Po zderzeniu
na korytarzu, Malfoy i Hermiona ani razu nie odezwali się do siebie przez cały
tydzień. Z jednej strony było to
zrozumiałe, lecz z drugiej nienaturalne, bo przecież spędzali ze sobą
praktycznie całe dnie. Hermionie taki stan rzeczy na początku nie przeszkadzał.
Nadal była na niego zła, lecz po pewnym czasie cisza i zwykłe "Podaj mi
to", "Przynieś tamto", które przerzucali między sobą, zaczęły
jej ciążyć. Od tego upartego milczenia wolała już wyzwiska. Lody przełamali na kolejnym szlabanie u
Snape'a, w dość oryginalny sposób.
- Możesz mi
podać sproszkowane kły żmii? - Hermiona pochylała się na parującym kociołkiem i
w proszącym geście wyciągnęła dłoń w stronę Malfoy'a.
Ślizgon bez słowa
podał jej, o co prosiła. Westchnęła zrezygnowana. Jak długo to jeszcze ma trwać
? Dziewczyna wymieszała wywar - bardzo silnie parzącą truciznę i zestawiła z
ognia. Teraz trzeba tylko poczekać chwilę, aż wystygnie i będzie można ją
rozlać do przyszykowanych probówek. Znów cisza. Długa, przeciągająca się z
każdą minutą cisza, która panowała w sali, sprawiała, że Hermiona z każdą
chwilą była coraz bardziej zdenerwowana i co sekundę sprawdzała, czy eliksir
jest już wystarczająco chłodny, by coś z nim zrobić. Gdy uzyskał odpowiednią
temperaturę, ochoczo wzięła się do przelewania.
- Granger … -
O mało nie podskoczyła na dźwięk tego głosu.
Baryton
Malfoy'a wręcz brutalnie dla jej uszu, przerwał grobowy bez dźwięk. Była bardzo
ciekawa, co chłopak miał jej do powiedzenia, ale nie lubiła, gdy zwracał się do
niej po nazwisku, dlatego nie dała po sobie nic poznać. Jak gdyby nigdy nic
przelewała dalej, ale w środku zachodziła w głowę, o co może mu chodzić?
- Granger,
mówię do ciebie ! - Stała do niego plecami, więc nie musiała ukrywać
rozbawienia. - Hermiono - usłyszała tuż nad swoich uchem.
Wszystko
działo się jak na filmach akcji - w zwolnionym tempie. Zadrżała jej ręka i
kilka kropel eliksiru spadło na jej dłoń.
Poczuła potworny ból. Każdy jej nerw dawał o sobie znać. Odrzuciła
kociołek i odwróciła się do tyłu, trafiając Malfoy'a w twarz. Rozległo się
syczenie nadpalanej przez żrącą substancję podłogi. Ślizgon przeklinał pod nosem, a do klasy
wpadł rozwścieczony Snape, który zaczął się na nią wydzierać, ale to nie było
ważne. Całą jej uwagę zajmował ten okropny ból.
- Snape -
usłyszała głos Malfoy'a - myślę, że lepiej będzie, jeśli zabierzemy ją do
Skrzydła Szpitalnego.
- Bardzo się
cieszę, Malfoy, że korzystasz z tej funkcji swojego mózgu. Masz rację. Idź z
nią, a ja poszukam antidotum. Uważaj, żeby nie straciła przytomności, bo
inaczej… już się więcej nie obudzi - odpowiedział mu nauczyciel.
- Dobrze -
chłopak złapał ją za ramię i wyciągnął na korytarz.
Dziewczyna
przyciskała do siebie ranną dłoń i co chwilę syczała z bólu, gdy mijali kolejne
piętra w drodze do pani Pomfrey. Malfoy nie odzywał się, Hermiona czuła jego
spięcie. Nie wiedziała tylko skąd się ono bierze. Gdy wpadli do Skrzydła
Szpitalnego, Poppy Pomfrey jeszcze nie spała, zajęta dwójką uczniów. Jeden z
nich zatruł się czymś i ciągle wymiotował tak, że nie była w stanie podać mu
lekarstwa, natomiast stopa drugiego była zdecydowanie zbyt duża i zbyt
fioletowa niż na normalną stopę przystało. Hermiona, osłabiona przez truciznę,
zachwiała się i upadła. Nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Świat robił
się coraz bardziej niewyraźny.
- Granger ? -
widziała przed sobą zarys twarzy Malfoy'a. - Granger, do jasnej cholery, nie
zasypiaj ! No już !
Dziewczyna
poczuła, że ktoś unosi ją do góry i kładzie na czymś miękkim. Słowa Snape'a
wyryły się w jej pamięci: "…już się więcej nie obudzi…". Obrazy
zaczęły zanikać, pojawiała się ciemność. Hermiona próbowała podnieść rękę, ale
nie mogła. Drugą - nic. Narastało w niej coraz większe przerażenie.
- Granger ! -
ktoś porządnie uderzył ją w twarz. A przynajmniej tak jej się wydawało, bowiem to,
co poczuła było lekkim muśnięciem. - No dalej, Granger, nie zasypiaj! - Kolejne
muśnięcie.
Gryfonka
rozpaczliwie starała się chwytać świadomości. Starała się nie zamykać oczu - z
wielkim wysiłkiem podnosiła powieki po każdym mrugnięciu. Sekundy ciągnęły się
niemiłosiernie, a z każdą kolejną traciła siły. Nagle ból, który odczuwała w
dłoni, przeniósł się na całe ciało. Wszystkie jej komórki, każda z osoba,
płonęły żywym ogniem. Chciała uciec od niego. W środku cała rzucała się,
przeszywana nieprzyjemnymi prądami, lecz na zewnątrz nie wykonywała żadnych ruchów.
Po prostu leżała, jak gdyby nigdy nic. Otaczająca ją ciemność stała się
nieprzenikniona. Wiedziała, że ma otwarte oczy, ale już nic nie widziała.
Dochodziły do niej strzępki słów. Świadomość, której starała się tak kurczowo
trzymać, oddalała się, wyrywając z rąk, a na dole czekał na nią koniec. Śmierć.
- Hermiona! -
Czyjś głos przedarł się przez ciemność.
Czyżby był to … Przegrała. Ostatnia deska
ratunku wymknęła się z jej rąk, a ona zaczęła spadać w dół. Była coraz niżej i
niżej. Powietrze uciekło z jej płuc.
Chciała wziąć jeszcze jeden oddech, ale nie mogła. Nie była w stanie. Zaczęła
się dusić, gdy nagle ktoś wręcz brutalnie "wdmuchnął" w nią
powietrze. Jeden raz, drugi, trzeci. Zatrzymała się. Nie spadała, ale i nie
wznosiła się. Ktokolwiek ją ratował, wydłużał jej życie, ale nie ocalał. Coś
podpowiedziało jej, że czuje ucisk na klatce piersiowej. Ale on nie czuła już nic … Coraz bardziej i
bardziej odpływała w nicość. Jakiś ostry ton … ktoś krzyczy …
Hermiona
usiadła gwałtownie, krztusząc się. Płyn, który Snape wlała się do gardła był
nieprzyjemnie gorzki. Zdezorientowana
rozejrzała się po sali. Tuż nad nią pochylał się Mistrz Eliksirów, nadal
trzymając w dłoni fiolkę z antidotum. Za nim stała pani Pomfrey, uważnie się
jej przyglądając. Naprzeciwko nich, po drugiej stronie łóżka na krzesełku,
siedział wyczerpany Malfoy. Rękawy jego koszuli były podwinięte, na policzki
wyszły mu prawdziwe, ludzkie rumieńce, a w oczach pojawił się dziwny blask. W
końcu wyrażały jakieś emocje. Patrzył na nią wzrokiem pełnym ulgi, choć w
źrenicach nadal kryło się lekkie przerażenie.
- Jak się
czujesz Granger ? - zapytał opiekun Slytherinu.
- Całkiem
nieźle - Pani Pomfrey podeszła do niej i sprawdziła jej wzrok, słuch, odruchy.
Nie miała żadnych zastrzeżeń, ale wolała, żeby dziewczyna została jeszcze przez
chwilę w Skrzydle Szpitalnym, co Hermionie było na rękę. Im dłużej tu zostanie, tym krótszy będzie
patrol.
- Następnym
razem bardziej uważaj na to, co robisz, bo pan Malfoy nie będzie zawsze przy
tobie, żeby cię ratować Granger - sarknął i wyszedł, zostawiając zszokowaną
dziewczynę z jej wybawcą.
Pani Pomfrey
wróciła do wielkostopego chłopca. Malfoy ją ratował ? Czyli to znaczy, że to
Ślizgon ją reanimował. To on robił jej oddychanie usta-usta. Po plecach
przeszedł ją dreszcz. Zwykły dreszcz. To on za jednym razem o mało jej nie
zabił, aby po chwili ją uratować. Chłopak zerwał się z krzesełka i wyszedł bez
słowa, zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Malfoy, Ślizgon, który brzydził
się jej dotknąć, ba nawet czasami z nią rozmawiać, zrobił jej sztuczne
oddychanie. Dotykał ustami jej ust. Hermiona dotknęła swoich warg. Nadal były
mokre. Wytarła je szybko rękawem. Bardzo szybko. Dopiero teraz zrozumiała, że ma
rozpiętą koszulę. Zaczęła ją zapinać, gdy zobaczyła czerwone ślady w okolicach
mostka. No tak. Mogła się tego spodziewać. Na policzkach zakwitły jej rumieńce,
gdy uświadomiła sobie, że Malfoy widział ją w staniku. Genialnie. Teraz to
dopiero będzie jej dogryzał. Zapięła koszulę do końca i przewróciła się na lewy
bok. Oprócz zażenowania całą sytuacją, czuła coś jeszcze. Dziwne spięcie, które
pojawiało się na myśl o ustach Malfoy'a połączonych z jej własnymi. I czemu w ogóle to Malfoy, nie mający
(prawdopodobnie) żadnego przeszkolenia medycznego, zaczął ją ratować, a nie
zostawił tej czynności pani Pomfrey ? Poza tym, ratował JĄ. Tę "szlamę
Granger", która była największym kujonem, totalnym sztywniakiem i, jeszcze
raz, szlamą. Przecież brzydził się jej dotykać, czasami nawet z nią rozmawiać.
Gardził nią. Obrzucali się wyzwiskami, ba, nawet w trzeciej klasie mu
przyłożyła w tą arystokratyczną buźkę, a on mimo to jej pomógł. Może coś się
zmieniło ? Hermiona zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, chłopak siedział na tym
samym krzesełku, które zajmował wcześniej. Jakby w ogóle nie wychodził.
Gdy pół
godziny później stali na rozwidleniu dróg, między nimi panowało dziwne spięcie.
Tkwili na tym korytarzu, wpatrzeni w podłogę, nie mając odwagi, by coś
powiedzieć. W końcu Hermiona, po długiej, wewnętrznej walce, odezwała się:
- Dziękuję -
jedno, proste słowo, a jednak tak trudne do wypowiedzenia.
- Nie masz za
co - prychnął chłopak. - To ja …. przepraszam - wyrzucił z siebie ostatnie z
słowo z wielkim wysiłkiem. - Za dzisiaj i za to na korytarzu.
- Nie ma
sprawy - próbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady. Czemu nie jest w stanie
spojrzeć na niego ? Przecież stoi tak blisko …
- A, Granger
? Jeśli powiesz o tym, co się dzisiaj stało, wiesz, co mam na myśli,
komukolwiek, to spotka cię coś o wiele gorszego.
- Wierz mi,
jestem ostatnią dziewczyną w tej szkole, która by się tym chwaliła - wszystko
prysło. Malfoy się nie zmienił. Może po prostu jego mózg przez chwilę miał
zaćmę i dlatego był taki uczynny.
- Dobranoc,
Granger - powiedział chłopak. Dziewczyna odwróciła się i rzuciła przez ramię :
- Koszmarów,
Malfoy.
W salonie
wspólnym Gryfonów powitały ją pustki, co było dość dziwne, jak na ten dom.
Zwłaszcza, na bliźniaków Weasley i Jordana. I co było dość dziwne jak na małą
Florę, dziewczynka siedziała skulona w fotelu.
- Hej, mała -
przywitała się Hermiona, a dziewczynka o mało nie zaczęła krzyczeć ze strachu.
- Spokojnie, to tylko ja. Czemu jeszcze nie śpisz ?
- Nie mogę
zasnąć - mruknęła w odpowiedzi Gryfonka. Miała smutną minę.
- Dlaczego ?
- wzruszenie ramionami. - Hm… to może…
Po schodach,
ze strony męskiej części dormitorium zszedł Dean Thomas. Był bardzo zaskoczony
widokiem dziewczyn.
- Hej -
przywitał się.
- Cześć -
odpowiedziała Hermiona. - Chyba się jeszcze nie znacie, prawda ? Dean, to Flora
- wskazała na drobną blondynkę. - Flor, poznaj Deana z piątej klasy.
- Cześć,
młoda - chłopak przybił jej żółwika, czym jedenastolatka była zachwycona. - Nie
możesz spać ?
- Nie -
dziewczynka była uradowana możliwością rozmowy z chłopakiem ze starszej klasy.
- No to jest
nas dwóch. A ty Hermiono ?
- Ja padam na
twarz - Gryfonka przeciągnęła się. - Ale najpierw muszę uśpić naszego szkraba -
połaskotała dziewczynkę, która ze śmiechem uciekła z fotela i schowała się za Deana.
- Ładnego sobie znalazłaś obrońcę - zaśmiali się.
- O Florę się
nie martw. Zajmę się nią. I tak nie mam nic lepszego do roboty. A ty się kładź,
bo wyglądasz, jakbyś miała nam tu zaraz paść.
- Na pewno ?
- Jasne.
Spylaj !
- Dzięki -
Hermiona ruszyła w stronę schodów, kiedy poczuła, że ktoś przytula się do jej
pleców. Flora przyszła się pożegnać, ściskając ją mocno w pasie. Za mocno.
- Co ? Chcesz
mnie udusić? Dobranoc - potargała jej włosy. - Zaśnij szybko.
- Dobranoc -
odpowiedziała mała. - Co ci się stało w rękę ? - Hermiona spojrzała na swoją
lewą rękę. W miejscu, gdzie poparzył ją eliksir, pojawiła się mała trójkątna
blizna, trochę ciemniejsza od jej karnacji.
- Nic
takiego, mały wypadek przy pracy.
Wchodząc po
schodach usłyszała głos Deana :
- To co
chcesz robić Flor ? Może ci poczytać ?
- Tak !
- Ale chyba
umiesz czytać ?
- Tak, ale
lubię jak ktoś mi czyta. W domu zawsze robi to mój brat.
- Dobrze.
Znasz może "Tajemniczy Ogród" ?
- Nie.
- No to
poznasz.
- DEAN !
PODAJ NA LEWO, DO ANGELINY ! - Hermiona próbowała przekrzyczeć wiatr, który
wiał jej prostą w twarz. Był początek grudnia - przeddzień jej urodzin - padał
śnieg, a Gryfoni jak gdyby nigdy nic remisowali ze Ślizgonami 60 do 60 w meczu
Quidditcha. Harry i Malfoy wisieli nad ich głowami, szukając znicza, ale śnieg
bardzo utrudniał do zadanie. Angelina zdobyła gola. Kibice Gryffindoru ryczeli
na trybunach ze szczęściach, jednak zawodnicy nie byli tak rozentuzjazmowani.
Wiedzieli, że jeśli chcą marzyć o zdobyciu pucharu, muszą w tym meczu wygrać ze
znaczną przewagą. Nastąpił kontratak ze
strony Sltyherinu, ale Charles obronił rzut i oddał piłkę Gryfonom. Hermiona
zauważyła za sobą dwa tłuczki. W ostatniej chwili umknęła im, ale te znów
zostały posłane przez Ślizgonów w jej stronę. George i Fred rzucili się jej na
pomoc, ale była za późno. Jeden z tłuczków minął o minimetry trzon jej miotły,
natomiast drugi leciał prosto na nią. Zdążyła zasłonić się ręką, gdy poczuła
ostry ból w prawej dłoni. Tłuczek uderzył w nią, tucząc i łamiąc większość
kostek nadgarstka oraz śródręcza. George i Fred odbili natarczywe piłki,
trafiając McGregore'a w tył miotły, przez co Ślizgon wylądował na ziemi.
- Wszystko ok
? - zapytali jednocześnie.
- Tak -
skłamała Hermiona. Nie chciała schodzić z boiska. Nie przy tak ważnym meczu. -
Ee… macie przy sobie jakiś pasek albo… - George podał jej granatową chustę, którą
zawsze nosił na nadgarstku. Fred miał identyczną. - Dzięki.
Dziewczyna
szybko odwiązała ranną rękę, która bolała niemiłosiernie. Po założeniu prowizorycznego
opatrunku była nawet w stanie ruszać w miarę palcami. Zimny wiatr łagodził ból
i Hermiona po raz pierwszy od rozpoczęcia się meczu, dziękowała za padający śnieg.
Chociaż i tak była przemarznięta do szpiku kości. Wróciła do gry, czego nie
zauważyli Ślizgoni i po chwili wbiła bramkę na 80 do 60 dla Domu Lwa. Nagle
między obręczami
przelecieli
Harry i Malfoy, w szaleńczym pościgu za zniczem. Ślizgoni wykorzystali zamieszanie i
doprowadzili do wyniku 70 do 80. Hermiona spojrzała w stronę Charlesa. Był
blady na twarzy, a ręce mu się trzęsły. W oczach miał przerażenie. Dziewczyna
rozumiała - przypomniał mu się wypadek Amandy. "Dalej, Harry!",
pomyślała tak intensywnie jakby to rzeczywiście miało pomóc chłopakowi. Odszukała przyjaciela wzrokiem. Czy to
możliwe, że przy tej prędkości, kiedy włosy Harry'ego przedstawiają totalny
chaos (nawet jak na nie), żaby blond grzywa Malfoy'a była tak przylizana i
nienaganna ? On sam także prezentował się całkiem nieźle. Dopasowany strój,
prosta postawa i pewna gracja w tym, jak porusza się na miotle, sprawiały, że z
przyjemnością się na niego patrzało. Hermiona otrząsnęła się z tych myśli. Co ?
Z przyjemnością ? Chyba jednak tłuczek zahaczył też o jej głowę. Rozległy się
brawa, gwizdy i wiwaty. Dziewczyna rozejrzała się na około, dość nieprzytomnie.
Harry, z dumnie wypiętą piersią, lądował na ziemi, a jego ręka wyciągnięta w
geście zwycięstwa trzymał znicz. Jak najszybciej podleciała w stronę
przyjaciela i rzuciła mu się na szyję. Wygrali ! Wygrali, wygrali, wygrali !
Potem zleciała się reszta drużyny i wszyscy padali sobie ramiona, śmiejąc się.
Tylko Charles stał z boku, nadal blady. Hermiona podeszła do niego niepewnie.
- Hej,
trzymasz się ? - zapytała.
- Tak, tylko …
daj mi chwileczkę - wyciągnął dłoń, którą ona chwyciła.
Tak wrócili
do szatni jako ostatni. Gdy opadły emocje, ręką zaczęła dawać o sobie znać.
Hermiona przebierała się bardzo powoli, wykonując nią jak najmniej czynności.
Po chwili zostali z Charlesem sami.
- Jak twoja
dłoń ? - spytał chłopak, trochę bezbarwny głosem, a to nie świadczyło nic
dobrego.
- Nie jest
źle - dziewczyna szybko naciągnęła na nią rękaw swetra. - Będę czekać w
salonie.
Chciała jakoś
go wyminąć, ale on i tak podszedł bliżej i złapał ją za nadgarstek. Mimowolny
jęk wyrwał się z jej ust. Chłopak przesunął swoją dłoń na jej ramię, podniósł
jej rękę i odsunął rękaw. Nadgarstek i jego okolice były spuchnięte, gdzie nie
gdzie zaczerwienione. Sama ręka miała dość dziwny kształt.
- To ma być
"nie jest źle" ? - wybuchnął. - ONA JEST ZMIAŻDŻONA !
- Przecież to
nic takiego. Pójdę do pani Pomfrey i po sprawie. W następnym meczu będę
bardziej uważać.
- Nie będzie
następnego meczu, NIE DLA CIEBIE !
- Dlaczego ?
Źle gram ? Coś nie tak z moją techniką ? Nie zgrywam się z drużyną ? - Hermiona
wiedziała do czego chłopak pije, ale nie mogła uwierzyć, że znów będą się o to
kłócić. Powtarzali tą wymianę zdań po prawie każdym treningu, gdy wracała z
niego lekko potłuczona z kilkoma siniakami.
- Nie …
- … to czemu
?
- BO
QUIDDITCH JEST NIEBEZPIECZNY !
- KAŻDA DYSCYPLINA SPORTOWA JEST NIEBEZPIECZNA !
- ALE JA SIĘ
O CIEBIE BOJĘ !
- I TO
DLATEGO CHCESZ MNIE ODSUNĄĆ OD CZEGOŚ, CO KOCHAM ROBIĆ ?- Hermiona, mimo wszystko lubiła grać w
Quidditcha. Latając czuła się wolna, a rzucanie piłki do obręczy przypominało
jej trochę koszykówkę, albo piłkę ręczną - jej ukochane dyscypliny sportowe.
Tęskniła za nimi tu, w świecie czarodziei.
- TO DLA
TWOJEGO DOBRA.
- To w takim
razie też przestań grać !
- NA MOJEJ
POZYCJI NIE GROZI MI TYLE, CO TOBIE !
- ACH TAK ?
TO JAKIM CUDEM WOOD SPĘDZIŁ PO SWOIM PIERWSZYM MECZU TYDZIEŃ W SKRZYDLE
SZPITALNYM NIEPRZYTOMNY ? JESTEŚ TAK SAMO NARAŻONY JAK JA !
- TO NIC NIE
ZMIENIA ! NIE BĘDZIESZ GRAĆ W NASTĘPNYM MECZU i już.
- Wiesz co,
to nie ma sensu. Porozmawiamy jak
ochłoniesz ! Czekaj w salonie. Ja idę do pani Pomfrey - zarzuciła na siebie szal,
płaszcz, czapkę i wyszła, trzaskając drzwiami.
Charles
został sam w szatni. Gotowało się w nim. Ze złością kopnął w ławkę. Raz, drugi,
trzeci. Czemu ona musi być tak cholernie uparta ? Czy nie widzi tego, że on się
tylko o nią troszczy ? Nagle usłyszał jak drzwi się otwierają.
- Miałaś
czekać w salonie - rzucił gniewnym tonem. Zdziwił się, gdy stanęła przed nim
Ginny Weasley, ta mała papla, która opowiedziała Hermionie o Amandzie. Czego
ona mogła od niego chcieć ? W jej twarzy widoczne było jakieś napięcie.
- Musimy
porozmawiać.
- Nie możemy
w salonie ? I tak już jestem tam umówiony na pogawędkę - sarknął.
- Nie, to nie
może czekać - odpowiedziała z takim naciskiem, że się poddał. Z westchnieniem
usiadł na ławce, którą przed chwilą skopał.
- O co chodzi
?
- O Hermionę …
i Harry'ego ….
***
***
Chuchnęła w
dłonie, by je ogrzać. Zaraz, przecież powinna gdzieś mieć rękawiczki.
Sprawdziła kieszenie. Puste. Musiała je zostawić w szatni. Będzie musiała po
nie wrócić, a tam będzie on. Jeśli dobrze poszło, to pewnie już się uspokoił.
Ale zawsze… Z niemrawą miną zawróciła w połowie drogi. Nagle ktoś rzucił ją
śnieżką. Odwróciła się do tyłu, by zobaczyć biegnącą ku niej czarnowłosą postać
wysokiego chłopaka o zielonych oczach.
- Dzięki,
Harry - powiedziała, otrzepując czapkę ze śniegu.
- Nie ma za
co - wyszczerzył się brunet.
- Też czegoś
zapomniałeś ? - spytała wskazując na szatnię, do której powoli się zbliżali.
- Nie -
odpowiedział. - Ginny przysłała mi kartkę, żebym do niej przyszedł. Nie wiem tylko,
po co.
- Może chce
po świętować zwycięstwo ?
- Pewnie tak
- zaśmiał się. - Czekaj, czy ty powiedziałaś, że czegoś zapomniałaś ?
- Tak.
- Wow, to
chyba będzie pierwszy raz odkąd cię znam. Staczasz nam się, Hermiono -
dziewczyna, bez skrępowania pokazała mu język. - Wiem, to wszystko przez
Charlesa ! Podobnie z tobą było, gdy pojawił się Wiktor.
- Wiktora w
to nie mieszaj. Wtedy byłam bardziej zajęta pilnowaniem, żebyś sobie czegoś nie
zrobił - ale masz rację, dodała w myślach, to przez Charlesa.
- Mhm, już to
widzę. Powiedz, co ci się bardziej w nim podobało: akcent czy to, że był
światowej sławy graczem ?
- Wariat -
powiedziała, gdy obrywał śnieżką. - Najbardziej podobało mi się w nim to, że
woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nadal się uczył. I to całkiem dobrze.
***
***
- Serio ? A
ostatnio ? Nie zaczęło się psuć ? Nie kłócicie się częściej niż normalnie ? A
dzisiaj, po tym jak Harry złapał znicza ?
***
***
Hermiona i
Harry weszli do pomieszczenia, w którym znajdowały się szatnie. Gryffindor
zajmował ostatnie pomieszczenie. Doszli do drzwi bardzo cicho. Te natomiast
były uchylone. To, co Hermiona zobaczyła
wbiło ją w ziemię. Charles całował się z Ginny. JEJ CHARLES CAŁOWAŁ SIĘ Z GINNY
WEASLEY, DZIEWCZYNĄ HARRY'EGO. Jak oni mogli?
Przed oczami stanęła jej inna scena, sprzed roku. Było to na jej imprezie
urodzinowej. W tle jakiś film, przekąski, gry i kilkoro przyjaciół, w tym jej
bardzo bliski przyjaciel - Kuba i najlepsza przyjaciółka, Basia. Gdy już goście
opuścili jej dom, zaczęła sprzątać. Nazbierało się dość dużo śmieci, więc
wzięła dwa wielkie worki, pełne różnych odpadków i wyszła do kontenera, który
znajdował się przed jej bramą. Wyszła na podjazd, gdy ich zobaczyła - Kubę i Basię
- w takiej samej sytuacji jak Charlesa i Ginny. To właśnie z ich powodu uciekła
tutaj, do Anglii. Wiedziała, że tchórzy, ale musiała. Chciała gdzieś zacząć od
nowa. I nie stawać im na drodze. Myślała, że gdy zwiąże się z Charlesem będzie
inaczej. Ale nie, myliła się. Oni są tacy sami. Wszyscy. Stała jak wryta,
patrząc się na całującą się parę, a przez jej serce przewijały się
najróżniejsze uczucia: ból, żal, złość, ból, gniew, ból i.. zrozumienie. Między
nią a Charlesem nie było ostatnio kolorowo, ale czy od razu musiał sobie tak to
odbijać. A najbardziej żałowała Harry'ego. Starała się zasłonić mu ten widok,
ale jej starania spełzły na niczym i on także zobaczył swoją dziewczynę w
objęciach innego. Wybiegł stamtąd najszybciej jak mógł.
- Harry ! -
zawołała za nim, ale ten wypadł już na dwór. Ruszyła w pościg za przyjacielem.
***
***
- Coś ty
zrobiła ?
- Zasłużyli
sobie na to - odpowiedziała bez cienia skruchy. - Planowałam, by tylko Harry to
zobaczył, ale jak widać, byli na schadzce, skoro pojawili się oboje.
- Jesteś
okrutna.
- Ty też. W
końcu nie całowałam się sama ze sobą. - Chłopak milczał. Tu miała rację. -
Wracam do zamku. Zaraz wybuchnie skandal stulecia - zaśmiała się gorzko. -
Wszyscy zdradzają wszystkich - wyszła.
Charles, z
rosnącym poczuciem winy zaczął ubierać kurtkę. Zażenowany wbił wzrok w podłogę.
Hermiona zdradzała go z Harrym, ale on okazał się nie lepszy. Ale przynajmniej
wyrównał rachunki. Ginny pewnie miała rację i tych dwoje znów było na jakimś
potajemnym spotkaniu. Z obolałym sercem pochylił, by podnieś z ziemi
bransoletkę, która spadła mu z ręki. Dostał ją od Hermiony, na ich
miesięcznicę. Cały ich związek to były kłamstwa. Potworne kłamstwa, którymi go
karmiła. Idiotka. Ze złością cisnął plecionką w głąb szatni i wtedy to
zauważył. Parę różnokolorowych rękawiczek, od kompletu z czapką i szalikiem.
Podszedł do nich i wziął do ręki. Były
zimne, czyli leżały tu od jakiegoś czasu. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się
wątpliwość. Czy ona na pewno go zdradzała ?
***
***
- Jak tak
dalej pójdzie, do niedługo to zamieszkasz, Hermiono - zwróciła się do niej pani
Pomfrey, niosąc na tacy lekarstwo - nieprzyjemnie pachnący płyn w dużej,
czerwonej, szklanej butelce. Dziewczyna nie odpowiedziała. Czemu nie? - Wypij
to, tylko duszkiem - powiedziała pielęgniarka podając jej szklankę z brunatną
substancją.
Dziewczyna
wychyliła zawartość za jednym zamachem. Napój smakował miętą wymieszaną z karmelem,
cytryną i cynamonem. Ohyda.
- Teraz może
zaboleć - usłyszała ostrzeżenie. I co z tego, było jej wszystko jedno. Niech
boli ile wlezie. Poppy Pomfrey wycelowała różdżką w jej dłoń i wymruczała
zaklęcie. Seria dziwnych ukłuć i mrowienia nawiedziła jej nerwy, a po chwili
jej ręką wyglądała jak nowa.
- Dziękuję.
- Nie ma za
co, kochana. Tylko proszę, uważaj na siebie bardziej i ogranicz swoje wizyty
tutaj do minimum - odprowadził ją głos uzdrowicielki.
- Dobrze,
postaram się. Do widzenia ! - odpowiedziała przy drzwiach.
Ruszyła w
stronę wieży Gryffindoru, gdzie w najlepsze trwała wielka feta. Ale ona nie ma
się z czego cieszyć. Po prostu zamknie się w dormitorium lub Pokoju Życzeń i
zostanie tam na zawsze… Gdy weszła do salonu powitały ją serpentyny, confetti,
dzikie wrzaski i tłum ludzi, którzy chcieli je pogratulować. Za wszystko
dziękowała bladym uśmiechem. Wzrokiem
szukała Harry'ego. Tak szybko uciekł z szatni, że nie miała szansy go dogonić,
a co dopiero z nim porozmawiać. Zobaczyła go siedzącego przy kominku, zapatrzonego
w dal.
- Harry …
- Nic nie
mów.
- Ale…
- Zrobili to,
okej ? Zdradzili nas. Nic, co powiesz tego nie zmieni, więc … cicho bądź.
- Okej -
usiadła koło niego i tak siedzieli w milczeniu. Hermiona starała się o nich nie
myśleć. Nie wspominać usta Charlesa zatopionych w ustach Ginny. O jego ręce
spoczywającej na jej plecach i dłoni wplecionej w jej włosy. O tym błogim
wyrazie twarzy, który był tak łatwo zauważalny. Chwyciła teczkę, z którą nie rozstawała
się przez ostatnie kilka tygodni i zaczęła jeszcze raz przeglądać jej
zawartość. Większość znała na pamięć. Oparła się o Harry'ego. Ten nie zaprotestował, wiec trwali tak przez
chwilę, póki nie doszył do nich słowa Freda :
- Oto i
kapitan ! Gratulacje, stary !
Hermiona
wstała, jak oparzona. Harry poszedł w jej ślady. Charles, raźnym krokiem
podszedł do nich. Po chwili z dormitorium wyszła Ginny.
- Skłam - powiedziała do Olivandera, Granger.
- Co ?
- Proszę cię,
skłam i powiedz, że wcale nie całowałeś się z Ginny dzisiaj w szatni - kilkoro
uczniów stojących bliżej nich spojrzało na nich zszokowanych.
- Ale czemu
mam zaprzeczać ? - odpowiedział hardo. Rudowłosa Gryfonka stanęła tuz obok
niego.
- To chociaż
powiedz, że było to warte nasz związek - wyminęła ich, powstrzymując łzy.
- Było i to
cholernie !
- Tak ? W
takim razie świetnie ! Życzę szczęścia !
- A więc tak
? Ty i Harry możecie sobie kręcić na boku, ale my już nie ? - Ginny wypaliła, a
jej twarz przybrała purpurowy odcień.
- CO ? -
Teraz to Harry włączył się do wymiany zdań. - Ja i Hermiona ?! Chyba ci mózg
odmroziło ! Ona jest tylko moją przyjaciółką.
- A więc te
słodkie słówka, które sobie szeptaliście w nocy tylko mi się przyśniły ?
- Jakie
słodkie słówka ? - Hermiona była zbita z tropu. O co jej chodziło. Chyba, że
usłyszała ich wtedy, gdy ćwiczył z nią rolę…
-
"Czekaj tu jutro na mnie o tej samej porze", "kocham cię jak nikogo"
- zacytował sucho Charles. - Tak, Ginny was słyszała.
- I zamiast
to z nami wytłumaczyć, postanowiliście, że się pięknie odegracie solówką w
szatni ?
- Skoro wy
mogliście, to, czemu my nie.
- Bo czasami
nie wszystko jest takie, jakim się wydaje być - powiedział Harry, drżącym
głosem.
- Serio ? -
Ginny zaśmiała się gorzko.
- Nigdy nie
sądziłem, że będziesz w stanie zrobić mi coś takiego - wyrzucił jej Charles.
- ALE JA CIĘ
NIE ZDRADZIŁAM DO JASNEJ CHOLERY ! - wykrzyknęła Hermiona. - I NIE WIERZĘ, ŻE WE
MNIE WĄTPISZ !
- To niby jak
to udowodnisz, co ? - wycedził przez zęby.
- Tym ! -
rzuciła w niego teczką i wybiegła z salonu, odprowadzona ciekawskimi
wspomnieniami.
Charles
otworzył teczkę i przeczytał tytuł : Bella i Kaspian.
Zaciekawiony przerzucał strony, gdy jego wzrok padł na znajomo brzmiące
zdania. Przeczytał całą stronę. Teczka wypadła mu z rąk i kartki posypały się
na podłogę. Ginny ukucnęła i zaczęła je zbierać. Również trafiła na feralną
stronę. Zachłysnęła się powietrzem i uciekła do dormitorium, zostawiając teczkę
na podłodze. Harry, ze stoickim spokojem zabrał ją i odłożył na stół, poczym
poszedł do siebie. Uczniowie przyglądający się całej scenie stali oniemiali. Co
się tutaj dzieje?
- Stary, o co
chodzi ? - Fred podszedł do Charlesa. Ten tylko pokręcił głową.
- Właśnie
straciłem najważniejszą osobę w całym swoim życiu - odpowiedział i wbiegł na
schody. Wpadł do swojego pokoju, usiadł łóżku i zaczął płakać. Pierwszy raz od
śmierci Amandy płakał z innego powodu niż jej odejście. Ją stracił nie ze
swojej winy. Wiedział, że już jej nie zobaczy. Ale Hermiona … ona nadal będzie
w pobliżu. Uśmiechnięta, ciepła, mądra, urocza… ale już nie jego. Nigdy.
***
***
Poczuła, że
ktoś kładzie na nią ciepłą kurtkę. Materiał pachniał typowymi, męskimi
perfumami i żelem do włosów.
- Dzień
dobry, Granger - Malfoy usiadł koło niej. - Piękna pogoda na siedzenie na
dworze, nie sądzisz ? Tak mroźnie i wietrznie. Idealnie, by odmrozić swoje
cztery litery.
- Co ty tu
robisz, Malfoy ? - spytała.
- McGonagall
kazała mi cię znaleźć. Jest jakieś ważne spotkanie w sprawie balu.
- Skąd
wiedziałeś, że tu jestem ?
- Przeczucie
? Mój cichy informator powiedział mi, co się stało, a to najlepsze miejsce,
żeby pomyśleć. Sam czasem tu przychodzę.
- A kurtka ?
To miłe, więc za razem bardzo dziwne jak na ciebie.
- Przyniosłem
ci tą kurtkę, ponieważ nie chcę, żebyś była chora… - dziewczyna zaśmiała się
przez łzy - bo wtedy będę musiał sam odwalać szlaban, a tego bym nie chciał.
Siedzieli
chwilę w milczeniu.
- Chodź,
Granger, musimy iść - wstał. Dziewczyna podniosła się z trudem - jej mięśnie,
zimne i zastane odmawiały współpracy.
Założyła
kurtkę, typową, grubą, czarną zimówkę z kapturem i zapięła się pod szyję. Mokre
włosy schowała pod kapturem. Szli w ciszy, Tylko śnieg wesoło skrzypiał pod ich
nogami. Promienie odbijały się w zaspach śnieżnych, wydobywając z nich
najróżniejsze barwy. Hermiona kichnęła, na co Malfoy jęknął.
- Jak jutro
będziesz chora, to osobiście cię wyciągnę z łóżka na czas szlabanu i nawet Pomfrey
mnie nie powstrzyma - Hermiona zaśmiała się. Postawienie się pani Pomfrey i zabranie
jej chorego ze Skrzydła Szpitalnego było naprawdę aktem heroizmu.
Chłopak
zaprowadził ją do gabinetu dyrektora, co ją bardzo zaskoczyło. W pokoju ustawiony był
wielki, okrągły stół, przy którym siedziała McGonagall z kilkorgiem uczniów.
- Och, pan
Malfoy z panną Granger, dobrze, usiądźcie sobie - wskazała ostatnie dwa wolne
miejsca.
Gdy zajęli
je, Ślizgon delikatnie odsunął się od dziewczyny, co ta skwitowała uniesieniem
brwi. Hermiona rozejrzała się po zebranych. Oprócz Malfoy'a przy stole
siedziała jeszcze trójka Ślizgonów : Pansy Parkinson, Colin McGreogore (prefekt
z siódmej klasy) i Elizabeth Wright (również prefekt). Tuż za nimi czwórka Puchonów
: w jej wieku Hannah Abbott i Justin Fletcher-Flynn oraz prefekci z siódmej
klasy Jane Carmichael i Jerry Thompson. Tak samo u Krukonów. Młodsi Daniel Boom
i Clara Morgan oraz starsi prefekci Donna Base i Bill Lennox. Przedstawicielami
Gryfonów byli Ron, Angelina i Charles.
- Zebraliśmy
się tu dzisiaj - rozpoczęła profesor McGonagall - ponieważ jak wszyscy wiemy,
wielkimi krokami zbliża się Bal Bożonarodzeniowy. Jak wiecie, w tym roku nie ma
reprezentantów, którzy by rozpoczęli tańce, dlatego wybraliśmy do tego Was -
wszyscy spojrzeli po sobie zaskoczeni. Oni, ale czemu ? - Chciałabym
poinformować, że wszyscy piątoklasiści, którzy znajdują się w tym
pomieszczeniu, w przyszłym roku zostaną prefektami, o ile znów nie wpadnie im
do głowy zrobić jakieś głupstwo - spojrzała wymownie na Malfoy'a i Hermionę.
Dziewczyna zaczerwieniła się, co sprawiło, że zaczęła bardziej przypominać
człowieka. Jak na razie, była pięknym, duchem topielca. - Natomiast dla siódmoklasistów, będzie to
ostatni bal, dlatego, nauczycie młodszych koleżanki i kolegów, jak tańczyć i
zachowywać się podczas balu.
- Będziemy
mogli tańczyć z kim chcemy, czy mamy narzuconych partnerów ? - zapytała Clara
Morgan.
- Bardzo
dobre pytanie, panno Morgan. Będziecie tańczyć prefekci z prefektami, przyszli
z przyszłymi, ale nie ze swojego domu - Pansy Parkinson spojrzała na kobietę
spode łba. - Mam więc nadzieję, że nie popsuliśmy wam waszych planów. Panno
Granger, jest pani z nami ?
-
Przepraszam, pani profesor. Tak,
oczywiście.
- A jak pani
plany balowe ?
- Nie mam
żadnych, więc dla mnie to żaden problem - większość osób spojrzała na nią
zaskoczona. Czyli jeszcze się nie rozeszło. Do jutra i tak wszyscy będą
wiedzieć.
- Partnerów
wylosujecie. Panno Parkinson, proszę zacząć. - Do dziewczyny podleciał mały
woreczek. Ślizgonka wyciągnęła kartkę. - Tak więc ?
- Daniel Boom
- przeczytała i z obrzydzeniem odrzuciła od siebie kartkę.
- Dobrze,
panno Granger ? - Hermiona włożyła rękę do woreczka. Chwyciła pierwszą kartkę,
która jej się nawinęła. Otworzyła ją : Draco Malfoy,
dumnie głosił napis.
- Draco
Malfoy - powiedziała cicho.
- Kto ? -
Charles nie wytrzymał i wypalił.
- Draco
Malfoy - powiedziała głośno i wyraźnie, akcentując każdą sylabę. Spojrzała na Ślizgona jego mina wyrażała wszystko,
co sądził na ten temat. Hermiona również nie była zachwycona. Chłopak coraz
częściej pojawiał się w jej życiu i nie bardzo jej się to podobało.
Gdy
półgodziny później wszyscy razem wychodzili z gabinetu, dziewczyna ściągnęła kurtkę i podała ją Malfoy'owi.
- Dziękuję -
stała z wyciągniętą ręką, ponieważ Ślizgon nie chciał jej przyjąć. - No, co ?
- Nawet,
jeśli ją wypiorę to i tak jej po tobie nie włożę. Weź ją sobie.
- Okeej. Tak,
czy inaczej, dzięki - doszli do schodów.
Hermiona skręciła w te same, które wybrał Malfoy.
- Pomyliłaś
schody.
- Nie, nie
pomyliłam.
- Nie idziesz
do wieży ?
- Nie. Do
Pokoju Życzeń - sama nie wiedziała, czemu mu to mówi. Chłopak skręcił na następnym przejściu. Ona
zaś poszła dalej, w górę, aż na siódme piętro. Tam, w Pokoju Życzeń, targana
emocjami, łzami i dreszczami zapowiadającymi niezłe przeziębienie, zasnęła po
kilku godzinach szlochania w poduszkę. Leżała na łóżku do złudzenia
przypominającym to z jej dormitorium, które było jedynym przedmiotem.
Miała dziwny
sen. Ktoś wszedł do pomieszczenia i potrząsnął nią kilka razy. Postać
wypowiadała jakieś niezrozumiałe słowa.
- Zostaw mnie
- mruknęła do sennej zjawy. Obok niej pojawiła się druga, w dziwnym kapeluszu.
Coś powiedziała do pierwszej. Postać wyszła. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała
było dziwne uczucie, jakby ktoś wysuwał jej wsuwki z włosów i rozpuścił włosy. I
ciche :
- Jutro
będzie lepiej.
Ha! Pewnie części z Was narobiła niezłego stracha tytułem notki :) Trochę się działo, a skoro Hermiona jest singlem, możemy działać dalej z Draco ♥ Byłabym Wam wdzięczna za pozostawienie zwykłego :Czytałem/Czytałam. Z ogłoszeń : Zapraszam Was na fanpage'a (choć większość pewnie stamtąd tu trafiła :)) : http://www.facebook.com/JaramySieHarrymPotterem
Czytałam i się zakochałam <3
OdpowiedzUsuńCzytałam po raz trzeci i nadal jestem zachwycona<3
OdpowiedzUsuń