13 listopada 2012

11. Koniec ...


                                                                                                                                     muzyka
Po zderzeniu na korytarzu, Malfoy i Hermiona ani razu nie odezwali się do siebie przez cały tydzień. Z jednej strony było to zrozumiałe, lecz z drugiej nienaturalne, bo przecież spędzali ze sobą praktycznie całe dnie. Hermionie taki stan rzeczy na początku nie przeszkadzał. Nadal była na niego zła, lecz po pewnym czasie cisza i zwykłe "Podaj mi to", "Przynieś tamto", które przerzucali między sobą, zaczęły jej ciążyć. Od tego upartego milczenia wolała już wyzwiska.  Lody przełamali na kolejnym szlabanie u Snape'a, w dość oryginalny sposób.
- Możesz mi podać sproszkowane kły żmii? - Hermiona pochylała się na parującym kociołkiem i w proszącym geście wyciągnęła dłoń w stronę Malfoy'a.
Ślizgon bez słowa podał jej, o co prosiła. Westchnęła zrezygnowana. Jak długo to jeszcze ma trwać ? Dziewczyna wymieszała wywar - bardzo silnie parzącą truciznę i zestawiła z ognia. Teraz trzeba tylko poczekać chwilę, aż wystygnie i będzie można ją rozlać do przyszykowanych probówek. Znów cisza. Długa, przeciągająca się z każdą minutą cisza, która panowała w sali, sprawiała, że Hermiona z każdą chwilą była coraz bardziej zdenerwowana i co sekundę sprawdzała, czy eliksir jest już wystarczająco chłodny, by coś z nim zrobić. Gdy uzyskał odpowiednią temperaturę, ochoczo wzięła się do przelewania.
- Granger … - O mało nie podskoczyła na dźwięk tego głosu.
Baryton Malfoy'a wręcz brutalnie dla jej uszu, przerwał grobowy bez dźwięk. Była bardzo ciekawa, co chłopak miał jej do powiedzenia, ale nie lubiła, gdy zwracał się do niej po nazwisku, dlatego nie dała po sobie nic poznać. Jak gdyby nigdy nic przelewała dalej, ale w środku zachodziła w głowę, o co może mu chodzić?
- Granger, mówię do ciebie ! - Stała do niego plecami, więc nie musiała ukrywać rozbawienia. - Hermiono - usłyszała tuż nad swoich uchem.
Wszystko działo się jak na filmach akcji - w zwolnionym tempie. Zadrżała jej ręka i kilka kropel eliksiru spadło na jej dłoń.  Poczuła potworny ból. Każdy jej nerw dawał o sobie znać. Odrzuciła kociołek i odwróciła się do tyłu, trafiając Malfoy'a w twarz. Rozległo się syczenie nadpalanej przez żrącą substancję podłogi.  Ślizgon przeklinał pod nosem, a do klasy wpadł rozwścieczony Snape, który zaczął się na nią wydzierać, ale to nie było ważne. Całą jej uwagę zajmował ten okropny ból.
- Snape - usłyszała głos Malfoy'a - myślę, że lepiej będzie, jeśli zabierzemy ją do Skrzydła Szpitalnego.
- Bardzo się cieszę, Malfoy, że korzystasz z tej funkcji swojego mózgu. Masz rację. Idź z nią, a ja poszukam antidotum. Uważaj, żeby nie straciła przytomności, bo inaczej… już się więcej nie obudzi - odpowiedział mu nauczyciel.
- Dobrze - chłopak złapał ją za ramię i wyciągnął na korytarz.
Dziewczyna przyciskała do siebie ranną dłoń i co chwilę syczała z bólu, gdy mijali kolejne piętra w drodze do pani Pomfrey. Malfoy nie odzywał się, Hermiona czuła jego spięcie. Nie wiedziała tylko skąd się ono bierze. Gdy wpadli do Skrzydła Szpitalnego, Poppy Pomfrey jeszcze nie spała, zajęta dwójką uczniów. Jeden z nich zatruł się czymś i ciągle wymiotował tak, że nie była w stanie podać mu lekarstwa, natomiast stopa drugiego była zdecydowanie zbyt duża i zbyt fioletowa niż na normalną stopę przystało. Hermiona, osłabiona przez truciznę, zachwiała się i upadła. Nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Świat robił się coraz bardziej niewyraźny.
- Granger ? - widziała przed sobą zarys twarzy Malfoy'a. - Granger, do jasnej cholery, nie zasypiaj ! No już !
Dziewczyna poczuła, że ktoś unosi ją do góry i kładzie na czymś miękkim. Słowa Snape'a wyryły się w jej pamięci: "…już się więcej nie obudzi…". Obrazy zaczęły zanikać, pojawiała się ciemność. Hermiona próbowała podnieść rękę, ale nie mogła. Drugą - nic. Narastało w niej coraz większe przerażenie.
- Granger ! - ktoś porządnie uderzył ją w twarz. A przynajmniej tak jej się wydawało, bowiem to, co poczuła było lekkim muśnięciem. - No dalej, Granger, nie zasypiaj! - Kolejne muśnięcie.
Gryfonka rozpaczliwie starała się chwytać świadomości. Starała się nie zamykać oczu - z wielkim wysiłkiem podnosiła powieki po każdym mrugnięciu. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie, a z każdą kolejną traciła siły. Nagle ból, który odczuwała w dłoni, przeniósł się na całe ciało. Wszystkie jej komórki, każda z osoba, płonęły żywym ogniem. Chciała uciec od niego. W środku cała rzucała się, przeszywana nieprzyjemnymi prądami, lecz na zewnątrz nie wykonywała żadnych ruchów. Po prostu leżała, jak gdyby nigdy nic. Otaczająca ją ciemność stała się nieprzenikniona. Wiedziała, że ma otwarte oczy, ale już nic nie widziała. Dochodziły do niej strzępki słów. Świadomość, której starała się tak kurczowo trzymać, oddalała się, wyrywając z rąk, a na dole czekał na nią koniec. Śmierć.
- Hermiona! - Czyjś głos przedarł się przez ciemność.
 Czyżby był to … Przegrała. Ostatnia deska ratunku wymknęła się z jej rąk, a ona zaczęła spadać w dół. Była coraz niżej i niżej.  Powietrze uciekło z jej płuc. Chciała wziąć jeszcze jeden oddech, ale nie mogła. Nie była w stanie. Zaczęła się dusić, gdy nagle ktoś wręcz brutalnie "wdmuchnął" w nią powietrze. Jeden raz, drugi, trzeci. Zatrzymała się. Nie spadała, ale i nie wznosiła się. Ktokolwiek ją ratował, wydłużał jej życie, ale nie ocalał. Coś podpowiedziało jej, że czuje ucisk na klatce piersiowej.  Ale on nie czuła już nic … Coraz bardziej i bardziej odpływała w nicość. Jakiś ostry ton … ktoś krzyczy …
Hermiona usiadła gwałtownie, krztusząc się. Płyn, który Snape wlała się do gardła był nieprzyjemnie gorzki.  Zdezorientowana rozejrzała się po sali. Tuż nad nią pochylał się Mistrz Eliksirów, nadal trzymając w dłoni fiolkę z antidotum. Za nim stała pani Pomfrey, uważnie się jej przyglądając. Naprzeciwko nich, po drugiej stronie łóżka na krzesełku, siedział wyczerpany Malfoy. Rękawy jego koszuli były podwinięte, na policzki wyszły mu prawdziwe, ludzkie rumieńce, a w oczach pojawił się dziwny blask. W końcu wyrażały jakieś emocje. Patrzył na nią wzrokiem pełnym ulgi, choć w źrenicach nadal kryło się lekkie przerażenie.
- Jak się czujesz Granger ? - zapytał opiekun Slytherinu.
- Całkiem nieźle - Pani Pomfrey podeszła do niej i sprawdziła jej wzrok, słuch, odruchy. Nie miała żadnych zastrzeżeń, ale wolała, żeby dziewczyna została jeszcze przez chwilę w Skrzydle Szpitalnym, co Hermionie było na rękę.  Im dłużej tu zostanie, tym krótszy będzie patrol.
- Następnym razem bardziej uważaj na to, co robisz, bo pan Malfoy nie będzie zawsze przy tobie, żeby cię ratować Granger - sarknął i wyszedł, zostawiając zszokowaną dziewczynę z jej wybawcą.
Pani Pomfrey wróciła do wielkostopego chłopca. Malfoy ją ratował ? Czyli to znaczy, że to Ślizgon ją reanimował. To on robił jej oddychanie usta-usta. Po plecach przeszedł ją dreszcz. Zwykły dreszcz. To on za jednym razem o mało jej nie zabił, aby po chwili ją uratować.  Chłopak zerwał się z krzesełka i wyszedł bez słowa, zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Malfoy, Ślizgon, który brzydził się jej dotknąć, ba nawet czasami z nią rozmawiać, zrobił jej sztuczne oddychanie. Dotykał ustami jej ust. Hermiona dotknęła swoich warg. Nadal były mokre. Wytarła je szybko rękawem. Bardzo szybko. Dopiero teraz zrozumiała, że ma rozpiętą koszulę. Zaczęła ją zapinać, gdy zobaczyła czerwone ślady w okolicach mostka. No tak. Mogła się tego spodziewać. Na policzkach zakwitły jej rumieńce, gdy uświadomiła sobie, że Malfoy widział ją w staniku. Genialnie. Teraz to dopiero będzie jej dogryzał. Zapięła koszulę do końca i przewróciła się na lewy bok. Oprócz zażenowania całą sytuacją, czuła coś jeszcze. Dziwne spięcie, które pojawiało się na myśl o ustach Malfoy'a połączonych z jej własnymi.  I czemu w ogóle to Malfoy, nie mający (prawdopodobnie) żadnego przeszkolenia medycznego, zaczął ją ratować, a nie zostawił tej czynności pani Pomfrey ? Poza tym, ratował JĄ. Tę "szlamę Granger", która była największym kujonem, totalnym sztywniakiem i, jeszcze raz, szlamą. Przecież brzydził się jej dotykać, czasami nawet z nią rozmawiać. Gardził nią. Obrzucali się wyzwiskami, ba, nawet w trzeciej klasie mu przyłożyła w tą arystokratyczną buźkę, a on mimo to jej pomógł. Może coś się zmieniło ? Hermiona zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, chłopak siedział na tym samym krzesełku, które zajmował wcześniej. Jakby w ogóle nie wychodził.
Gdy pół godziny później stali na rozwidleniu dróg, między nimi panowało dziwne spięcie. Tkwili na tym korytarzu, wpatrzeni w podłogę, nie mając odwagi, by coś powiedzieć. W końcu Hermiona, po długiej, wewnętrznej walce, odezwała się:
- Dziękuję - jedno, proste słowo, a jednak tak trudne do wypowiedzenia.
- Nie masz za co - prychnął chłopak. - To ja …. przepraszam - wyrzucił z siebie ostatnie z słowo z wielkim wysiłkiem. - Za dzisiaj i za to na korytarzu.
- Nie ma sprawy - próbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady. Czemu nie jest w stanie spojrzeć na niego ? Przecież stoi tak blisko …
- A, Granger ? Jeśli powiesz o tym, co się dzisiaj stało, wiesz, co mam na myśli, komukolwiek, to spotka cię coś o wiele gorszego.
- Wierz mi, jestem ostatnią dziewczyną w tej szkole, która by się tym chwaliła - wszystko prysło. Malfoy się nie zmienił. Może po prostu jego mózg przez chwilę miał zaćmę i dlatego był taki uczynny.
- Dobranoc, Granger - powiedział chłopak. Dziewczyna odwróciła się i rzuciła przez ramię :
- Koszmarów, Malfoy.

W salonie wspólnym Gryfonów powitały ją pustki, co było dość dziwne, jak na ten dom. Zwłaszcza, na bliźniaków Weasley i Jordana. I co było dość dziwne jak na małą Florę, dziewczynka siedziała skulona w fotelu.
- Hej, mała - przywitała się Hermiona, a dziewczynka o mało nie zaczęła krzyczeć ze strachu. - Spokojnie, to tylko ja. Czemu jeszcze nie śpisz ?
- Nie mogę zasnąć - mruknęła w odpowiedzi Gryfonka. Miała smutną minę.
- Dlaczego ? - wzruszenie ramionami. - Hm… to może…
Po schodach, ze strony męskiej części dormitorium zszedł Dean Thomas. Był bardzo zaskoczony widokiem dziewczyn.
- Hej - przywitał się.
- Cześć - odpowiedziała Hermiona. - Chyba się jeszcze nie znacie, prawda ? Dean, to Flora - wskazała na drobną blondynkę. - Flor, poznaj Deana z piątej klasy.
- Cześć, młoda - chłopak przybił jej żółwika, czym jedenastolatka była zachwycona. - Nie możesz spać ?
- Nie - dziewczynka była uradowana możliwością rozmowy z chłopakiem ze starszej klasy.
- No to jest nas dwóch. A ty Hermiono ?
- Ja padam na twarz - Gryfonka przeciągnęła się. - Ale najpierw muszę uśpić naszego szkraba - połaskotała dziewczynkę, która ze śmiechem uciekła z fotela i schowała się za Deana. - Ładnego sobie znalazłaś obrońcę - zaśmiali się.
- O Florę się nie martw. Zajmę się nią. I tak nie mam nic lepszego do roboty. A ty się kładź, bo wyglądasz, jakbyś miała nam tu zaraz paść.
- Na pewno ?
- Jasne. Spylaj !
- Dzięki - Hermiona ruszyła w stronę schodów, kiedy poczuła, że ktoś przytula się do jej pleców. Flora przyszła się pożegnać, ściskając ją mocno w pasie. Za mocno.
- Co ? Chcesz mnie udusić? Dobranoc - potargała jej włosy. - Zaśnij szybko.
- Dobranoc - odpowiedziała mała. - Co ci się stało w rękę ? - Hermiona spojrzała na swoją lewą rękę. W miejscu, gdzie poparzył ją eliksir, pojawiła się mała trójkątna blizna, trochę ciemniejsza od jej karnacji.
- Nic takiego, mały wypadek przy pracy.
Wchodząc po schodach usłyszała głos Deana :
- To co chcesz robić Flor ? Może ci poczytać ?
- Tak !
- Ale chyba umiesz czytać ?
- Tak, ale lubię jak ktoś mi czyta. W domu zawsze robi to mój brat.
- Dobrze. Znasz może "Tajemniczy Ogród" ?
- Nie.
- No to poznasz.

- DEAN ! PODAJ NA LEWO, DO ANGELINY ! - Hermiona próbowała przekrzyczeć wiatr, który wiał jej prostą w twarz. Był początek grudnia - przeddzień jej urodzin - padał śnieg, a Gryfoni jak gdyby nigdy nic remisowali ze Ślizgonami 60 do 60 w meczu Quidditcha. Harry i Malfoy wisieli nad ich głowami, szukając znicza, ale śnieg bardzo utrudniał do zadanie. Angelina zdobyła gola. Kibice Gryffindoru ryczeli na trybunach ze szczęściach, jednak zawodnicy nie byli tak rozentuzjazmowani. Wiedzieli, że jeśli chcą marzyć o zdobyciu pucharu, muszą w tym meczu wygrać ze znaczną przewagą.  Nastąpił kontratak ze strony Sltyherinu, ale Charles obronił rzut i oddał piłkę Gryfonom. Hermiona zauważyła za sobą dwa tłuczki. W ostatniej chwili umknęła im, ale te znów zostały posłane przez Ślizgonów w jej stronę. George i Fred rzucili się jej na pomoc, ale była za późno. Jeden z tłuczków minął o minimetry trzon jej miotły, natomiast drugi leciał prosto na nią. Zdążyła zasłonić się ręką, gdy poczuła ostry ból w prawej dłoni. Tłuczek uderzył w nią, tucząc i łamiąc większość kostek nadgarstka oraz śródręcza. George i Fred odbili natarczywe piłki, trafiając McGregore'a w tył miotły, przez co Ślizgon wylądował na ziemi.
- Wszystko ok ? - zapytali jednocześnie.
- Tak - skłamała Hermiona. Nie chciała schodzić z boiska. Nie przy tak ważnym meczu. - Ee… macie przy sobie jakiś pasek albo… - George podał jej granatową chustę, którą zawsze nosił na nadgarstku. Fred miał identyczną. - Dzięki.
Dziewczyna szybko odwiązała ranną rękę, która bolała niemiłosiernie. Po założeniu prowizorycznego opatrunku była nawet w stanie ruszać w miarę palcami. Zimny wiatr łagodził ból i Hermiona po raz pierwszy od rozpoczęcia się meczu, dziękowała za padający śnieg. Chociaż i tak była przemarznięta do szpiku kości. Wróciła do gry, czego nie zauważyli Ślizgoni i po chwili wbiła bramkę na 80 do 60 dla Domu Lwa. Nagle między obręczami
przelecieli Harry i Malfoy, w szaleńczym pościgu za zniczem.  Ślizgoni wykorzystali zamieszanie i doprowadzili do wyniku 70 do 80. Hermiona spojrzała w stronę Charlesa. Był blady na twarzy, a ręce mu się trzęsły. W oczach miał przerażenie. Dziewczyna rozumiała - przypomniał mu się wypadek Amandy. "Dalej, Harry!", pomyślała tak intensywnie jakby to rzeczywiście miało pomóc chłopakowi.  Odszukała przyjaciela wzrokiem. Czy to możliwe, że przy tej prędkości, kiedy włosy Harry'ego przedstawiają totalny chaos (nawet jak na nie), żaby blond grzywa Malfoy'a była tak przylizana i nienaganna ? On sam także prezentował się całkiem nieźle. Dopasowany strój, prosta postawa i pewna gracja w tym, jak porusza się na miotle, sprawiały, że z przyjemnością się na niego patrzało. Hermiona otrząsnęła się z tych myśli. Co ? Z przyjemnością ? Chyba jednak tłuczek zahaczył też o jej głowę. Rozległy się brawa, gwizdy i wiwaty. Dziewczyna rozejrzała się na około, dość nieprzytomnie. Harry, z dumnie wypiętą piersią, lądował na ziemi, a jego ręka wyciągnięta w geście zwycięstwa trzymał znicz. Jak najszybciej podleciała w stronę przyjaciela i rzuciła mu się na szyję. Wygrali ! Wygrali, wygrali, wygrali ! Potem zleciała się reszta drużyny i wszyscy padali sobie ramiona, śmiejąc się. Tylko Charles stał z boku, nadal blady. Hermiona podeszła do niego niepewnie.
- Hej, trzymasz się ? - zapytała.
- Tak, tylko … daj mi chwileczkę - wyciągnął dłoń, którą ona chwyciła.
Tak wrócili do szatni jako ostatni. Gdy opadły emocje, ręką zaczęła dawać o sobie znać. Hermiona przebierała się bardzo powoli, wykonując nią jak najmniej czynności. Po chwili zostali z Charlesem sami.  
- Jak twoja dłoń ? - spytał chłopak, trochę bezbarwny głosem, a to nie świadczyło nic dobrego.
- Nie jest źle - dziewczyna szybko naciągnęła na nią rękaw swetra. - Będę czekać w salonie.
Chciała jakoś go wyminąć, ale on i tak podszedł bliżej i złapał ją za nadgarstek. Mimowolny jęk wyrwał się z jej ust. Chłopak przesunął swoją dłoń na jej ramię, podniósł jej rękę i odsunął rękaw. Nadgarstek i jego okolice były spuchnięte, gdzie nie gdzie zaczerwienione. Sama ręka miała dość dziwny kształt.
- To ma być "nie jest źle" ? - wybuchnął. - ONA JEST ZMIAŻDŻONA !
- Przecież to nic takiego. Pójdę do pani Pomfrey i po sprawie. W następnym meczu będę bardziej uważać.
- Nie będzie następnego meczu, NIE DLA CIEBIE !
- Dlaczego ? Źle gram ? Coś nie tak z moją techniką ? Nie zgrywam się z drużyną ? - Hermiona wiedziała do czego chłopak pije, ale nie mogła uwierzyć, że znów będą się o to kłócić. Powtarzali tą wymianę zdań po prawie każdym treningu, gdy wracała z niego lekko potłuczona z kilkoma siniakami.
- Nie …
- … to czemu ?
- BO QUIDDITCH JEST NIEBEZPIECZNY !
-  KAŻDA DYSCYPLINA SPORTOWA JEST NIEBEZPIECZNA !
- ALE JA SIĘ O CIEBIE BOJĘ !
- I TO DLATEGO CHCESZ MNIE ODSUNĄĆ OD CZEGOŚ, CO KOCHAM ROBIĆ  ?- Hermiona, mimo wszystko lubiła grać w Quidditcha. Latając czuła się wolna, a rzucanie piłki do obręczy przypominało jej trochę koszykówkę, albo piłkę ręczną - jej ukochane dyscypliny sportowe. Tęskniła za nimi tu, w świecie czarodziei.
- TO DLA TWOJEGO DOBRA.
- To w takim razie też przestań grać !
- NA MOJEJ POZYCJI NIE GROZI MI TYLE, CO TOBIE !
- ACH TAK ? TO JAKIM CUDEM WOOD SPĘDZIŁ PO SWOIM PIERWSZYM MECZU TYDZIEŃ W SKRZYDLE SZPITALNYM NIEPRZYTOMNY ? JESTEŚ TAK SAMO NARAŻONY JAK JA !
- TO NIC NIE ZMIENIA ! NIE BĘDZIESZ GRAĆ W NASTĘPNYM MECZU i już.
- Wiesz co, to nie ma sensu. Porozmawiamy  jak ochłoniesz ! Czekaj w salonie. Ja idę do pani Pomfrey - zarzuciła na siebie szal, płaszcz, czapkę i wyszła, trzaskając drzwiami.
Charles został sam w szatni. Gotowało się w nim. Ze złością kopnął w ławkę. Raz, drugi, trzeci. Czemu ona musi być tak cholernie uparta ? Czy nie widzi tego, że on się tylko o nią troszczy ? Nagle usłyszał jak drzwi się otwierają.
- Miałaś czekać w salonie - rzucił gniewnym tonem. Zdziwił się, gdy stanęła przed nim Ginny Weasley, ta mała papla, która opowiedziała Hermionie o Amandzie. Czego ona mogła od niego chcieć ? W jej twarzy widoczne było jakieś napięcie.
- Musimy porozmawiać.
- Nie możemy w salonie ? I tak już jestem tam umówiony na pogawędkę - sarknął.
- Nie, to nie może czekać - odpowiedziała z takim naciskiem, że się poddał. Z westchnieniem usiadł na ławce, którą przed chwilą skopał.
- O co chodzi ?
- O Hermionę … i Harry'ego ….
***
 Hermiona, wściekła jak diabli, szła w stronę zamku. Ile jeszcze razy będą się o to kłócić. Jasne, rozumiała. Martwił się, troszczył o nią, ale był przy tym nadopiekuńczy. Nie mogła się nawet zwyczajnie potknąć bez jego pełnego wyrzutu spojrzenia. Niedługo zabroni jej wychodzić z pokoju. Szczerze mówiąc, zaczęło ją to już męczyć. Cały ten związek. Na początku było fajnie. Dobrze się przy nim czuła. Charles umiał ją rozbawić, pocieszyć, ponarzekać z nią na niektórych (jednego) nauczycieli. Na treningach imponował jej swoją strategią, zdecydowaniem i przywiązaniem do drużyny. Sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Ale jego ciągła obecność, ostrożność, by sobie nic nie zrobiła i pretensje o każde, nawet najmniejsze zadrapanie były coraz bardziej nie do zniesienia. Nie zachowywał się jak chłopak, tylko jak prywatny, czasami nawet brutalny, ochroniarz. A nie o takie relacje jej chodziło. Nie wiedziała jeszcze dokładnie, o co, ale na pewno nie o coś takiego.
Chuchnęła w dłonie, by je ogrzać. Zaraz, przecież powinna gdzieś mieć rękawiczki. Sprawdziła kieszenie. Puste. Musiała je zostawić w szatni. Będzie musiała po nie wrócić, a tam będzie on. Jeśli dobrze poszło, to pewnie już się uspokoił. Ale zawsze… Z niemrawą miną zawróciła w połowie drogi. Nagle ktoś rzucił ją śnieżką. Odwróciła się do tyłu, by zobaczyć biegnącą ku niej czarnowłosą postać wysokiego chłopaka o zielonych oczach.
- Dzięki, Harry - powiedziała, otrzepując czapkę ze śniegu.
- Nie ma za co - wyszczerzył się brunet.
- Też czegoś zapomniałeś ? - spytała wskazując na szatnię, do której powoli się zbliżali.
- Nie - odpowiedział. - Ginny przysłała mi kartkę, żebym do niej przyszedł. Nie wiem tylko, po co.
- Może chce po świętować zwycięstwo ?
- Pewnie tak - zaśmiał się. - Czekaj, czy ty powiedziałaś, że czegoś zapomniałaś ?
- Tak.
- Wow, to chyba będzie pierwszy raz odkąd cię znam. Staczasz nam się, Hermiono - dziewczyna, bez skrępowania pokazała mu język. - Wiem, to wszystko przez Charlesa ! Podobnie z tobą było, gdy pojawił się Wiktor.
- Wiktora w to nie mieszaj. Wtedy byłam bardziej zajęta pilnowaniem, żebyś sobie czegoś nie zrobił - ale masz rację, dodała w myślach, to przez Charlesa.
- Mhm, już to widzę. Powiedz, co ci się bardziej w nim podobało: akcent czy to, że był światowej sławy graczem ?
- Wariat - powiedziała, gdy obrywał śnieżką. - Najbardziej podobało mi się w nim to, że woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nadal się uczył. I to całkiem dobrze.
***
 - To jakieś żarty. Oni ? Przecież to niemożliwe. Znam ją. Ona by nigdy czegoś takiego mi nie zrobiła.
- Serio ? A ostatnio ? Nie zaczęło się psuć ? Nie kłócicie się częściej niż normalnie ? A dzisiaj, po tym jak Harry złapał znicza ?
*** 
Hermiona i Harry weszli do pomieszczenia, w którym znajdowały się szatnie. Gryffindor zajmował ostatnie pomieszczenie. Doszli do drzwi bardzo cicho. Te natomiast były uchylone.  To, co Hermiona zobaczyła wbiło ją w ziemię. Charles całował się z Ginny. JEJ CHARLES CAŁOWAŁ SIĘ Z GINNY WEASLEY, DZIEWCZYNĄ HARRY'EGO.  Jak oni mogli? Przed oczami stanęła jej inna scena, sprzed roku. Było to na jej imprezie urodzinowej. W tle jakiś film, przekąski, gry i kilkoro przyjaciół, w tym jej bardzo bliski przyjaciel - Kuba i najlepsza przyjaciółka, Basia. Gdy już goście opuścili jej dom, zaczęła sprzątać. Nazbierało się dość dużo śmieci, więc wzięła dwa wielkie worki, pełne różnych odpadków i wyszła do kontenera, który znajdował się przed jej bramą. Wyszła na podjazd, gdy ich zobaczyła - Kubę i Basię - w takiej samej sytuacji jak Charlesa i Ginny. To właśnie z ich powodu uciekła tutaj, do Anglii. Wiedziała, że tchórzy, ale musiała. Chciała gdzieś zacząć od nowa. I nie stawać im na drodze. Myślała, że gdy zwiąże się z Charlesem będzie inaczej. Ale nie, myliła się. Oni są tacy sami. Wszyscy. Stała jak wryta, patrząc się na całującą się parę, a przez jej serce przewijały się najróżniejsze uczucia: ból, żal, złość, ból, gniew, ból i.. zrozumienie. Między nią a Charlesem nie było ostatnio kolorowo, ale czy od razu musiał sobie tak to odbijać. A najbardziej żałowała Harry'ego. Starała się zasłonić mu ten widok, ale jej starania spełzły na niczym i on także zobaczył swoją dziewczynę w objęciach innego. Wybiegł stamtąd najszybciej jak mógł.
- Harry ! - zawołała za nim, ale ten wypadł już na dwór. Ruszyła w pościg za przyjacielem.
***
 Charles nie wiedział nawet, kiedy doszło do pocałunku. Najpierw usłyszał niewiarygodną historię o tym, co usłyszała Ginny. Potem te wszystkie oskarżenia, przykłady sytuacji i sytuacja na boisku. To wszystko sprawiło, że zaczął wątpić w Hermionę i w jej lojalność. W końcu… ona i Harry byli ze sobą dość blisko i mogło się między nimi zrodzić jakieś uczucie. Następnie Ginny zaczęła płakać. Łzy spływały jej po policzkach, a ona cichutko łkała. Chciał ją jakoś pocieszyć, sprawić, by przestała histeryzować. Przytulił ją, a chwilę później wpijał się już w jej wargi. Był myślami przy niej. Stwierdził nawet, że jej usta są przyjemnie miękkie i lekko uległe. Trwali w tym pocałunku przez dłuższą chwilę. Przytulił ją jeszcze mocniej z mściwą satysfakcją. Skoro Hermiona nie ma oporów, to czy on powinien jakieś mieć ? Dopiero, gdy usłyszał jej krzyk, wrócił do rzeczywistości. Ale ona nie wołała jego. Tylko Harry'ego. Odsunął się od Ginny i wyszedł na korytarz. Zobaczył tylko jak kolorowa czapka jego dziewczyna znika za zakrętem. Wrócił do pomieszczenia, gdzie czekała na niego Weasley'ówna z tryumfującym uśmiechem, przebijającym się przez łzy. Wtedy zrozumiał.
- Coś ty zrobiła ?
- Zasłużyli sobie na to - odpowiedziała bez cienia skruchy. - Planowałam, by tylko Harry to zobaczył, ale jak widać, byli na schadzce, skoro pojawili się oboje.
- Jesteś okrutna.
- Ty też. W końcu nie całowałam się sama ze sobą. - Chłopak milczał. Tu miała rację. - Wracam do zamku. Zaraz wybuchnie skandal stulecia - zaśmiała się gorzko. - Wszyscy zdradzają wszystkich - wyszła.
Charles, z rosnącym poczuciem winy zaczął ubierać kurtkę. Zażenowany wbił wzrok w podłogę. Hermiona zdradzała go z Harrym, ale on okazał się nie lepszy. Ale przynajmniej wyrównał rachunki. Ginny pewnie miała rację i tych dwoje znów było na jakimś potajemnym spotkaniu. Z obolałym sercem pochylił, by podnieś z ziemi bransoletkę, która spadła mu z ręki. Dostał ją od Hermiony, na ich miesięcznicę. Cały ich związek to były kłamstwa. Potworne kłamstwa, którymi go karmiła. Idiotka. Ze złością cisnął plecionką w głąb szatni i wtedy to zauważył. Parę różnokolorowych rękawiczek, od kompletu z czapką i szalikiem. Podszedł do nich i wziął do ręki.  Były zimne, czyli leżały tu od jakiegoś czasu. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się wątpliwość. Czy ona na pewno go zdradzała ?
***
 Hermiona siedziała na jednym z łóżek w Skrzydle Szpitalnym.
- Jak tak dalej pójdzie, do niedługo to zamieszkasz, Hermiono - zwróciła się do niej pani Pomfrey, niosąc na tacy lekarstwo - nieprzyjemnie pachnący płyn w dużej, czerwonej, szklanej butelce. Dziewczyna nie odpowiedziała. Czemu nie? - Wypij to, tylko duszkiem - powiedziała pielęgniarka podając jej szklankę z brunatną substancją.
Dziewczyna wychyliła zawartość za jednym zamachem. Napój smakował miętą wymieszaną z karmelem, cytryną i cynamonem. Ohyda.
- Teraz może zaboleć - usłyszała ostrzeżenie. I co z tego, było jej wszystko jedno. Niech boli ile wlezie. Poppy Pomfrey wycelowała różdżką w jej dłoń i wymruczała zaklęcie. Seria dziwnych ukłuć i mrowienia nawiedziła jej nerwy, a po chwili jej ręką wyglądała jak nowa.
- Dziękuję.
- Nie ma za co, kochana. Tylko proszę, uważaj na siebie bardziej i ogranicz swoje wizyty tutaj do minimum - odprowadził ją głos uzdrowicielki.
- Dobrze, postaram się. Do widzenia ! - odpowiedziała przy drzwiach.
Ruszyła w stronę wieży Gryffindoru, gdzie w najlepsze trwała wielka feta. Ale ona nie ma się z czego cieszyć. Po prostu zamknie się w dormitorium lub Pokoju Życzeń i zostanie tam na zawsze… Gdy weszła do salonu powitały ją serpentyny, confetti, dzikie wrzaski i tłum ludzi, którzy chcieli je pogratulować. Za wszystko dziękowała bladym uśmiechem.  Wzrokiem szukała Harry'ego. Tak szybko uciekł z szatni, że nie miała szansy go dogonić, a co dopiero z nim porozmawiać. Zobaczyła go siedzącego przy kominku, zapatrzonego w dal.
- Harry …
- Nic nie mów.
- Ale…
- Zrobili to, okej ? Zdradzili nas. Nic, co powiesz tego nie zmieni, więc … cicho bądź.
- Okej - usiadła koło niego i tak siedzieli w milczeniu. Hermiona starała się o nich nie myśleć. Nie wspominać usta Charlesa zatopionych w ustach Ginny. O jego ręce spoczywającej na jej plecach i dłoni wplecionej w jej włosy. O tym błogim wyrazie twarzy, który był tak łatwo zauważalny. Chwyciła teczkę, z którą nie rozstawała się przez ostatnie kilka tygodni i zaczęła jeszcze raz przeglądać jej zawartość. Większość znała na pamięć. Oparła się o Harry'ego.  Ten nie zaprotestował, wiec trwali tak przez chwilę, póki nie doszył do nich słowa Freda :
- Oto i kapitan ! Gratulacje, stary !
Hermiona wstała, jak oparzona. Harry poszedł w jej ślady. Charles, raźnym krokiem podszedł do nich. Po chwili z dormitorium wyszła Ginny.
-  Skłam - powiedziała do Olivandera, Granger.
- Co ?
- Proszę cię, skłam i powiedz, że wcale nie całowałeś się z Ginny dzisiaj w szatni - kilkoro uczniów stojących bliżej nich spojrzało na nich zszokowanych.
- Ale czemu mam zaprzeczać ? - odpowiedział hardo. Rudowłosa Gryfonka stanęła tuz obok niego.
- To chociaż powiedz, że było to warte nasz związek - wyminęła ich, powstrzymując łzy.
- Było i to cholernie !
- Tak ? W takim razie świetnie ! Życzę szczęścia !
- A więc tak ? Ty i Harry możecie sobie kręcić na boku, ale my już nie ? - Ginny wypaliła, a jej twarz przybrała purpurowy odcień.
- CO ? - Teraz to Harry włączył się do wymiany zdań. - Ja i Hermiona ?! Chyba ci mózg odmroziło ! Ona jest tylko moją przyjaciółką.
- A więc te słodkie słówka, które sobie szeptaliście w nocy tylko mi się przyśniły ?
- Jakie słodkie słówka ? - Hermiona była zbita z tropu. O co jej chodziło. Chyba, że usłyszała ich wtedy, gdy ćwiczył z nią rolę…
- "Czekaj tu jutro na mnie o tej samej porze", "kocham cię jak nikogo" - zacytował sucho Charles. - Tak, Ginny was słyszała.
- I zamiast to z nami wytłumaczyć, postanowiliście, że się pięknie odegracie solówką w szatni ?
- Skoro wy mogliście, to, czemu my nie.
- Bo czasami nie wszystko jest takie, jakim się wydaje być - powiedział Harry, drżącym głosem.
- Serio ? - Ginny zaśmiała się gorzko.
- Nigdy nie sądziłem, że będziesz w stanie zrobić mi coś takiego - wyrzucił jej Charles.
- ALE JA CIĘ NIE ZDRADZIŁAM DO JASNEJ CHOLERY ! - wykrzyknęła Hermiona. - I NIE WIERZĘ, ŻE WE MNIE WĄTPISZ !
- To niby jak to udowodnisz, co ? - wycedził przez zęby.
- Tym ! - rzuciła w niego teczką i wybiegła z salonu, odprowadzona ciekawskimi wspomnieniami. 
Charles otworzył teczkę i przeczytał tytuł : Bella i Kaspian.  Zaciekawiony przerzucał strony, gdy jego wzrok padł na znajomo brzmiące zdania. Przeczytał całą stronę. Teczka wypadła mu z rąk i kartki posypały się na podłogę. Ginny ukucnęła i zaczęła je zbierać. Również trafiła na feralną stronę. Zachłysnęła się powietrzem i uciekła do dormitorium, zostawiając teczkę na podłodze. Harry, ze stoickim spokojem zabrał ją i odłożył na stół, poczym poszedł do siebie. Uczniowie przyglądający się całej scenie stali oniemiali. Co się tutaj dzieje?
- Stary, o co chodzi ? - Fred podszedł do Charlesa. Ten tylko pokręcił głową.
- Właśnie straciłem najważniejszą osobę w całym swoim życiu - odpowiedział i wbiegł na schody. Wpadł do swojego pokoju, usiadł łóżku i zaczął płakać. Pierwszy raz od śmierci Amandy płakał z innego powodu niż jej odejście. Ją stracił nie ze swojej winy. Wiedział, że już jej nie zobaczy. Ale Hermiona … ona nadal będzie w pobliżu. Uśmiechnięta, ciepła, mądra, urocza… ale już nie jego. Nigdy.
***
 Hermiona siedziała na śniegu, a po jej policzkach spływały łzy. Było jej zimno. Strasznie zimno, ponieważ wyszła na dwór w samym swetrze i teraz nieprzyjemny wiatr przeszywał ją do szpiku kości, a śnieg moczył włosy i ubranie. Uparcie wpatrywała się w zamarzniętą taflę wody, ale łzy zamazywały cały widok. Jej myśli pełne były Charlesa. Wszystkich chwil, które razem przeżyli, każdy pocałunek, pieszczota. Ale dobre wspomnienia zalewały te gorsze. Z każdym pocałunkiem przypominała sobie go z Ginny. Każda kłótnia, złe spojrzenie, słowo - wszystko wracało ze zdwojoną siłą.  Wyrzucała sobie, jak mogła być taka głupia, żaby związać się z kimś po tym, co się stało rok temu. Że zaufała znowu i znowu została zraniona. Zaczęła szczękać zębami. Już dawno minęła pora obiadu, więc siedzi tu od dobrych dwóch godzin. Jutro będzie chora, na bank. Przynajmniej nie będzie musiała ich oglądać.
Poczuła, że ktoś kładzie na nią ciepłą kurtkę. Materiał pachniał typowymi, męskimi perfumami i żelem do włosów.
- Dzień dobry, Granger - Malfoy usiadł koło niej. - Piękna pogoda na siedzenie na dworze, nie sądzisz ? Tak mroźnie i wietrznie. Idealnie, by odmrozić swoje cztery litery.
- Co ty tu robisz, Malfoy ? - spytała.
- McGonagall kazała mi cię znaleźć. Jest jakieś ważne spotkanie w sprawie balu.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem ?
- Przeczucie ? Mój cichy informator powiedział mi, co się stało, a to najlepsze miejsce, żeby pomyśleć. Sam czasem tu przychodzę.
- A kurtka ? To miłe, więc za razem bardzo dziwne jak na ciebie.
- Przyniosłem ci tą kurtkę, ponieważ nie chcę, żebyś była chora… - dziewczyna zaśmiała się przez łzy - bo wtedy będę musiał sam odwalać szlaban, a tego bym nie chciał.
Siedzieli chwilę w milczeniu.
- Chodź, Granger, musimy iść - wstał. Dziewczyna podniosła się z trudem - jej mięśnie, zimne i zastane odmawiały współpracy.
Założyła kurtkę, typową, grubą, czarną zimówkę z kapturem i zapięła się pod szyję. Mokre włosy schowała pod kapturem. Szli w ciszy, Tylko śnieg wesoło skrzypiał pod ich nogami. Promienie odbijały się w zaspach śnieżnych, wydobywając z nich najróżniejsze barwy. Hermiona kichnęła, na co Malfoy jęknął.
- Jak jutro będziesz chora, to osobiście cię wyciągnę z łóżka na czas szlabanu i nawet Pomfrey mnie nie powstrzyma - Hermiona zaśmiała się. Postawienie się pani Pomfrey i zabranie jej chorego ze Skrzydła Szpitalnego było naprawdę aktem heroizmu.
Chłopak zaprowadził ją do gabinetu dyrektora, co  ją bardzo zaskoczyło. W pokoju ustawiony był wielki, okrągły stół, przy którym siedziała McGonagall z kilkorgiem uczniów.
- Och, pan Malfoy z panną Granger, dobrze, usiądźcie sobie - wskazała ostatnie dwa wolne miejsca.
Gdy zajęli je, Ślizgon delikatnie odsunął się od dziewczyny, co ta skwitowała uniesieniem brwi. Hermiona rozejrzała się po zebranych. Oprócz Malfoy'a przy stole siedziała jeszcze trójka Ślizgonów : Pansy Parkinson, Colin McGreogore (prefekt z siódmej klasy) i Elizabeth Wright (również prefekt). Tuż za nimi czwórka Puchonów : w jej wieku Hannah Abbott i Justin Fletcher-Flynn oraz prefekci z siódmej klasy Jane Carmichael i Jerry Thompson. Tak samo u Krukonów. Młodsi Daniel Boom i Clara Morgan oraz starsi prefekci Donna Base i Bill Lennox. Przedstawicielami Gryfonów byli Ron, Angelina i Charles.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj - rozpoczęła profesor McGonagall - ponieważ jak wszyscy wiemy, wielkimi krokami zbliża się Bal Bożonarodzeniowy. Jak wiecie, w tym roku nie ma reprezentantów, którzy by rozpoczęli tańce, dlatego wybraliśmy do tego Was - wszyscy spojrzeli po sobie zaskoczeni. Oni, ale czemu ? - Chciałabym poinformować, że wszyscy piątoklasiści, którzy znajdują się w tym pomieszczeniu, w przyszłym roku zostaną prefektami, o ile znów nie wpadnie im do głowy zrobić jakieś głupstwo - spojrzała wymownie na Malfoy'a i Hermionę. Dziewczyna zaczerwieniła się, co sprawiło, że zaczęła bardziej przypominać człowieka. Jak na razie, była pięknym, duchem topielca.  - Natomiast dla siódmoklasistów, będzie to ostatni bal, dlatego, nauczycie młodszych koleżanki i kolegów, jak tańczyć i zachowywać się podczas balu.
- Będziemy mogli tańczyć z kim chcemy, czy mamy narzuconych partnerów ? - zapytała Clara Morgan.
- Bardzo dobre pytanie, panno Morgan. Będziecie tańczyć prefekci z prefektami, przyszli z przyszłymi, ale nie ze swojego domu - Pansy Parkinson spojrzała na kobietę spode łba. - Mam więc nadzieję, że nie popsuliśmy wam waszych planów. Panno Granger, jest pani z nami ?
- Przepraszam, pani profesor.  Tak, oczywiście.
- A jak pani plany balowe ?
- Nie mam żadnych, więc dla mnie to żaden problem - większość osób spojrzała na nią zaskoczona. Czyli jeszcze się nie rozeszło. Do jutra i tak wszyscy będą wiedzieć.
- Partnerów wylosujecie. Panno Parkinson, proszę zacząć. - Do dziewczyny podleciał mały woreczek. Ślizgonka wyciągnęła kartkę. - Tak więc ?
- Daniel Boom - przeczytała i z obrzydzeniem odrzuciła od siebie kartkę.
- Dobrze, panno Granger ? - Hermiona włożyła rękę do woreczka. Chwyciła pierwszą kartkę, która jej się nawinęła. Otworzyła ją : Draco Malfoy, dumnie głosił napis.
- Draco Malfoy - powiedziała cicho.
- Kto ? - Charles nie wytrzymał i wypalił.
- Draco Malfoy - powiedziała głośno i wyraźnie, akcentując każdą sylabę.  Spojrzała na Ślizgona jego mina wyrażała wszystko, co sądził na ten temat. Hermiona również nie była zachwycona. Chłopak coraz częściej pojawiał się w jej życiu i nie bardzo jej się to podobało.
Gdy półgodziny później wszyscy razem wychodzili z gabinetu, dziewczyna ściągnęła  kurtkę i podała ją Malfoy'owi.
- Dziękuję - stała z wyciągniętą ręką, ponieważ Ślizgon nie chciał jej przyjąć. - No, co ?
- Nawet, jeśli ją wypiorę to i tak jej po tobie nie włożę.  Weź ją sobie.
- Okeej. Tak, czy inaczej, dzięki - doszli do schodów.  Hermiona skręciła w te same, które wybrał Malfoy.
- Pomyliłaś schody.
- Nie, nie pomyliłam.
- Nie idziesz do wieży ?
- Nie. Do Pokoju Życzeń - sama nie wiedziała, czemu mu to mówi.  Chłopak skręcił na następnym przejściu. Ona zaś poszła dalej, w górę, aż na siódme piętro. Tam, w Pokoju Życzeń, targana emocjami, łzami i dreszczami zapowiadającymi niezłe przeziębienie, zasnęła po kilku godzinach szlochania w poduszkę. Leżała na łóżku do złudzenia przypominającym to z jej dormitorium, które było jedynym przedmiotem.
Miała dziwny sen. Ktoś wszedł do pomieszczenia i potrząsnął nią kilka razy. Postać wypowiadała jakieś niezrozumiałe słowa.
- Zostaw mnie - mruknęła do sennej zjawy. Obok niej pojawiła się druga, w dziwnym kapeluszu. Coś powiedziała do pierwszej. Postać wyszła. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała było dziwne uczucie, jakby ktoś wysuwał jej wsuwki z włosów i rozpuścił włosy. I ciche :
- Jutro będzie lepiej. 

Ha! Pewnie części z Was narobiła niezłego stracha tytułem notki :) Trochę się działo, a skoro Hermiona jest singlem, możemy działać dalej z Draco ♥ Byłabym Wam wdzięczna za pozostawienie zwykłego :Czytałem/Czytałam.  Z ogłoszeń : Zapraszam Was na fanpage'a (choć większość pewnie stamtąd tu trafiła :)) : http://www.facebook.com/JaramySieHarrymPotterem

2 komentarze: