Tess patrzyła na śpiącą na przeciwko niej parę i do oczu nabiegły jej łzy. Byli bardzo szczęśliwi. Oboje uśmiechali się przez sen. Nieźle się dobrali, pomyślała. Chłopak był wysoki, miał średniej długości roztrzepane, czarne włosy, zielone oczy i typowy, brytyjski akcent. Dziewczyna nie była za wysoka, ale też nie zza niska. Taka w sam raz. Grube, silne, proste rude włosy sięgały jej do pasa. Miała niebieskie oczy, a jej nos zdobiło kilka piegów. Byli do siebie z bratem bardzo podobni.
Wibracje telefonu przerwały jej rozmyślania. Odczytała wiadomość:
Fajnie ze wszystko ok. U mnie tez spoko. Nikogo nam nie zmienili, tylko plan do bani. Przepraszam. Tesknie.
Tess westchnęła. Kuba niczego jej nie ułatwiał. Wszytsko byłoby o wiele prostsze, gdyby tak za nim cholernie nie tęskniła. A on nie pozwalał jej nawet nabrać dystansu. Wystukała szybko odpowiedź:
Ja swojego jeszcze nie znam. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Idę spać. 3maj się.
Miała nadzieję, że po takiej wiadomości się odczepi i nie przyjdzie mu na myśl odpisać : Slodkich snow. Niestety, myliła się. Zła, wrzuciła telefon na spód torby i wcisnęła się w kąt. Po chwili spała.
- Myślicie, ze bardzo się wścieknie, jak wyleje na nią wodę ? - usłyszała czyjś głos, jakby zza mgły.
- Nie wyjdziesz stąd o własnych siłach - odpowiedziała niewyraźnie. Przetarła zaspane oczy i o mało nie podskoczyła. Tuż nad nią pochylał się David. - Jezu...
- Nie, ale bardzo mi miło.
- Daj już spokój - odezwała się Kelly, po czym zwróciła się się do Tess - Wskakuj w szatę.
- Już dojechaliśmy - dziewczyna wyjrzała za okno.
- Jeszcze 15 minut, ale lepiej być gotowym i jak najszybciej pchać się do wyjścia.
- Dzięki za radę.
- Wyglądasz nawet nieźle - pochwaliła ruda, gdy Tess ubrała się w mundurek. Dziewczyna uniosła sceptycznie brwi. Ona w niczym nie wygląda dobrze.
Pchała się do wyjścia tak, jak radzili jej nowi znajomi i wyszli jako jedni z pierwszych.
- Teresa Pluu ... - rozległo się wołanie. Chłopak mówił aksamitnym barytonem. - Teresa Pluus...
- Pluskota - powiedziała, stając przy nim. Był wysoki, przystojny, na oko w jej wieku, może rok starszy. Blond włosy miał zaczesane do tyłu. Uwagę dziewczyny zwróciły jego oczy. Duże, szare i ... zimne. Spojrzał na nią z wyższością.
- Świetnie. Odłóż torbę.
- Co ?! - zanim zdążyła zaregować, chlopak zrzucił jej torbę z ramienia. - Co ty robisz ?!
- Nie martw się - rzucił oschle. - Będzie w twoim pokoju, jak tam już trafisz. Chodź.
Blondyn ruszył do przodu, ale dziewczyna została w tyle.
- Co znowu ?
- Nie pójdę z tobą nigdzie, dopóki mi nie powiedz dokąd. - Nie wiedziała czy to możliwe, ale chłód w jego oczach zrobił się jeszcze bardziej ... zimny. Jakby w ogóle nie wyrażały emocji. - No więc ?
- Idziemy do szkoły. Mam cię błagać na kolanach ?
Wolnym krokiem dołączyła do nieznajomego. Szli długo w milczeniu. Dziewczyna usłyszała jego cichy szpet : Kolejna szlama. Była tym zaskoczona. Po chwili przekonała samą siebie, że tylko jej przesłyszało. Gdy wyszli z peronu, pełna obaw, zrozumiała, że kierują się w stronę lasu. Na samej jego linii czekała na nich starsza kobieta ubrana w długą, czarną szatę. Na głowie miała kapelusz. Tess miała nieodparte wrażenie, że skądś ją zna.
- Dziękuję, Draco - zwróciła się do chłopaka, na co ten skrzywił się nieznacznie. Miała przyjemny dla ucha głos - niski, nieco ochrypły. Dziewczyna zastanowiła się. Czy ona powiedziała Draco ? Ostatnią rzeczą jaką pamietała były ciche słowa : To dla twojego dobra, i to uczucie, jakby ktoś dmuchnął jej czymś w twarz.
To było jak sen. Długi, niekończący się sen. W jej głowie pojawiły się obrazy, jakby wpomnienia. Jej wpomnienia, chociaż nie jej. Przedstawiały historię, którą znała, ale nie z życia. Tylko z książek. Różnica była taka, że patrzyła na nią swoimi oczami. Odczuwała ją inaczej niż przedtem. Po chwili zrozumiała : patrzyła na nią oczami Hermiony Granger. To odkrycie ją przeraziło. Jakiejś części tych wspomnień brakowało. Doszła do ostatniego wspomnienia. Była w ciemnym lesie i potykała się o własne nogi. Szukała w ciemnościach czyjejś ręki, ale nie mogła jej znaleźć. Wtedy zaczęła krzyczeć. Coś ją uniosło i poczuła tępy ból w klatce piersiowej. Upadła na ziemię. Coś znów ją poniosło i tym razem wylądowała w wodzie. Zaczęła się topić.
Otworzyła oczy i usiadła. W ustach nadal czuła wodę. Zaczęła się krztusić. Ktoś trzymał ją za rękę, ktoś inny powtarzał, że będzie dobrze, że mu się uspokoić. Lecz jak ona, do licha, miała to zrobić. Nie po tym co ujrzała i poczuła. Po tej strasznej pustce, którą poczuła. Uczuciu uciekającego życia.
- Tereso ! - usłyszała, ale nic nie zrozumiała. - Tereso !
- Hermiona - spróbował ktoś z inej strony. Odwróciła się w kierunku, z którego pochodził głos. Stała przed nią grupka ludzi. Część z nich poznała, druga byłą jej zupełnie obca.
- Ronald ? - bardziej czuła, niż wiedziała, że to on. Chwila, przecież to David. Wszytsko jej się mieszało. Dwie świadomości walczyły o to, która wybije się pierwsza. Potem nastała tylko ciemność.
Gdy się ocknęła uderzyła ją fala zapachów. Pachniało wybielaczem, plastikiem i lekami. Zupełnie jak ... w szpitalu. Z trudem podniosła ciężkie powieki. Na początku wszystko było jedną, wielką kolorową plamą. Potem pojawiły się kontury przedmiotów i ... twarze. Pochylała się nad nią starsza kobieta. Na głowie miała dziwny czepek. To była pani .... och, po prostu szkolna pielęgniarka. Tuż za nią, z odrobiną niepewności na twarzy, stali ... Ron i Harry. Właśnie te imiona pierwsze przeszły jej przez myśl. Wiedziała, która z jej części wygrała pojedynek. Nie była jednak pewna, jakim cudem ta pojawiła się w niej. Próbowała się podnieść, ale czyjaś stanowcza dłoń ją powstrzymała.
- No, kochanieńka, żadnych gwałtownych ruchów. Leż spokojnie - zwróciła sie do niej pielęgniarka. - Możecie z nią porozmawiać, ale tylko chwilę - zwróciła się do gości dziewczyny.
Po chwili poczuła jak łóżko ugina się.
- Hej - powiedziała ciocho, ponieważ strasznie zaschło jej w ustach.
- Hej - odpowiedział Ron i wziął ją za rękę. Teraz był to tak naturalny gest, że na początku nie zwróciła na niego uwagi. - Jak się czujesz ?
- Bywało lepiej - odpowiedziała z bladym uśmiechem. Odpowiedzieli jej tym samym.
- Gotowa na prawdę ? - Harry zabrał głos.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Tak bardzo chciałą ją poznać, ale z drugiej strony się jej po prostu obawiała.
- Jeszcze nie - wyznała skruszona.
- Dobrze, bo nie musisz - chłopak odruchowo poprawił grzywkę i Hermiona mogła przez chwilę dostrzec jego bliznę. Miał dokładnie taką samą jak ... on. Ten widok przywołał kolejne wspomnienia, ale i kolejną falę bólu. Dziewczyna zwinęła się w kłębek i przygryzła usta, by nie zacząć krzyczeć. Jakaś część jej świadomości zajerestrowała, że Harry woła pielęgniarkę, natomiast Ron jeszcze mocniej ścisnął jej dłoń. Chciała odpowiedzieć tym samym, ale kończyna odmówiła jej posłuszeństwa. Cała jej wola była teraz skupiona na radzeniu sobie ze wspomnieniami. Szło jej nawet całkiem nieźle. Gdy nadeszła pielęgniarka, była w stanie normalnie oddychać. Opiekuna sprawdziła jej puls, potem poczuła jak podnosi jej powieki.
- Już dobrze - powiedziała ochryple.
- Świetnie, ale potrzebujesz odpoczynku. Panom już dziękujęmy.
- Nie - sprzeciwiła się cicho. - Proszę, czy mogą zostać ?
- Musisz odpocząć...
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne.
- No dobrze, ale jak zaśniesz, oni się wynoszą.
- Zgoda.
Poczekali, aż pielęgniarka oddaliła sie do swojego pokoju i chłopcy znów usiedli na jej łóżku. Każdy z innej strony.
- Nic się nie zmieniła - podją temat Ron.
- A kiedy ostatni raz ją widzieliśmy ? 30, 36 lat temu - dopiero, gdy wypowiedziała to na głos, dziewczyna przeraziła się. - Jezu...
- Wiem - odezwał się Harry. - Nam też ciężko było się przestawić.
- Ale co się ze mną stało ? Skąd te wszytskie .... wspomnienia.
- Jakby ci to powiedzieć ....
- Pan nic jej nie powie, panie Potter - rozległo się z drugiego końca sali. Po chwili przy łóżku Hermiony pojawiła się sama profesor McGonagall, ale najdziwniejsze było to, że nie postarzała się o ani dzień. - Panie Potter, panie Weasley, muszę was prosić o opuszczenie sali.
Hermiona spojrzała na nich z przestrachem w oczach. Nie chciała, żeby ją opuszczali. Nie teraz. Oni tylko uśmiechnęli się smutno i ruszyli do wyjścia.
- Jak się pani czuje, panno Granger ?
- Dobrze, pani profesor.
- A czy dasz radę dojść do gabinetu dyrektora ?
- Chyba tak, pani profesor.
- Wątpię, by było to możliwe - zza pleców McGonagall, jak duch, wyłonił się Snape. - Środek, który jej podałaś jest naprawdę mocny.
- Jaki środek ? - Hermiona nadal była lekko otumaniona.
- Właśnie to chcieliśmy pani wytłumaczyć, panno Granger - zwrócił się do niej chłodno Snape.
Dziewczyna powoli usiadła. Z ulgą zauważyła, że nie zaczęło jej się kręcić w głowie. Wstała, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i gdyby nie profesor McGonagall, dziewczyna wylądowałaby na podłodze. Pomogła jej usiąść na łóżku i zaczęła cicho dyskutować z profesorem Snape'em.
- Wiem, jak można temu zaradzić - powiedział mężczyzna głośniej. - Przepraszam na moment.
- Severusie ...
- Proszę mi zaufać - ruszył w kierunku wyjścia. - Panie Malfoy, pozwoli pan za mną.
Na dźwięk tego nazwiska, głowa Hermiony znów zapełniła się wspomnieniami. Chłopak którego pamiętała sprzed lat w ogóle nie przypominał poznanego wczoraj blondyna, który wszedł do sali za profesorem Snape'em. Gdy dziewczyna spojrzała zaskoczona na nauczyciela wytłumaczył, że to jej środek transportu. Teraz do Hermiony dołączyli McGonagall i sam młody Malfoy.
- Przecież jest tyle zaklęć - zaczęła dziewczyna. Nie wiedziała, skąd przyszło jej to do głowy.
- Które są teraz dla pani bardzo niebezpieczne, panno Granger - włączyła się McGonagall. - No, proszę, panie Malfoy.
Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- No, bierz ją na ręce. - Na samą myśl, że będzie ją dotykał Malfoy, Hermionie po plecach przebiegły dreszcze. Te nieprzyjemne. Nie chciała tego, tak samo jak on. Jego mina mówiła wszystko. Niechętnie podszedł to łóżka i wystawił ręce.
- Mam ci na nie wskoczyć, Malfoy ? - chłopak ukucnął, a dziewczyna zaczęła zsuwać się z łóżka, tak, że wylądowała w jego ramionach. Wstając, jej środek transportu, skrzywił się trochę.
- Powinnaś schudnąć, Granger - rzucił, niby mimo chodem. - Jak ty się mieścisz w drzwiach ? - odpowiedziała mu ciszą. Nie miała siły się z nim kłócić. Nie wiedzieć kiedy oparła się głową o jego ramię. Nadal była słaba. Rozglądała się dookoła, ale było zbyt ciemno, a w zasięgu jej wzroku był tylko sufit, Malfoy i profesor McGonagall, której twarz wyrażała teraz zaskoczenie na widok Gryfonki opierającej się o Ślizgona. Ale czy nie o to im zawsze chodziło ? O jedność między domami. Jednak ten widok był dość niecodzienny. Nagle chłopak lekko podrzucił Hermionę, by ją poprawić. Dziewczyną wstrzymała oddech, bowiem nagle stała się boleśnie świadoma każdej cząstki swojego ciała. Wypuściła powietrze, gdy była pewna, że nie zacznie krzyczeć.
- Sory.
- Nic się nie stało - wiedziała, że te przeprosiny nic dla niego nie znaczą. Najchętniej zrobił by to jeszcze raz. Odwróciła głowę, gdy stanęli. Tuż przed nimi znajdował się wielki gargulec.
- Pomarańczowe Frugo - powiedziała McGonagall i Hermiona o mało się nie roześmiała. Malfoy wniósł ją po schodach i stanął przed wielkimi, drewnianymi drzwiami. Snape zapukał dwa razy.
- Proszę, wchodźcie - rozległo się zza drzwi. Czy to możliwe, przecież ... Chłopak wszedł do środka i jej oczom ukazał się nie kto inny tylko Dumbledore.
Co raz ciekawsza akcja;););) Bardzo podoba mi się Twoje poczucie humoru;)))
OdpowiedzUsuńDzięki, chociaż ja sama nie jestem tego tak pewna ;)
OdpowiedzUsuńJa nie rozumiem kim jest ta Tess? I co chodzi z tym ,,Ostatnio widzieliśmy ją jakieś 30,36 lat temu? A tak poza tym to fajne tylko ciężko mi zrozumieć twoje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńDaria
Ps.przepraszam że nie komentowałam wcześniej. :)