Hermiona czekała
na Malfoy'a pod Wielką Salą, gdzie pół godziny wcześniej skończyły się
przygotowania do balu. A oni byli jedyną
parą, która się nie pojawiła, lecz to miało się zmienić. Spojrzała w dół,
poprawiając idealnie ułożoną spódniczkę - mundurek szkolny, czyli strój, w
którym McGonagall kazała im się pojawić. Następnie poprawiła swoją odznakę
prefekta. Dziewczyna uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Zaskoczył ją fakt, że
nowi prefekci są wybierani dopiero w szóstej klasie i poszła do profesor
McGonagall spytać się, dlaczego tak jest. Odpowiedź bardzo ją zaskoczyła. Po
tym jak pokonali Voldemorta, w większości wrócili do szkoły, by dokończyć
siódmy rok, zrobiło się lekkie zamieszanie, bo szkoła liczyła podwójny siódmy
rocznik, co sprawiło, że każdy dom miał 4 prefektów w ostatniej klasie.
Nauczyciele postanowili, że następny rocznik będzie miał wybranych prefektów w
szóstej klasie, by nie było ich za dużo na raz. Później, stało się to tradycją.
Hermiona była przerażona, że przez nią - w końcu to ona najbardziej namawiała
na powrót do szkoły - zmieniono kilkusetletnią tradycję. Dostała lekkiego napadu histerii, w którego
skutek, McGonagall zgodziła się wrócić do poprzedniego systemu wyznaczania
prefektów i następnego dnia dostali oficjalne listy z odznakami. Dziewczyna nie
przewidziała jednego - że Harry znów będzie się boczył o głupi fragment metalu.
On i Ron praktycznie nie odzywali się do siebie od czasu akcji Ginny-Charles.
Ron wstydził się za zachowanie siostry i w pewnym sensie czuł się
odpowiedzialny za to, co zrobiła, a Harry swoim milczeniem utwierdzał go w tym
przekonaniu. Po wiadomości o przyznaniu
rudzielcowi odznaki, chłopak rzucił tylko: "Gratulacje" i wyszedł z
Wielkiej Sali, tak szybko, że się za nim kurzyło, natomiast tego dnia na
eliksirach usiadł z drugiej strony stołu tak, że Hermiona była została
wciśnięta między obrażonych chłopaków.
Na horyzoncie
pojawił się Malfoy. Był ubrany w
mundurek szkolny - taki sam, jaki nosili Harry i Ron, oprócz krawata - ale
wyglądał jakoś tak … inaczej. Jej przyjaciołom zawsze wystawały koszule,
kołnierzyki były wygniecione, a swetry czymś wybrudzone, nawet zwykłą szkolną
kredą. Natomiast Malfoy w swoim stroju wyglądał … idealnie. Koszula wpuszczona
w spodnie, bez najmniejszego zgrubienia czy pofałdowania, sweter przylegający
jak ulał i kształtny supełek krawata. Wszystko na miejscu. Nawet włosy układały
się tak jak planował (lecz to zawdzięczał żelowi). Na piersi połyskiwała mu
srebrno-szmaragdowa odznaka. Hermiona przyłapała się na tym, że dosłownie
wgapia się w niego. Zawstydzona
odwróciła wzrok. Chłopak podszedł do niej i bez słowa stanął obok. Hermiona odwróciła się od drzwi do Wielkiej
Sali i ruszyła w stronę najbliższej komnaty.
Malfoy bez słowa ruszył za nią. W
pomieszczeniu panowała zupełna ciemność. Hermiona czuła obecność chłopaka,
miała wrażenie, że stoi niecały metr od niej. Znów owinął ją zapach tych perfum
i żelu. Podniosła różdżkę.
- Lumos ! - z jej końca rozbłysło światło,
rozświetlając ciemność. Malfoy rzeczywiście stał blisko niej, jednak jego poza
wyrażała pewną rezerwę.
Hermiona lewą
ręką wyciągnęła zmieniacz czasu.
Łańcuszek był na tyle długi, że mogli się pod nim zmieścić oboje.
- Masz -
podała mu klepsydrę - zawieś sobie na szyję. - Chłopak zaczął ściągać łańcuszek
z jej szyi. - Powiedziałam, zawieś sobie, a nie ściągnij mnie - chwyciła jego
dłoń chcąc go zatrzymać. Ten szybko wyrwał się i przewiesił sobie zmieniacz
czasu przez głowę.
- Będzie tak
jak w trzeciej klasie ? - spytał podejrzliwie.
- Dokładnie -
Hermiona założyła różdżkę za spódniczkę i chwyciła klepsydrę.
Trzy obroty
wcześniej, wychodząc z komnaty, natknęli się na McGonagall, Angelinę i Charlesa
idących w kierunku Wielkiej Sali. Nauczycielka rzuciła im przelotne spojrzenie,
natomiast w oczach dwójki Gryfonów widać było zaskoczenie i jakby … oburzenie ?
Hermiona zaśmiała się w duchu. Dzisiejsza młodzież ma bardzo wybujałą
wyobraźnie i … no, można sobie samemu dopowiedzieć, co pomyśleli Angelina i
Charles. Dla większości wychowanków domu Lwa sama myśl o tym, że ktoś z nich
mógłby się spotykać ze Ślizgonem była … przerażająca. Ten system myślenia
działał w obydwie strony. Wielka Sala
była teraz pusta. W rogu, tam gdzie normalnie zaczynał się stół Slytherinu stał
wielki, stary gramofon. Przy nim zaś
stał Filch z panią Norris u nóg.
Pół godziny
później, gdy już wszyscy zebrali się w Sali, profesor McGonagall rozpoczęła
swój wykład.
- Panowie
MUSZĄ przyjść po swoje partnerki, aby zapewnić im bezpieczne dotarcie na sale
balową - powiedziała, powoli przechadzając się po sali. - To znaczy, że co najmniej
20 minut przed rozpoczęciem balu, macie stawić się pod wejściami do domów
waszych partnerek, a 10 minut później stawić się w Wielkiej Sali. Zrozumiano ?
- wśród męskiej części uczniów rozległy się pomruki zgody. - Świetnie.
Następne
dwadzieścia minut McGonagall poświęciła na savoir - vivre. Tłumaczyła uczniom
jak należy zachowywać się w trakcie balu, czyli kto pierwszy schodzi po
schodach, kto kogo prowadzi, kto pierwszy siada i tak dalej. Na koniec dodała,
że po zakończeniu balu lub w momencie, gdy któreś z partnerów zechce opuścić
bal, chłopcy muszą odprowadzić dziewczęta z powrotem do dormitoriów. Potem zaczęła się najtrudniejsza część -
taniec.
- Dobierzcie
się w pary - głos McGonagall przebił się przez melodię płynącą z gramofonu. -
Takie, w których idziecie na bal, panno Parkinson - zwróciła się do Ślizgonki,
która zmierzyła ją morderczym spojrzeniem. W końcu udało im się ustawić. - Zaczynamy ! Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy
…
Hermiona
stała przez chwilę, patrząc na chłopaka. Próbowała rozgryźć ten zacięty wyraz
twarzy, ale nie udało się jej.
- Dobra -
rzuciła, starając się, by jej ton był obojętny. - Miejmy to już za sobą.
W odpowiedzi
chłopak stanął trochę bliżej. Hermiona nie pewnie położyła mu dłoń na ramieniu,
najdelikatniej jak to było możliwe, natomiast dłoń lewa dłoń Malfoy'a spoczęła
na jej talii, co sprawiło, że byli teraz bardzo blisko siebie, jednak mimo
wszystko dziewczyna starała się zachować pewną rezerwę. Chwycili się za ręce,
tworząc ramę. Skóra chłopaka była w dotyku gładka i zimna, zupełnie jak oczy.
Hermiona wbiła wzrok w swoje stopy - mały niewielki fragment widoczny na
podłodze. Towarzyszyło jej dziwne uczucie, którego nie znała.
- Gotowa ? -
głos Malfoy'a rozległ się tuż nad jej uchem. Zaskoczona podniosła wzrok i spojrzała
prosto w duże, szare oczy chłopaka.
- Jasne -
powiedziała. Starała się sobie przypomnieć te koszmarne lekcje tańca, na które
rodzice wysłali ją w drugiej klasie mugolskiej podstawówki. Przerabiali tam
walca angielskiego, ale to było lata temu, poza tym, dziewcząt zawsze było
więcej niż chłopców, dlatego Hermiona zawsze prowadziła i uczyła się kroków
obowiązujących mężczyzn, nie kobiety.
- Raz, dwa,
trzy … - odliczył Malfoy.
Hermiona w
ostatniej chwili uświadomiła sobie, że musi wykonywać zupełnie inne kroki i
udało jej się w ostatniej sekundzie zabrać nogę z miejsca, gdzie za chwilę
pojawiła się stopa Malfoy'a. Zaczęła tańczyć tak, jak uczono ją na zajęciach.
- Mogłabyś
przestać prowadzić ? - spytał jej partner. Dziewczyna czuła, jak chłopak próbuje
nad nią dominować.
- Jak,
prowadzić ? - Hermiona była szczerze zaskoczona. Przecież tańczyła normalnie.
- Musisz mi
zaufać - Hermiona prychnęła. - Może źle to ująłem. Stań się bardziej … bierna.
Nie koncentruj się na każdym kroku. Daj się ponieść.
Dziewczyna
próbowała się dostosować do rad chłopaka.
Starała się nie myśleć o tym, jaki następny ruch wykonać. Zamknęła oczy i wsłuchała się w muzykę.
Dzięki temu mogła się oderwać myślami od tego, co robiło jej ciało, ale także
nie musiała już patrzeć na Malfoy'a. Odległość między nimi zmalała jeszcze
bardziej i ta dziwna bliskość stała się dla Hermiona bardzo uciążliwa. Ironia.
Daje się poprowadzić chłopakowi, który przez całą szkołę wyzywał ją od szlam,
dokuczał na każdym kroku jej i jej przyjaciołom oraz ranił i obrażał jej
najbliższych. A teraz jak gdyby nigdy nic tańczyli razem, prawie przytuleni.
- Spróbujcie
po kole, no proszę ! - usłyszała głos McGonagall.
Hermiona
poczuła zmianę. Przestali się poruszać po "kwadracie". Ich ruchy
stały się bardziej płynne i zaczęli delikatnie wirować na zakrętach. Otworzyła oczy. Na twarzy chłopaka widać było
rozluźnienie. Malfoy spojrzał na nią, gdy tylko wyczuł jej wzrok. Dziewczyna
odwróciła twarz w bok i o mało nie wybuchła śmiechem. Zobaczyła Ron i Hannę,
kolebiących się w tak muzyki. Na ich twarzach widać było ogromne skupienie.
Obydwoje wpatrywali się w swoje stopy, ale to nie przeszkadzało im w ciągłym
deptaniu się nawzajem po nich. Co jakiś czas zderzali się też głowami. Obydwoje
byli tak samo źli i zażenowani. Obok
nich pojawiła się Pansy ze swoich partnerem. Parkinson wyraźnie prowadziła.
Zdawała się co chwilę rzucać jakieś nieprzyjemne uwagi. Gdy wpadli na Rona i
Hannę i o mało się wszyscy razem nie wywrócili, Hermiona nie wytrzymała i
zaczęła się śmiać. Dołączyli do niej pozostali. Hanna również. Tylko Ron i
Parkinson rozbili się czerwoni. Na chwilę wszyscy przestali tańczyć, więc
profesor McGonagall zarządziła chwilową przerwę. Hermiona i Malfoy odskoczyli
od siebie jak oparzeni i każde poszło w swoją stronę.
- Hej -
Gryfonka przywitała się z Ronem. Ten mruknął coś w odpowiedzi i odwrócił się do
niej tyłem. - Dorośnij, Ronald ! Każdemu mogło się zdarzyć.
- Teraz
jesteś taka mądra, bo prowadzi cię Malfoy - wręcz splunął, wymawiając nazwisko
Ślizgona.
- Dałabym
sobie radę i bez niego, Ronaldzie - powiedziała lekko obrażona. Komentarz
przyjaciela delikatnie, ale jednak uraził jej dumę.
- I jak tam ?
- koło nich pojawiła się Angelina. Na policzkach wykwitły jej rumieńce,
natomiast oczy świeciły z podekscytowania. - Fajne zajęcia, prawda ?
Tym razem
zarówno Ron jak i Hermiona mięli nietęgie miny, więc Johnson zaśmiała się z
nich. Hermiona spojrzała na buty Rona - widniały na nich ślady podeszew Hanny.
- Hermiono - dziewczyna
podskoczyła na dźwięk głosu Charlesa. Nie odezwał się do niej od jej urodzin. -
Będziesz jutro na treningu ?
- Będę -
odpowiedziała nie patrząc na niego. - Jest jakiś powód, dla którego miałabym
nie być ?
- Nie, nie.
Racja - chłopak oddalił się, a Hermiona odprowadziła go wzrokiem. O co mu
chodzi ?
Przecież
chodziła wytrwale na wszystkie treningi i nie opuściła ani jednego (z dwóch).
Na pierwszym musiała się bardzo mocno koncentrować, żeby na przykład nie spaść
z miotły, bowiem ciągle wyczuwała na sobie ciekawskie spojrzenia. Nie oddała
też ani jednego rzutu na pętle, chociaż kilka razy miała bardzo dobre sytuacje.
Wiedziała jednak jak to się skończy - walnie kaflem z całej siły w Charlesa nie
myśląc o tym, że ma trafić do pętli.
- Wracamy na parkiet
- zarządziła profesor McGonagall. Hermiona niechętnie powróciła na swoje
poprzednie miejsce.
Tym razem od
razu udało im się z Malfoy'em złapać odpowiedni rytm i po chwili wirowali
spokojnie, z gracją. Hermiona spokojnie rozglądała się po parach, kiedy jednak
jej wzrok padł na Charlesa, szybko odwróciła głowę. Przygryzła dolną wargę, zdenerwowana. Była na
niego zła, jasne, ale nadal … Charles może i ją zranił, ale nadal … nadal był
kimś dla niej bliskim.
Po
dziesiątej, wszyscy z uczuciem ulgi opuścili Wielką Salę. Hermionę zaczynały
boleć stopy od ciągłego tańczenia. W duchu musiała przyznać, że młody Malfoy
naprawdę dobrze tańczył i świetnie prowadził.
Był pewny każdego kroku, poza tym, poruszał się z pewną … gracją. Jego
ruchy były płynne, dostojne, ale i energiczne na swój sposób.
- Panno
Granger - zwróciła się do niej profesor McGonagall.
- Tak, pani
profesor ?
- Pan Malfoy
już wie ?
- Tak, pani
profesor. Od dwóch godzin, a właściwie,
to się dowie dopiero za pół.
- Dobrze. Mam
nadzieję, że zachowa tę informację dla siebie - McGonagall spojrzała na nią
znacząco.
- Oczywiście.
-Cieszę się, że jesteś tego taka pewna - kobieta
uśmiechnęła się sztywno, patrząc na nią zza okularów. W jej oczach było coś
takiego … jakby na kształt troski. Hermiona potrząsnęła głową. Pewnie jej się tylko
przywidziało.
- Do widzenia,
pani profesor - pożegnała się.
- Dobranoc,
panno Granger - odpowiedziała nauczycielka.
- Nie rozumiem,
po co mnie tu wyciągnęliście - Harry marudził całą drogę do Hogsmead.
Hermionie i
Ronowi jakimś cudem udało się namówić go na to wyjście. Męska część Cudownej
Trójcy zaczęła się w końcu do siebie odzywać, ale nadal czuć było między nimi
pewną przepaść, a żaden nie garnął się, żeby rzucić nad nią kładkę. Jedyną
pozytywną stroną całej tej chorej sytuacji był fakt, że Ron i Hermiona prawie w
ogóle się nie kłócili, co także było bardzo dziwne. Tak czy inaczej, w ostatni
weekend przed Bożym Narodzeniem, brnęli po kostki w śniegu w stronę Hogsmead.
Hermiona miała jeszcze do kupienia parę prezentów, a także Ron chciał z jej
pomocą wybrać prezent dla swojej mamy, tak więc, widząc Harry'ego, który
kolejny dzień miał zamiar siedzieć i gapić się w okno, wręcz wymusili na nim,
by poszedł z nimi. Dziewczyna spojrzała na przyjaciela kątem oka. Harry jak
nigdy odkąd się poznali był markotny i zamknięty w sobie. Co prawda wcześniej
miał swoje humory, ale nie tak długo. Od dwóch tygodni zachowywał się jak duch.
Mało spał, jadł i rzadko kiedy się uczył. Snuł się po korytarzach, a bezsenne
noce sprawiły, że kolorem przypominał Sir
Nicolasa. Na treningach również bywał nieobecny, czasem nie zauważał znicza,
który fruwał mu przed nosem. Często
dochodziło też do pyskówek między nim a Charlesem. Pewnego razu zmuszona była
interweniować prawie cała drużyna, ponieważ chłopcy o mało nie skoczyli sobie
do gardeł. Hermiona także coraz gorzej znosiła treningi, ale dzielnie nadal na
nie chodziła. Wracała po nich wyczerpana zarówno fizycznie jak i psychicznie. I
jak nigdy posiniaczona, ponieważ starała się udowodnić Charlesowi, że sama da
sobie radę na boisku i nie musiał tak jej nadskakiwać, kiedy byli razem.
Dziewczyna ziewnęła przeciągle. Z tygodnia na tydzień była coraz bardziej
zmęczona. Musiała połączyć naukę z treningami, obowiązkami prefekta i
przygotowaniami do balu (w których zaczęli uczestniczyć wszyscy uczniowie od 4
do 7 klasy), a zmieniacz czasu nie bardzo jej pomagał, ponieważ używała go
tylko wtedy, gdy musiała się cofnąć z Malfoy'em lub chciała się pouczyć. Tylko
raz użyła go po to, by iść wcześniej spać.
Malfoy.
Malfoy stawał się dla niej coraz większą zagadką. Była pewna, ba, wiedziała, że
to od niego dostała tę sukienkę na urodziny. Chciała mu podziękować, ale nie
mogła się w sobie zebrać. On natomiast udawał, że nic takiego się nie stało.
Kiedy w piątek ( padnięta po treningu) na polecenia McGonagall przyszła ubrana
w swój strój na bal, rzucił tylko : 'Ładna kiecka'. To wszystko. Nic więcej.
- Długo
jeszcze ? - Harry niecierpliwie bębnił palcami o ladę w "Magicznych
Drobiazgach".
Sklep, swoim
asortymentem, był w stanie zadowolić każdego (no, może nie licząc ludzi pokroju
Lucjusza Malfoy'a). Można było w nim znaleźć dosłownie wszystko. Hermiona była
pewna, że gdyby poprosili o kamień filozoficzny, ekspedientka dałaby im cały
wór.
- Jeszcze
chwilę - Ron stał ze zrezygnowaną miną przed półką z książkami kucharskimi. -
Co powiesz na "999 sposobów na domowe szkodniki" ? - zwrócił się do
Hermiony.
- Twoja mam
już ją ma - powiedziała, nie odrywając wzroku od trzymanej w ręce lektury.
- Skąd niby
to wiesz ? Jeszcze u nas nie byłaś.
- Było ją
widać na tym zdjęciu przed kominkiem, które mi pokazałeś.
- Oh… a
" Magiczne wzory na haft" ?
- Ronaldzie -
Hermiona włożyła książkę do magicznego koszyka i spojrzała na przyjaciela. -
Czy ty naprawdę sądzisz, że twoja mama chce dostać na święta książkę ?
- A ty to, co
?
- Jeśli
dajesz komuś książkę, to musi być o czymś, co interesuje daną osobę, ale także wyrażać
twoje uczucia do niej…
- O, w takim
razie tą dałbym Malfoy'owi - powiedział, sięgając po opasły tom. - "Znajdź
w sobie trolla".
- No właśnie
! Dlatego myślę, że danie twojej mamie książki o haftowaniu nie jest najlepszym
pomysłem. Może jakiś romans.
- Tutaj coś
jest - Ron podszedł do półki z napisem "ROMANSE". - "Bella i
Kaspian". Znasz ? - Hermionę zamurowało. Jest taka książka ? Dziewczyna
spojrzała na przyjaciela, wyciągającego ze zbioru książek, magiczny odpowiednik
"Romea i Julii".
- Nie, ale
słyszałam, że jest dobra.
- Ok, w takim
razie biorę - położył powieść na innych drobiazgach, które miał zamiar
podarować rodzinie.
- Możemy iść
do kasy ?
- Jasne.
Kilka minut
później stanęli przy Harrym z torbami w rękach i portfelami uboższymi o trochę
sykli.
- Na reszcie
- Harry przewrócił oczami. Odwrócił się w stronie drzwi i wielkiej, szklanej
wystawy. - Myślałem, że już nigdy … - przerwał w połowie.
- Co jest
Harry ? - Ron położył przyjacielowi rękę na ramieniu.
- To on -
wyszeptał, wpatrując się w szybę.
- Kto, Harry
? - Hermiona już chciała otworzyć usta, ale ubiegł ją Ron.
- On.
VOLDEMORT ! - wykrzyknął i zaczął przeciskać się między ludźmi, by dopaść
wyjścia. Hermionę i Ron zmroziło, ale tylko na sekundę.
- Masz - Ron
podał jej swoją torbę i ruszył za przyjacielem.
- Moglibyśmy
to na chwilę zostawić ? - Hermiona zwróciła się do ekspedientki. Ta przytaknęła.
- Dziękuję - zostawiła torby na ladzie i pobiegła za Ronem.
Widziała
sylwetki Harry'ego i Rona, daleko przed nią.
Tuż przed Harry widziała małą, czarną, kropkę. Nic więcej. Biegła ile
sił w nogach, ale śnieg i dmuchający w twarz lodowaty wiatr utrudniały zadanie.
Oskrzela i całe gardło zaczęły ją boleć od zimnego powietrza, natomiast
policzki piekły niemiłosiernie. Mimo to, nadal biegła. Zobaczyła jak Harry
wywija orła w śnieg. Dogoniła chłopców w momencie, gdy Ron pomagał Gryfonowi
podnieść się z ziemi. Dobiegli na skraj lasu. Harry rozglądał się naokoło.
- Nie ma go -
wydyszał. - Zniknął.
- Jak zawsze
- wysapał Ron.
- Jesteś …
pewien… - każde słowo wypowiadane przez Hermionę było poprzedzane głębokim
wdechem - że … to … był … on ?
- Tak. Na
pewno.
- A ty … Ron
?
- Sam nie
wiem - odparł Ron, który był z nich najbardziej bliski całkowitego dojścia do
siebie.
- Mówię ci,
to był oo… - Hary nagle upadł na ziemię i zaczął się rzucać na wszystkie
strony. Przyciskał ręce do czoła.
- Harry ! -
Hermiona uklęknęła przy przyjacielu. - Harry ! - I także to poczuła. Nie wiedziała,
czemu, ale zakręciło się jej w głowie. Przemogła zawroty. - Harry, spójrz na
mnie !
- On… coś …
mówi - wykrztusił Harry między kolejnymi napadami.
- Co takiego
? - zapytał Ron, do tej pory sparaliżowany strachem.
- On … się…
wita … z Hermioną… - dziewczyna stanęła jak wryta. - Z… nami… wszystkimi
- Harry -
Hermiona pochyliła się na nim. - Wyrzuć go ze swoje głowy. Zablokuj ją ! - Na
twarzy chłopaka pojawiło się spięcie. "No, dalej !", dopingowała go w
duchu.
- Dawaj,
stary - Ron rozglądał się panicznie dookoła, jakby czekał, aż Voldemort wyjdzie
zza któregoś drzewa.
Czekali w
napięciu, z minuty na minutę coraz bardziej przerażeni. Nagle Harry uspokoił
się, zaczął oddychać normalnie. Po
chwili usiadł.
- Wszystko w
porządku, stary ?
- Tak, tylko
blizna. Strasznie piecze. - Odjął dłonie od czoła. Z jego blizny spływały
pojedyncze strużki krwi, natomiast cały jej zarys był krwawy.
- Harry, ty
krwawisz ! - Hermiona zaczęła szukać chusteczek po kieszeniach. Była pewna, że
ma tam jakąś zapasową paczkę. - Nie dotykaj tego !
W końcu
znalazła. Wyciągnęła chusteczkę i przyłożyła Harry'emu do rany. Biały materiał
szybko nabiegł czerwienią. Chłopak skrzywił się.
- Przepraszam
- powiedziała dziewczyna.
- Nie, nie.
Spokojnie - Harry wziął głębszy wdech.
Hermiona wyciągnęła drugą chusteczkę, natomiast paczkę podała Ronowi.
- Weź jedną,
rozłóż i nałóż w nią śniegu - poinstruowała Weasley'a. Ron ochoczo wziął się do
pracy.
- To był on -
powiedział Harry. - Widzia… - zasyczał z bólu. - Widziałem go.
- Spokojnie -
powiedziała Hermiona. Sama nie była do końca przekonana. Może to był po prostu
ktoś do niego podobny ? A blizna Harry'ego tym razem bolała go ze względu na
niego samego. Już jakiś czas chodzi wiecznie zły…
- Masz - Ron
podał jej chusteczkę napakowaną śniegiem. Dziewczyna zwinęła ją w kulkę i dała
Harry'emu.
- Przyłóż do
blizny.
- Harry,
jesteś stuprocentowo pewny, że to on ? - Hermiona spytała go, gdy wracali do
zamku. Po drodze odebrali swoje zakupy.
- Tak,
Hermiono ! To był VOLDEMORT - wykrzyknął. Kilka osób obejrzało się na nich,
zaskoczonych. Na niektórych twarzach pojawił się grymas.
- Dobrze,
Harry. Wierzę ci - powiedziała, co lekko mijało się z prawdą.
- Ta, akurat
- chłopak zacisnął usta.
- Zrozum,
stary. My go nie widzieliśmy.
- Ale sami przyznaliście,
że musiał wrócić ! - Harry spojrzał na nich z takim wyrzutem, że Hermiona
poczuła wyrzuty sumienia. Był ich przyjacielem, a oni zachowywali się jak
najgorsze świnie, nie chcąc mu uwierzyć.
- Wiem, Harry.
Nie musisz mi przypominać - wyszeptała.
- Tylko nie mogę uwierzyć, że to ma się znowu zacząć. Ten cały koszmar … od
początku - pod koniec zdania głos jej się załamał.
- Hermiono …
ja… - zaczął niepewnie Harry.
- Nic się nie
stało - powiedziała, ocierając szybko łzy. - Skoro tak, to musimy wziąć się do
roboty. Najlepiej będzie jak od razy pójdziesz do Dumbledore'a i opowiesz mu o
wszystkim.
- Ma rację -
poparł Ron.
Dalszą drogę
przebyli w milczeniu. Gdy weszli do zamku od razu ruszyli w kierunku gabinetu
dyrektora.
- Granger ! -
ktoś zawołała dziewczynę z końca korytarza.
- Czego
chcesz, Malfoy ? - obruszył się Ron.
- Nie mówiłem
do ciebie, idioto.
- De…
- Możecie
przestać ? - Hermiona stanęła między nimi. - Idźcie - zwróciła się do
przyjaciół. - Dojdę do was później.
- Jesteś
pewna ?
- Tak,
Ronaldzie - Harry i Ron odeszli, rzucając Malfoy'owi pełne nienawiści
spojrzenia. - O co chodzi ?
- Czy …
mogłabyś mi pożyczyć zmieniacz czasu ?
- Chyba
śnisz.
- To bardzo
ważne.
- Nie,
Malfoy. Bo wiem, że już do mnie nie wróci.
- A gdybyś …
przeniosła się ze mną ?
- Po co ?
- Proszę, to
naprawdę ważne.
- Ja … nie… -
chłopak stanął tuż przed nią i złapał ją za ramiona. Hermiona starała się mu
wyrwać. - Nie dotykaj mnie !
- Proszę,
tylko na godzinkę.
- Zostaw mnie
!
- Jeśli się
zgodzisz.
- Nie !
- Okej,
możemy tu stać.
- Hej ! -
rozległo się wołanie z drugiego końca korytarza. W ich kierunku pędził Charles
z żądzą mordu na twarzy. - Co tu się dzieje ?!
- Nie twoja
sprawa, Olivander - powiedział Malfoy twardo, ale wypuścił Hermionę. Dziewczyna
roztarła ramiona.
- Wszystko ok
? - Gryfon zwrócił się do niej.
- Jak nigdy.
- A więc ? -
spytał tajemniczo Malfoy. Wyraz jego twarzy pozostawał niewzruszony, ale w
oczach, tych pustych szarych oczach, było coś takiego…
- Ok. Zgoda.
- Świetnie.
Gdzie ?
- P..o prostu
chodź - dziewczyna minęła go i ruszyli korytarzem i zostawili zdezorientowanego
Charlesa za sobą.
Siedzieli w
Pokoju Życzeń od pół godziny. Malfoy zgarbiony, czytał jakiś list. Hermiona
zdołała jedynie dostrzec, że został napisany na czerpanym papierze. A to
znaczyło, że nadawcami byli jego rodzice. Ona sama siedziała nad
"Standardowymi Zaklęciami, Rok 5". Przeczytała już tę książkę
wcześniej, więc teraz przeglądała poszczególne działy, jednak skupienie się w
obecności Malfoy'a wymagało od niej wielkiego wysiłku. Co chwilę zerkała w jego
stronę. W końcu siłą woli powstrzymała się, by tego nie robić. Zatopiła się w
rozdziale poświęconym zaklęciom odrzucającym, gdy nagle poczuła do dziwne
mrowienie w karku. Ktoś przeszywał ją wzrokiem. Delikatnie uniosła głowę i
ostrożnie rozejrzała się po pokoju. Malfoy wpatrywał się w nią. Nie, poprawka.
W kawałek ściany tuż nad jej głową. Ona jednak i tak odczuwała to spojrzenie na
sobie.
- Malfoy ? -
żadnej reakcji. - Malfoy ! - nadal nic. Hermiona wstała ze swojego miejsca i
podeszła do chłopaka. Ten nadal nie zmienił pozycji. Jakby myślami był gdzieś
zupełnie indziej. - Draco ? - Gryfonka po raz pierwszy wypowiedziała jego imię
i czuła się z tym dość dziwnie.
- Co ? - zapytał
bezbarwnym tonem.
- Wszystko
dobrze ?
- Nie twoja sprawa, szlamo - odpowiedział,
podnosząc się.
- Co ?!
- Dobrze
słyszałaś - powiedział mijając ją. - Naiwna jesteś, trzeba przyznać. Jak
wszystkie szlamy - dodał na odchodnym i wyszedł z pokoju.
Hermionę
zamurowało jak nigdy. Stała tam zbita z tropu. Najpierw prosi ją o pomoc, a
potem wyzywa ?! Ma rację. Jest naiwna, że się zgodziła. Dała się nabrać na te
oczy… Zła na siebie zatrzasnęła książkę, która od razu znikła i ruszyła w
stronę gabinetu dyrektora. Jeśli zdąży, to zejdzie się tam z Ronem i Harrym. Na
korytarz weszła w momencie, w którym z drugiej strony nadciągała z
przyjaciółmi. Po chwili na scenę wparował Malfoy. Hermiona zazgrzytała zębami,
widząc jak chłopak oplata ją sobie wokół palca. Zdążyła się schować zanim
minęli ją Harry i Ron. Wyjrzała znów. Teraz Malfoy trzymał ją za ramiona.
Przypomniał jej się ten chłód, który czuła, gdy to robił. Nagle miała wrażenie,
że znów czuje dłonie chłopaka na swoich ramionach. Co się z nią dzieje ?! Nie,
nie wydawało jej się. Ktoś delikatnie obrócił ją. Tuż przed nią stał Malfoy.
-
Przepraszam. Nie powinienem - wyszeptał cicho i odszedł.
Hermiona
odprowadziła go wzrokiem, aż zniknął za zakrętem. Cała jej złość na niego i na
siebie, wyparowała. Ot tak. A ona stała tam, rozpamiętując jego silne dłonie na
swoich ramionach. I była sobą przerażona jak nigdy.
Bal zbliża się wielkimi krokami. To właśnie jemu będzie poświęcona następna notka ♥ Teraz muszę jeszcze tylko znaleźć jakiś fajny kawałek, bo aż żal pisać i czytać na sucho. Powiem tylko - będzie się działo :D Miałam straszną ochotę napisać tę notkę. Mam nadzieję, że się podobało :)
Przepraszam Was za wszystkie błędy ortograficzne i inne.
Przepraszam Was za wszystkie błędy ortograficzne i inne.
Mam nadzieję , że następna notka będzie szybko, bo już nie mogę sę doczekać. Ten blog wciągnął mnie tak mocno że codziennie sprawdzam czy nie pojawiły się nowe rozdziały.
OdpowiedzUsuńGenialnie :)
Jak tylko przeczytałam Twój komentarz, to od razu wzięłam za pisanie, ponieważ właśnie takie coś bardzo motywuje do dalszego tworzenia :D
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że Ci się podoba :)