpowiedziała przy drzwiach.
Ruszyła w stronę wieży Gryffindoru, gdzie w najlepsze trwała wielka feta. Ale ona nie ma się z czego cieszyć. Po prostu zamknie się w dormitorium lub Pokoju Życzeń i zostanie tam na zawsze… Gdy weszła do salonu powitały ją serpentyny, confetti, dzikie wrzaski i tłum ludzi, którzy chcieli je pogratulować. Za wszystko dziękowała bladym uśmiechem.  Wzrokiem szukała Harry'ego. Tak szybko uciekł z szatni, że nie miała szansy go dogonić, a co dopiero z nim porozmawiać. Zobaczyła go siedzącego przy kominku, zapatrzonego w dal.
- Harry …
- Nic nie mów.
- Ale…
- Zrobili to, okej ? Zdradzili nas. Nic, co powiesz tego nie zmieni, więc … cicho bądź.
- Okej - usiadła koło niego i tak siedzieli w milczeniu. Hermiona starała się o nich nie myśleć. Nie wspominać usta Charlesa zatopionych w ustach Ginny. O jego ręce spoczywającej na jej plecach i dłoni wplecionej w jej włosy. O tym błogim wyrazie twarzy, który był tak łatwo zauważalny. Chwyciła teczkę, z którą nie rozstawała się przez ostatnie kilka tygodni i zaczęła jeszcze raz przeglądać jej zawartość. Większość znała na pamięć. Oparła się o Harry'ego.  Ten nie zaprotestował, wiec trwali tak przez chwilę, póki nie doszył do nich słowa Freda :
- Oto i kapitan ! Gratulacje, stary !
Hermiona wstała, jak oparzona. Harry poszedł w jej ślady. Charles, raźnym krokiem podszedł do nich. Po chwili z dormitorium wyszła Ginny.
-  Skłam - powiedziała do Olivandera, Granger.
- Co ?
- Proszę cię, skłam i powiedz, że wcale nie całowałeś się z Ginny dzisiaj w szatni - kilkoro uczniów stojących bliżej nich spojrzało na nich zszokowanych.
- Ale czemu mam zaprzeczać ? - odpowiedział hardo. Rudowłosa Gryfonka stanęła tuz obok niego.
- To chociaż powiedz, że było to warte nasz związek - wyminęła ich, powstrzymując łzy.
- Było i to cholernie !
- Tak ? W takim razie świetnie ! Życzę szczęścia !
- A więc tak ? Ty i Harry możecie sobie kręcić na boku, ale my już nie ? - Ginny wypaliła, a jej twarz przybrała purpurowy odcień.
- CO ? - Teraz to Harry włączył się do wymiany zdań. - Ja i Hermiona ?! Chyba ci mózg odmroziło ! Ona jest tylko moją przyjaciółką.
- A więc te słodkie słówka, które sobie szeptaliście w nocy tylko mi się przyśniły ?
- Jakie słodkie słówka ? - Hermiona była zbita z tropu. O co jej chodziło. Chyba, że usłyszała ich wtedy, gdy ćwiczył z nią rolę…
- "Czekaj tu jutro na mnie o tej samej porze", "kocham cię jak nikogo" - zacytował sucho Charles. - Tak, Ginny was słyszała.
- I zamiast to z nami wytłumaczyć, postanowiliście, że się pięknie odegracie solówką w szatni ?
- Skoro wy mogliście, to, czemu my nie.
- Bo czasami nie wszystko jest takie, jakim się wydaje być - powiedział Harry, drżącym głosem.
- Serio ? - Ginny zaśmiała się gorzko.
- Nigdy nie sądziłem, że będziesz w stanie zrobić mi coś takiego - wyrzucił jej Charles.
- ALE JA CIĘ NIE ZDRADZIŁAM DO JASNEJ CHOLERY ! - wykrzyknęła Hermiona. - I NIE WIERZĘ, ŻE WE MNIE WĄTPISZ !
- To niby jak to udowodnisz, co ? - wycedził przez zęby.
- Tym ! - rzuciła w niego teczką i wybiegła z salonu, odprowadzona ciekawskimi wspomnieniami. 
Charles otworzył teczkę i przeczytał tytuł : Bella i Kaspian.  Zaciekawiony przerzucał strony, gdy jego wzrok padł na znajomo brzmiące zdania. Przeczytał całą stronę. Teczka wypadła mu z rąk i kartki posypały się na podłogę. Ginny ukucnęła i zaczęła je zbierać. Również trafiła na feralną stronę. Zachłysnęła się powietrzem i uciekła do dormitorium, zostawiając teczkę na podłodze. Harry, ze stoickim spokojem zabrał ją i odłożył na stół, poczym poszedł do siebie. Uczniowie przyglądający się całej scenie stali oniemiali. Co się tutaj dzieje?
- Stary, o co chodzi ? - Fred podszedł do Charlesa. Ten tylko pokręcił głową.
- Właśnie straciłem najważniejszą osobę w całym swoim życiu - odpowiedział i wbiegł na schody. Wpadł do swojego pokoju, usiadł łóżku i zaczął płakać. Pierwszy raz od śmierci Amandy płakał z innego powodu niż jej odejście. Ją stracił nie ze swojej winy. Wiedział, że już jej nie zobaczy. Ale Hermiona … ona nadal będzie w pobliżu. Uśmiechnięta, ciepła, mądra, urocza… ale już nie jego. Nigdy.
***
 Hermiona siedziała na śniegu, a po jej policzkach spływały łzy. Było jej zimno. Strasznie zimno, ponieważ wyszła na dwór w samym swetrze i teraz nieprzyjemny wiatr przeszywał ją do szpiku kości, a śnieg moczył włosy i ubranie. Uparcie wpatrywała się w zamarzniętą taflę wody, ale łzy zamazywały cały widok. Jej myśli pełne były Charlesa. Wszystkich chwil, które razem przeżyli, każdy pocałunek, pieszczota. Ale dobre wspomnienia zalewały te gorsze. Z każdym pocałunkiem przypominała sobie go z Ginny. Każda kłótnia, złe spojrzenie, słowo - wszystko wracało ze zdwojoną siłą.  Wyrzucała sobie, jak mogła być taka głupia, żaby związać się z kimś po tym, co się stało rok temu. Że zaufała znowu i znowu została zraniona. Zaczęła szczękać zębami. Już dawno minęła pora obiadu, więc siedzi tu od dobrych dwóch godzin. Jutro będzie chora, na bank. Przynajmniej nie będzie musiała ich oglądać.
Poczuła, że ktoś kładzie na nią ciepłą kurtkę. Materiał pachniał typowymi, męskimi perfumami i żelem do włosów.
- Dzień dobry, Granger - Malfoy usiadł koło niej. - Piękna pogoda na siedzenie na dworze, nie sądzisz ? Tak mroźnie i wietrznie. Idealnie, by odmrozić swoje cztery litery.
- Co ty tu robisz, Malfoy ? - spytała.
- McGonagall kazała mi cię znaleźć. Jest jakieś ważne spotkanie w sprawie balu.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem ?
- Przeczucie ? Mój cichy informator powiedział mi, co się stało, a to najlepsze miejsce, żeby pomyśleć. Sam czasem tu przychodzę.
- A kurtka ? To miłe, więc za razem bardzo dziwne jak na ciebie.
- Przyniosłem ci tą kurtkę, ponieważ nie chcę, żebyś była chora… - dziewczyna zaśmiała się przez łzy - bo wtedy będę musiał sam odwalać szlaban, a tego bym nie chciał.
Siedzieli chwilę w milczeniu.
- Chodź, Granger, musimy iść - wstał. Dziewczyna podniosła się z trudem - jej mięśnie, zimne i zastane odmawiały współpracy.
Założyła kurtkę, typową, grubą, czarną zimówkę z kapturem i zapięła się pod szyję. Mokre włosy schowała pod kapturem. Szli w ciszy, Tylko śnieg wesoło skrzypiał pod ich nogami. Promienie odbijały się w zaspach śnieżnych, wydobywając z nich najróżniejsze barwy. Hermiona kichnęła, na co Malfoy jęknął.
- Jak jutro będziesz chora, to osobiście cię wyciągnę z łóżka na czas szlabanu i nawet Pomfrey mnie nie powstrzyma - Hermiona zaśmiała się. Postawienie się pani Pomfrey i zabranie jej chorego ze Skrzydła Szpitalnego było naprawdę aktem heroizmu.
Chłopak zaprowadził ją do gabinetu dyrektora, co  ją bardzo zaskoczyło. W pokoju ustawiony był wielki, okrągły stół, przy którym siedziała McGonagall z kilkorgiem uczniów.
- Och, pan Malfoy z panną Granger, dobrze, usiądźcie sobie - wskazała ostatnie dwa wolne miejsca.
Gdy zajęli je, Ślizgon delikatnie odsunął się od dziewczyny, co ta skwitowała uniesieniem brwi. Hermiona rozejrzała się po zebranych. Oprócz Malfoy'a przy stole siedziała jeszcze trójka Ślizgonów : Pansy Parkinson, Colin McGreogore (prefekt z siódmej klasy) i Elizabeth Wright (również prefekt). Tuż za nimi czwórka Puchonów : w jej wieku Hannah Abbott i Justin Fletcher-Flynn oraz prefekci z siódmej klasy Jane Carmichael i Jerry Thompson. Tak samo u Krukonów. Młodsi Daniel Boom i Clara Morgan oraz starsi prefekci Donna Base i Bill Lennox. Przedstawicielami Gryfonów byli Ron, Angelina i Charles.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj - rozpoczęła profesor McGonagall - ponieważ jak wszyscy wiemy, wielkimi krokami zbliża się Bal Bożonarodzeniowy. Jak wiecie, w tym roku nie ma reprezentantów, którzy by rozpoczęli tańce, dlatego wybraliśmy do tego Was - wszyscy spojrzeli po sobie zaskoczeni. Oni, ale czemu ? - Chciałabym poinformować, że wszyscy piątoklasiści, którzy znajdują się w tym pomieszczeniu, w przyszłym roku zostaną prefektami, o ile znów nie wpadnie im do głowy zrobić jakieś głupstwo - spojrzała wymownie na Malfoy'a i Hermionę. Dziewczyna zaczerwieniła się, co sprawiło, że zaczęła bardziej przypominać człowieka. Jak na razie, była pięknym, duchem topielca.  - Natomiast dla siódmoklasistów, będzie to ostatni bal, dlatego, nauczycie młodszych koleżanki i kolegów, jak tańczyć i zachowywać się podczas balu.
- Będziemy mogli tańczyć z kim chcemy, czy mamy narzuconych partnerów ? - zapytała Clara Morgan.
- Bardzo dobre pytanie, panno Morgan. Będziecie tańczyć prefekci z prefektami, przyszli z przyszłymi, ale nie ze swojego domu - Pansy Parkinson spojrzała na kobietę spode łba. - Mam więc nadzieję, że nie popsuliśmy wam waszych planów. Panno Granger, jest pani z nami ?
- Przepraszam, pani profesor.  Tak, oczywiście.
- A jak pani plany balowe ?
- Nie mam żadnych, więc dla mnie to żaden problem - większość osób spojrzała na nią zaskoczona. Czyli jeszcze się nie rozeszło. Do jutra i tak wszyscy będą wiedzieć.
- Partnerów wylosujecie. Panno Parkinson, proszę zacząć. - Do dziewczyny podleciał mały woreczek. Ślizgonka wyciągnęła kartkę. - Tak więc ?
- Daniel Boom - przeczytała i z obrzydzeniem odrzuciła od siebie kartkę.
- Dobrze, panno Granger ? - Hermiona włożyła rękę do woreczka. Chwyciła pierwszą kartkę, która jej się nawinęła. Otworzyła ją : Draco Malfoy, dumnie głosił napis.
- Draco Malfoy - powiedziała cicho.
- Kto ? - Charles nie wytrzymał i wypalił.
- Draco Malfoy - powiedziała głośno i wyraźnie, akcentując każdą sylabę.  Spojrzała na Ślizgona jego mina wyrażała wszystko, co sądził na ten temat. Hermiona również nie była zachwycona. Chłopak coraz częściej pojawiał się w jej życiu i nie bardzo jej się to podobało.
Gdy półgodziny później wszyscy razem wychodzili z gabinetu, dziewczyna ściągnęła  kurtkę i podała ją Malfoy'owi.
- Dziękuję - stała z wyciągniętą ręką, ponieważ Ślizgon nie chciał jej przyjąć. - No, co ?
- Nawet, jeśli ją wypiorę to i tak jej po tobie nie włożę.  Weź ją sobie.
- Okeej. Tak, czy inaczej, dzięki - doszli do schodów.  Hermiona skręciła w te same, które wybrał Malfoy.
- Pomyliłaś schody.
- Nie, nie pomyliłam.
- Nie idziesz do wieży ?
- Nie. Do Pokoju Życzeń - sama nie wiedziała, czemu mu to mówi.  Chłopak skręcił na następnym przejściu. Ona zaś poszła dalej, w górę, aż na siódme piętro. Tam, w Pokoju Życzeń, targana emocjami, łzami i dreszczami zapowiadającymi niezłe przeziębienie, zasnęła po kilku godzinach szlochania w poduszkę. Leżała na łóżku do złudzenia przypominającym to z jej dormitorium, które było jedynym przedmiotem.
Miała dziwny sen. Ktoś wszedł do pomieszczenia i potrząsnął nią kilka razy. Postać wypowiadała jakieś niezrozumiałe słowa.
- Zostaw mnie - mruknęła do sennej zjawy. Obok niej pojawiła się druga, w dziwnym kapeluszu. Coś powiedziała do pierwszej. Postać wyszła. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała było dziwne uczucie, jakby ktoś wysuwał jej wsuwki z włosów i rozpuścił włosy. I ciche :
- Jutro będzie lepiej. 

Ha! Pewnie części z Was narobiła niezłego stracha tytułem notki :) Trochę się działo, a skoro Hermiona jest singlem, możemy działać dalej z Draco ♥ Byłabym Wam wdzięczna za pozostawienie zwykłego :Czytałem/Czytałam.  Z ogłoszeń : Zapraszam Was na fanpage'a (choć większość pewnie stamtąd tu trafiła :)) : http://www.facebook.com/JaramySieHarrymPotterem

4 listopada 2012

10. Sen

  Hermiona chwyciła kuchenny nóż. W wielkim skupieniu spojrzała na swoją ofiarę i wymierzyła. Zadała pierwszy cios. Ostrze z pewną trudnością przebiło się przez skórę, ale po chwili zmagania się z nią Hermiona wycięła oko swojemu lampionowi z dyni. Potem zajęła się drugim. Na koniec uśmiech. Przyjrzała się dokładnie swojej pracy. Nawet tak bardzo nie wyjechała za linię ołówka. Odniosła swoje dzieło w róg klasy, gdzie spoczywały już dynie Lupina i Tonks, którzy uparli się, żeby odbębniać ich szlaban z nimi. A ich karą było przygotowanie ponad 300 dyń. Na każde przypadało około 80 ozdób, ale nauczyciele mieli luksus w postaci możliwości używania do tej sztuki różdżek. Co prawda, ona i Malfoy również mogli to robić, ale dopiero gdy wytną 25 ręcznie. Jednak żadne z nich z tego nie korzystało. Hermiona sięgnęła po następną dynię. Wycięła górny otwór i zaczęła wybierać ze środka miąższ i pestki, które potem wrzucała do wielkiej miski, którą dzieliła z Malfoy'em. Byli w Wielkiej Sali, z której zniknęły wszystkie stoły, natomiast na samym środku znajdował się jeden, przy którym pracowali i wielka góra z dyni. Na dworze rozpętała się burza i niekiedy po suficie przebiegała błyskawica. Dziewczyna spojrzała z ukosa na Malfoy'a. Siedział z miną męczennika i rysował swojej ozdobie twarz.
  - Może być ? - zapytała siedząca koło niej Tonks pokazując jej swoją dynię, która miała skośne oczy i świński nos.
  - Jest genialna - zapewniła Hermiona. Praca Nimfadory była bardzo staranna i niezwykłe pomysłowa.
Hermiona kończyła swoją ostatnią dynię - gdy już mogli używać magię po prostu wyobrażała sobie danych kształt i po chwili ten sam wzór wycinał się na dyni - kiedy poczuła, że coś lepkiego spływa jej po włosach. Całemu wydarzeniu towarzyszył śmiech Lupina i Malfoy'a. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła, dosłownie tarzającą się po podłodze Tonks. Nie namyślając się długo, chwyciła miąższ z miski, wycelowała i z satysfakcją przyglądała się jak kulka z "flaków" dyni rozpryskuje się na twarzy nauczycielki.
- O ty ! - wykrzyknęła Tonks, gdy towarzystwo przy stole zanosiło się śmiechem.
Hermiona w ostatniej chwili uniknęła pocisku Nimfadory, który z pewną gracją trafił w nos Lupina. Ten nie pozostał dłużny swojej koleżance po fachu. W trakcie wymiany ognia między dorosłymi kilka razy dostało się Gryfonce. Ta, z uśmiechem na ustach, zagarnęła część resztek ze stołu i ruszyła biegiem w stronę ukrywającej się za stertą z dyni Tonks. Kątem oka zauważyła, że w jej ślady poszedł również Remus. Otoczyli Dorę z dwóch stron i obrzucili amunicją. Widząc malującą się na twarzy kobiety chęć zemsty, Hermiona uciekła aż za stół, ale Tonks i tak się odegrała.  Dziewczynę naszła nagle dziwna ochota, by cisnąć resztkami w Malfoy'a, co uświadomiwszy sobie sekundę później, zrobiła.
- Moje włosy !  - Chłopak zerwał się gwałtownie, wybierając miąższ i pestki ze swojej zaczesanej do tyłu blond grzywy. Hermiona zaczęła się śmiać widząc jego nieporadne ruchy. - Zapłacisz mi za to !
Malfoy zebrał trochę dyni ze stołu i ruszył w pogoń za Gryfonką. Zdążyli kilka razy obiec całą Wielką Salę (a to dość długi dystans) gdy nogi Hermiony zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Stawały się coraz bardziej sztywne i obolałe, oddech zmienił się w zaciętą walkę o każdy wdech, a serce łomotało tak, że zaczęła wyczuwać puls na szyi. Rzutem na taśmę schowała się za dyniami.
- Wyłaź, Granger !
- Śnisz ! - wysapała.
- Tak bardzo się mnie boisz ? - w głosie chłopaka wyłapała kpinę, która poruszyła ją do całego.
- Ciebie ? Nie. To tylko na widok twojej krzywej gęby !
- Ty wstrętna sz… - Hermiona zatkała mu usta porcją "flaków" z dyni.
- Daj sobie spokój z tym szlamowaniem - dziewczyna wychyliła się zza dyni, by oberwać teraz od niego.    
Przez kilkanaście dobrych minut wymieniali między sobą pociski, gdy nagle zjawili się przy nich Tonks i Lupin i zaczęła się wojna dziewczyny kontra chłopcy. Po godzinie, kiedy już wszyscy byli nieźle wymęczeni i oblepieni dynią, Tonks podniosła do góry rękę i wykrzyknęła : Rozejm ! Nikt nie zaprotestował.  Hermiona wyciągnęła rękę, by roztrzepać sobie grzywkę, co okazało się niemożliwie, ponieważ za równo jej grzywka, jak i całe włosy były posklejane sokiem dyniowym. Genialnie ! Zanim się tego pozbędzie minie cała noc. Właśnie ! Która jest… ? Dochodziła północ. A to znaczyło jedno - nie ma patrolu ! Tonks jednym machnięciem różdżki sprzątnęła Wielką Salę tak, że nie było po niej widać tego, co działo się kilka minut wcześniej.
- No, młodzieży - zwrócił się do niej i Malfoy'a Lupin - jesteście wolni. Dobranoc !
- Pchły na noc - zaczęła wyliczać Dora. - Karaluchy do poduchy …
- Dobranoc, panie profesorze. Dobranoc, Tonks ! - odpowiedziała Hermiona. Ślizgon tylko skinął głową.
- … i szczypawy do zabawy ! - dobiegło ich, gdy wyszli na korytarz. Stali przez chwilę w milczeniu. W trakcie tej chwili Hermiona dokładnie przyjrzała się chłopakowi. Dzięki wysiłkowi jego skóra nabrała bardziej normalnego, lekko różowego koloru, a w chłodnych, szarych oczach zaczęły delikatnie tlić się małe iskierki jakiś emocji. Zazwyczaj idealnie zaczesane włosy, mogły by spokojnie wygrać z czupryną Harry'ego w konkursie na najbardziej roztrzepane. Gdzie nie gdzie zmieniły kolor na pomarańczowy pod wpływem miąższu. Ubranie… no cóż, pomijając fakt, że większość swoich ubrań Malfoy traktował jak jednorazowego użytku, nie nadawało się do dalszego użytkowania. Dziewczyna znów spojrzała na jego twarz. W kąciku ust czaił się maleńki, naprawdę maleńki uśmiech, który po chwili przerodził się w śmiech.
- Co ? - spytała zaskoczona.
- Twoje… włosy - wykrztusił chłopak, między kolejnymi napadami.
- Lepiej byś spojrzał na siebie. Ja przynajmniej nie pojawię się jutro na zajęciach ruda - powiedziała z uśmiechem. Malfoy od razu ucichł i spojrzał na nią z przerażeniem w oczach, po czym ruszył biegiem w stronę lochów.  - Dobranoc, Malfoy ! - krzyknęła za nim.
- Koszmarów, Granger - odkrzyknął. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.  Musi teraz zmyć z siebie to paskudztwo i… kurczę! Chłopaki czekają na nią od 2 godzin w Pokoju Życzeń.
- Hermiona ! - Tonks wypadła z sali. - Prawie bym zapomniała ! - Nauczycielka wcisnęła w ręce zaskoczonej dziewczyny teczkę. - Profesor Flitwick kazał to wam przekazać. To ta specjalna kara.
- A, dzięki - uśmiechnęła się dziewczyna.
3 obroty zmieniacza czasu później, a właściwie wcześniej, weszła do Pokoju Życzeń.  Oblepiona dynią i zmęczona po godzinnym ganianiu się po Wielkiej Sali marzyła tylko o gorącej kąpieli. Usłyszała ciche pstryknięcie i odgłos otwieranych drzwi. Spojrzała za siebie. Nie, nikt nie wszedł do pomieszczenia. Rozejrzała się po pokoju i dostrzegła, że w jednej ze ścian pojawiły się drewniane drzwi. Dziewczyna podeszła do nich niepewnym krokiem i weszła do środka. Znajdowała się w wielkiej łazience. Po prawej zobaczyła wielką wannę, a przy niej najróżniejsze specyfiki do kąpieli - sole, płyny, płatki kwiatów oraz kilka małych kraników, podobnych do tych z łazienki prefektów. Naprzeciwko wanny znajdował się ogromny prysznic. 
(muzyka)
Nagle, jakby z oddali, zaczęła płynąć muzyka.  Delikatna, spokojna melodia koiła zmysły i nerwy. W powietrzu rozchodził się zapach róż. Hermiona, w błogim nastroju, spokojnie wymyła sobie resztki dyni z włosów pod prysznicem, by chwilę później znaleźć się w wannie. Gorąca woda, w połączeniu z solą o zapachu granatu, płatkami róż i bańkami unoszącymi się w powietrzu, w blasku świec pozwoliły zapomnieć o całym otaczającym ją świecie. Jej myśli błądziły gdzieś hen, wysoko, tam, gdzie jeszcze nie były. Bańki mieniły się tysiącami barw, wirując po całej łazience. Zamknęła oczy i rozkoszowała się przyjemnym uczuciem ciepła otaczającego jej ciało.  Było jej tak przyjemnie …
- Ona chyba oszalała - usłyszała jak zza mgły głos Rona. - Mamy tu na nią czekać dwie godziny !
- Przyjdzie - odpowiedział mu Harry. - Zobaczysz.
Dwie godziny  ? Czyżby … zasnęła ! A teraz za drzwiami stoją jej dwaj przyjaciele, a ona leży naga w wannie! "Ręcznik i czyste rzeczy", pomyślała, błagam ! Natychmiast pojawił się przy niej stos z ręczników i ubrań. Wytarła się najszybciej jak to było możliwe, modląc się w duchu, by żadnego z chłopców nie napadła nagła ochota sprawdzenia co jest za drzwiami. Jednym ruchem skończyła się ubierać, otworzyła drzwi i wyszła na spotkanie, bardzo zaskoczonych jej widokiem, Harry'ego i Rona.
- Ale … jak … przecież przed chwilą ich tu nie było ! - powiedział najmłodszy z braci Weasley.
- Magia - odpowiedziała Hermiona, krzyżując ręce. Harry zaśmiał się cicho, widząc reakcję przyjaciela. - Macie rejestr ?
Ron, z rumieńcami na twarzy, wyciągnął przed siebie czerwony zeszyt. W tej samej chwili, tuż przy nich pojawił się stół z trzema krzesłami. Zasiedli za nim i zaczęli główkować. Ktoś z tej książki był Voldemortem. Tylko kto ?
- Tłumaczę ci po raz setny - wycedziła przez zęby Hermiona - że Charlotta Beenkis nie jest Voldemortem !
- Dlaczego ? - odszczeknął się Ron.
- Bo jest kobietą ! Raczej by zauważyli, gdyby chłopcu nadali żeńskie imię, nie sądzisz ?
- Mógł zmienić płeć !
- On jest szowinistą ! Dla niego jest to totalne poniżenie. Nic go nie zmusi żeby zostać kobietą ! - po trzech godzinach bezsensownego przewracania kartek w zeszycie, Hermionie i Ronowi puściły nerwy. Tylko Harry, co było dość dziwne, siedział spokojnie i na nowo studiował spis i rejestr. Odsiali z puli rejestru wszystkich, którzy albo mieli zbyt dobre, albo tragiczne wyniki w nauce, pozostawiając tych przeciętnych, ale i tak nie zmniejszyło to listy nazwisk.
- A … o, ten cały Thomas Elwick ? Może on …
- Nie, Ronaldzie, on też nie - powiedziała dziewczyna, cedząc każde słowo. - Jest w spisie reinkarnacji, więc nie może być Voldemortem.
- Więc kim jest teraz ? - zażądał odpowiedzi Ron.
- To mój dziadek - rzucił znad zeszytu Harry.
- Widzisz ! - Hermiona triumfowała.
- Okej, okej. To w takim razie, jak go znajdziemy ?
- Na pewno nie będzie go w spisie reinkarnacji, a chciałabym ci przypomnieć, że mamy spis sprzed 50 lat ! Musimy zdobyć bardziej aktualny spis, żeby go porównać z rejestrem.
- Wiesz gdzie on jest ?
- Mogę się tylko domyślać…
- To zawsze coś - powiedział Harry, odkładając zeszyt.
- Gabinet Dumbledore'a. Ale musielibyśmy się włamać…
- Zawsze możemy go poprosić - Ron wzruszył ramionami.
- I pozbawić się całej zabawy ? - spytał Harry z uśmiechem. - Nigdy!
- Może skończymy na dziś, co wy na to ? - Hermiona ziewnęła. Jakby nie było, była na nogach 3 godziny dłużej i miała coraz bardziej ciężkie powieki. - Nic więcej z tego nie wyciągniemy.
- Jestem za - po raz pierwszy dzisiaj Ron i Gryfonka byli jednogłośni.
- Zmywamy się - zadecydował Harry.
***
Ginny Wealsey wierciła się w swoim łóżku. Caroline, Amanda, Julia i Veronica, wszystkie już spały smacznie, chcąc wykorzystać fakt, że Noc Duchów przypada w sobotę, i wyspać się porządnie. Ona jednak nie mogła zasnąć. I ten stan utrzymywał się od paru dni. Gdy była wśród przyjaciół, zachowywała się normalnie: uśmiechała, żartowała, śmiała, była szczęśliwa. Kiedy zostawała sama ze sobą, jak na przykład teraz, nie wiedzieć czemu dopadało ją dziwne uczucie. Uśmiech znikał, tak samo jak iskierki w oczach. Pozostawała pustka. Wielka pustka. Owszem, miała wspaniałą rodzinę, oddanych przyjaciół i chłopaka, o którym marzyła od zawsze. Jednak w środku czuła wielką dziurę, którą początkowo udawało jej się zapełnić, ale z czasem było coraz trudniej. Harry, cudowny, ciepły, zawsze będący przy niej Harry, już nie wystarczał. Zaczął pojawiać się między nimi pewien dystans, coraz bardziej wyczuwalny. Mieli dla siebie coraz mniej czasu i Ginny zaczęły nachodzić coraz to różne myśli i teorię na temat tego, czym mogłyby być spowodowane. Jeden z pomysłów, tak raniący jak i prawdopodobny, brzmiał mniej więcej tak : Harry ją zdradzał. Gdy tylko o tym pomyślała zganiła się w myślach, lecz ostatnio ta myśl coraz częściej pojawiała się w jej głowie. Spojrzała na zegarek - było po pierwszej. Zsunęła się z łóżka i ruszyła w stronę salonu. Gryfoni mieli swój schowek za kominkiem, w którym trzymali zapasy na takie noce jak ta. Gdy któryś z nich nie mógł spać lub po prostu zgłodniał w nocy, udawał się tam, by coś przegryźć. W schowku można było znaleźć najróżniejsze smakołyki : fasoli, czekolady, ciastka, napoje. System zarządzania skrytką polegał na tym, że gdy któryś z domowników wyjadł część zapasów, musiał uzupełnić je o tyle, ile ubyło. Nikt się nie sprzeciwiał i wszyscy uczciwie oddawali to, co zjedli (nie dosłownie). Ginny już parę razy z niego skorzystała, tak więc wyczekiwała niecierpliwie następnego wyjścia do Hogsmeade, by uzupełnić swoje i wspólne zapasy.
Gryfonka była już przy dolnej kondygnacji schodów, gdy zauważyła, że salon jest rozświetlony przez płomienie kominka.  Chciała wejść do pomieszczenia, ale usłyszała znajomy głos wypowiadający te słowa :
- Za bardzo cię kocham, by zrezygnować - oznajmił komuś Harry. Ginny stanęła jak wryta i usiadła z wrażenia. Co ? Harry ?! Nie, to nie może być on ! Powstrzymała nagłe pragnienie, by tam wbiec i przysłuchiwała się rozmowie.
- To zbyt bolesne ! Nie mogę cię na to narażać ! - odpowiedziała mu … Hermiona. Jej najlepsza przyjaciółka, ba, była dla niej jak siostra !
- Powiedz mi tylko, czy mnie kochasz ?
- Kocham.
- Bardzo ?
- Jak nikogo.
- To mi wystarczy.
- A co z nią ? Ja też mam kogoś. Co z nimi ? Chcesz im wbić nóż w serce ?
- Nic się dla mnie nie liczy tak jak ty !
- Nie… Harry, tak nie może być.
- Ale …
- Tu nie ma ale ! Nie możemy im tego zrobić. Kocham ciebie, ale i on nie jest mi obojętny.
- Cóż więc mam zrobić ?
- Zostawić wszystko tak, jak jest.
- Ale…
- Tu nie ma ale ! Nie jesteśmy sobie pisani, wiemy to oboje. Pochodzimy z zupełnie innych światów.  To ona jest dla ciebie, a ja dla niego.
- Serce chce inaczej !
- Rozum niech cię prowadzi, nie ono. Muszę już iść…
- Zaczekaj!
- Nie mogę.
- Czy to już koniec ? - w głosie chłopaka rozbrzmiała rozpacz.
- Nie - odpowiedziała z pasją dziewczyna. - Czekaj tu na mnie jutro. Będę o tej samej porze.
- Dobranoc, ukochana.
- Dobranoc.
- Tak oficjalnie ?
- Jak inaczej ? - nastała długa cisza, ale Ginny była w stanie domyślić się, co się dzieje. Zerwała się i wbiegła po schodach do dormitorium.
Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Jak oni mogli jej to robić. Jej i Charlesowi ! Ufała im, obojgu, a oni w tym czasie zdradzali ją. Harry jako chłopak, Hermiona jako przyjaciółka. Powinna była zobaczyć, że coś jest nie tak. Zauważyć jakieś znaki, ale oni oczywiście za dobrze się z tym kryli ! Idioci, skończone świnie ! Musi jutro powiedzieć Charlesowi ! Musi wiedzieć z jaką zdzirą się związał. Nie ! Ma lepszy pomysł. Zemścić się na obojgu. Musi tylko znaleźć odpowiedni moment i pokaże im, z kim zadarli. Taak. Zemsta będzie słodka. Bardzo.
Nie wytrzymała i tuż po śniadaniu zwierzyła się Lunie Lovegood. Musiała komuś się wygadać, a luna wydawała jej się osobą najbardziej godną zaufania. Poza tym, gdyby nawet coś jej się "wymsknęło" to i tak nikt by jej nie uwierzył. Siedziały schowane w jednej z klas, gdzie Ginny opowiedziała jej o wszystkim co słyszała i widziała poprzedniego wieczora. Gdyby choć raz spojrzała w stronę drzwi wiedziałaby, że swoją tajemnicę powierza nie tylko Lunie, ale i komuś jeszcze. Pod drzwiami, zaciekawiony rozmową dwóch uczennic stał, jeszcze bardzie nienaturalnie blady ze złości Draco Malfoy.

***
Hermiona z teczką w ręce biegła w stronę lochów. Za chwilę zaczynał się mecz Puchoni-Krukoni, a ona musiała oddać młodemu Malfoy'owi tę głupią teczkę. Zwolniła na zakręcie, by po chwili wpaść na Ślizgona.
- Och, wybacz - powiedziała, podnosząc wzrok tak, by widzieć twarz chłopaka, na której malowała się wielka złość.
- Patrz gdzie idziesz, szlamo - Hermionę zamurowało. O co mu chodzi ?! Przecież tylko delikatnie go szturchnęła, nic wielkiego. - Do kogo się tak śpieszysz ? Pottera czy tego idioty Olivandera, który nie jest w stanie zauważyć, że dziewczyna go zdradza ? Tak, wiem o tym. Myślałem, że jesteś inna, ale się myliłem. Jesteś, jak każda inna szlama, zdradzającą zdzirą. Aż mi żal chłopaka, że się związał z kimś takim. Najpierw się przespałaś z nim, ale ci nie wystarczył, więc rzuciłaś się na Pottera ? Typowe  - mówił ostre słowa, które raniły dogłębnie. Hermiona nie wytrzymała. Podniosła rękę i porządnym liściem w twarz uciszyła Malfoy'a.
- Nie sądziłam, że potrafisz być takim chamem i prostakiem. Też myślałam, że jesteś inny - głos zaczął jej się łamać. - Ale jak widać, Ślizgoni już tak mają. Masz, to od profesora Flitwicka - rzuciła mu w twarz teczką i odbiegła, z trudem hamując łzy. Wypadła na błonia i ruszyła przed siebie, a łzy leciały po jej policzkach nieprzerwanym ciurkiem. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się na jednym z wielkich krzesełek u Hagrida, a gospodarz zaczął przygotowywać herbatę. Hermiona chciała mu wytłumaczyć, co się stało, ale z jej ust wychodziły początkowo niezrozumiałe zbitki słów. Po kilku minutach opowiedziała mu, coś się stało.
- I… on … wtedy… powiedział…że ja…. że Harry… że my … ze sobą sypiamy … - wydukała.
- Cholibka, i ty się przejmujesz Malfoy'em, Hermiono ? Nie ma co się martwić o to, co sobie myślą takie padalce, jak on - powiedział Hagrid, stawiając przed nią kubek z parującą herbatą.  - Głowa do góry ! No, uśmiechnij się do starego gajowego. Tak, cholibka, właśnie tak ! 
Całe przedpołudnie spędziła u Hagrida, który dumnie opowiadał o swoich gryzaczkach - małych stworkach  z nieproporcjonalnie dużymi szczękami, z wygląda przypominające małe króliki, ale tylko troszkę. Mieli zacząć się nimi zajmować w przyszłym tygodniu. Gryzaczki, mimo swojej nazwy, były bardzo spokojne i nie lubiły kąsać ludzi. Natomiast ich zęby były w stanie przegryźć wszystko, nawet tytan. Gdy wracała na obiad - z daleka widziała tłum powracający z boiska, mecz musiał być w takim razie bardzo długi - zobaczyła na niebie mały punkt, który po chwili okazał się być Maleńką. Sówka podleciała do dziewczyny. W dziobie trzymała białą różę, a do nóżki miała przywiązany liścik. Zaskoczona dziewczyna wyciągnęła z dziobka Maleńkiej różę, za co ta podziękowała zaczepny szczypnięciem w palec. Hermiona, przekonana, że prezent jest od Charlesa sięgnęła po liścik. Rozłożyła go. "Przepraszam, D.M." głosił napis. Dopiero teraz Gryfonka zwróciła uwagę, że został on napisany na czerpanym papierze. Dobre sobie. Myśli, że jak jej wysłał kwiatka, to ona teraz o wszystkim zapomni ? Niedoczekanie jego. Złożyła kartkę i schowała do kieszeni. W pierwszym odruchu chciała wyrzucić różę, ale po chwili namysłu stwierdziła, że jest za ładna by tak skończyć.  Na korytarzu prowadzącym do Wielkiej Sali mijała się Sama Jonesa, Puchona, z którym siedziała na Historii Magii.
- Ładna - powiedział, wskazując na róże.
- Masz - dziewczyna podała mu ją i ruszyła dalej.
- Co mam z nią zrobić ? - zawołał za nią. Hermiona odwróciła się i przeszła parę kroków tyłem mówiąc :
- Daj ją komuś, kogo kochasz.
- Niezły pomysł. Dzięki !
- Nie ma za co ! - odkrzyknęła.
Hermiona zjadła u Hagrida trochę ciastek, którymi skutecznie się zapchała, więc postanowiła odpuścić sobie obiad. Wróciła do Wieży Gryffindoru.
- Obieżytek - podała hasło, a obraz Grubej Damy ukazał przejście.
W salonie rzuciła się na jeden z foteli stojących przy małym stoliku, na którym zostawiła swój podręcznik do Historii Magii. Wzięła go do ręki i przekartkowała ostatni temat - XVI wiek - kolejne wielkie zjazdy, bunty goblinów, wojny między potężnymi magami. Kończyła rozdział, gdy do salonu weszła roześmiała Parvati Patil niosąca białą różę.
- Od kogo ? - zapytała Hermiona, choć dobrze wiedziała.
- Od Sama, tego wysokiego bruneta obok którego siedzisz na Historii Magii.
- Uuu… czyżby coś się kroiło ?
- Może - zaśmiała się dziewczyna. Tuż za nią wpadła Lavender, domagając się wyjaśnień, dlatego Hermiona postanowiła zostawić je same. Ruszyła w stronę dormitorium chłopaków. Od dawna nie widziała się z Charlesem (jakby nie siedzieli obok siebie na śniadaniu), a sytuacja z Malfoy'em sprawiła, że chciała się zaleźć blisko chłopaka. Zapukała do drzwi, a gdy nikt jej nie odpowiedział, nacisnęła klamkę. Usiadła na łóżku Olivandera, a po kilku minutach, znudzona czekaniem, położyła się.  Ciągłe używanie zmieniacza czasu wdawało się we znaki, więc Hermiona chodziła wiecznie zmęczona, ale dawała radę. A to najważniejsze.
- Hermiona - usłyszała głos Charlesa. - Wstawaj, Śpiąca Królewno.
- Co ? - dziewczyna wymamrotała sennie i wtuliła się jeszcze bardziej w poduszkę, która się zaśmiała. Od kiedy poduszki się śmieją?
Powoli zaczynała wracać jej świadomość. Hermiona rozważyła swoje położenie. To denerwujące światło dochodziło z góry, więc było już ciemno. Leżała na ciepłej i roześmianej poduszce, którą okazał się był tors Charlesa, a w pokoju oprócz nich znajdowali się współlokatorzy jej chłopaka, Harry, Ginny, Ron i Neville. I wszyscy przyglądali się jej pobudce.
- Która godzina ? - spytała, podnosząc się.
- Dochodzi siódma - odpowiedzieli bliźniacy.
- Co ?! Spałam tak długo ?
- Tak - zaśmiał się Charles. - Znaleźliśmy cię jak wróciliśmy z obiadu. Cóż, muszę przyznać, że masz naprawdę twardy sen. Nawet nie wiesz, co tu się działo !
Na podłodze jej przyjaciele byli rozłożeni z partą Eksplodującego Durnia, natomiast ściany pokoju były gdzie nie gdzie osmolone od fajerwerk Weasley'ów.
- Przynajmniej się wyspałam - przeciągnęła się.
- Ciekawe co w takim razie robisz po nocach, skoro nie śpisz ? - spytał zaczepnie Fred. Ginny spuściła wzrok.
- Odbębniam szlaban za skopanie Malfoy'owi tyłka.
- I włóczysz się po zamku z Harrym i Ronem - zawtórował mu brat bliźniak.
- Nawet jeśli, to nic wam do tego.
- Ale mnie już tak - powiedział Charles, patrząc na nią uważnie.
- Chyba nie zamierzasz mi tu robić scen zazdrości ?
- A jeśli tak ? - w odpowiedzi pocałowała go.
Wielka Sala wyglądała wspaniale. Lepiej niż kiedykolwiek. A może po prostu ona miała takie odczucie, a biorąc pod uwagę fakt, że ozdabiały ją wykonane w pewnej części przez nią dynie, była to bardziej prawdopodobna wersja. W związku z tym, że trwała Noc Duchów, byli z Malfoy'em zwolnieni ze szlabanu i patrolu. W większości skończyli jeść i teraz trwały tylko ożywione rozmowy, natomiast na stołach pojawiły się tylko napoje takie jak czekolada na gorąco, kawy, herbaty najróżniejszych rodzajów.
- Proszę was o uwagę - rozległ się głos profesor McGonagall.
- Dziękuję ci, Minerwo - powiedział dyrektor stając za mównicą. - Korzystając z tego, że wszyscy jesteście w tak wyśmienitych humorach, mam wam coś do zakomunikowania - w sali rozległa się grobowa cisza i wszyscy z napięciem wpatrywali się w Dumbledore'a. - Co prawda, w tym roku nie odbywa się w naszej szkole Turniej Trójmagiczny, ale wraz z waszymi nauczycielami stwierdziliśmy, że należy wam się coś od życia, dlatego 23 grudnia w Hogwarcie odbędzie się Bal Bożonarodzeniowy !
Wielką Salą opanował chaos. Wszyscy wiwatowali, krzyczeli, niektórzy zaczęli się już zapraszać na bal, jakby bojąc się, że wybranka im ucieknie. Z całego zamieszania skorzystał Charles, zapraszając Hermionę, która (oczywista) zgodziła się. Dumbledore uciszył ich.
- Oczywiście - kontynuował - będziecie mogli na święta wrócić do rodzin. Pociąg do Londynu zabierze chętnych do domu 24 grudnia. Z mojej strony to wszystko. A teraz, spylać do łóżek.
Hermiona po raz pierwszy mogła położyć się o normalnej porze nie używając zmieniacza czasu, co bardzo ją ucieszyło. Kiedy zasypiała, do głowy wpadła jej jedna myśl: "Będzie dobrze".

     Przepraszam, że tak długo trwało zanim wyskrobałam kolejny rozdział, ale jestem teraz strasznie zabiegana :) Ginny ma swoje podejrzenia, czy słuszne ? Malfoy zaczyna wchodzić Hermionie za skórę, a to, mimo wszystko, bardzo dobrze. Kolejny rozdział (który mam nadzieję wstawić w przyszłym tygodniu) będzie obfitował w bardzo różnie i ciekawe wydarzenia. Trzymajcie się ;)
    PS. Przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne